Advertisement

Main Ad

N jak Nie

Słyszałam kiedyś, że emigracja uczy ludzi asertywności. Spotkałam też tutaj osoby, który były najlepszym dowodem na to, że nie jest do prawda. Oczywiście, emigracja może nauczyć nas walki o swoje i o to, na czym nam naprawdę zależy, ale osobiście uważam, że jeśli w swoim własnym kraju ktoś nie umiał być asertywny, to nie stanie się nagle taki, gdy tylko wyjedzie za granicę. A jak to wygląda w moim przypadku?
[ "Niektórzy mi mówią, że mam burzliwy temperament. Ja wolę to nazywać: szybką i asertywną reakcją na pieprzenie." ]
Wyróżniam tu dwa obszary: moja kariera i moje życie osobiste. I muszę przyznać, że niestety nie jestem zbyt asertywna w relacjach międzyludzkich ;). Zwłaszcza, jeśli na kimś mi zależy, zwykłam przedkładać tę osobę nad samą siebie przy podejmowaniu decyzji. Jeśli moi przyjaciele chcą gdzieś iść, nie powiem "nie", choćby pomysł nieszczególnie mi się podobał (nie dotyczy to dyskotek, ale dzięki Bogu, moje przyjaciółki już wiedzą, że mnie się na dyskoteki nie ciągnie ;) ). Ugryzę się w język, by czegoś nie skomentować, kogoś nie urazić. Oczywiście, nie jest tak, że natychmiast akceptuję wszystko, o co się mnie poprosi, daleko mi do tego - ale naprawdę niekomfortowo się czuję, gdy muszę powiedzieć "nie", odmówić czegoś komuś bliskiemu. Z jednym "małym" wyjątkiem... Jeśli ktoś mi już pokaże, że wcale tej osobie na mnie nie zależy, nie widzę powodu, bym sama miała się zachowywać inaczej. Widziałam gdzieś cytat online, który polski internet przypisywał Anthony'emu Hopkinsowi. Trochę w to wątpię, bo nie mogłam znaleźć angielskiego odpowiednika, jednak zacytuję go i tak: "Kiedyś traktowałem ludzi dobrze, teraz - z wzajemnością". To czasem jedyna możliwość.
I tak, wiem, że mam wredne i złośliwe poczucie humoru, które nie każdy rozumie... Ale to chyba nie ma związku z asertywnością i tak, prawda? ;)
[ "Nie jestem aspołeczna. Jestem wybiórczo społeczna. To różnica." ]
A jak to się zmieniło, odkąd się tu przeprowadziłam? Cóż, przede wszystkim najważniejsze dla mnie osoby zostały w Polsce. Oczywiście nie oznacza to, że nie dbam o ludzi poznanych tutaj, ale i tak większość z nich to obcokrajowcy tak jak ja i nieważne, jak dobrze się przy nich czuję, po prostu wiem, że te relacje nie potrwają dłużej niż kilka miesięcy - większość z nas ma przecież krótkoterminowe umowy. Myślę, że to pozwala być bardziej asertywną, rozmawiając z kimś i mając świadomość, że prawdopodobnie za kilka miesięcy już więcej nie spotkasz tej osoby. Można kogoś bardzo lubić, ale czasowy charakter tych relacji sprawia, że bardziej skupiasz się na samej sobie, nie poświęcasz się za bardzo dla tych ludzi. Dlatego też nie mam oporów, by mówić "nie", gdy zapraszają mnie gdzieś w towarzystwie osób, z którymi nie czuję się komfortowo - wkrótce i tak o tym zapomną, ba, za pół roku większość z nich nie będzie pamiętała mojej osoby. Nie mam oporów przed szczerym wyrażaniem swojej opinii na różne tematy. Nie czuję potrzeby poświęcania się jakkolwiek dla tych osób, bo nie czuję, że mogą oni w jakikolwiek sposób wpłynąć na moją przyszłość. Co ciekawe, zauważyłam, że mam lepsze relacje ze współpracownikami na stałych umowach - osobami, które nie traktują Szwecji jako czasowej przygody. Ale myślę, że to byłby już oddzielny temat ;).
Z drugiej strony, nie mogę się doczekać powrotu do Polski. By znów spotkać osoby, dla których jest się w stanie zrobić więcej niż dla kogokolwiek innego. I zrobić to z radością :).
[ "Jeśli kiedykolwiek dostaniesz awans, musisz być bardziej asertywny. Tylko upewnij się, że nie przeniesiesz tego do domu." ]
Ale przechodząc od ludzi do kariery... Bo jeśli nawet dla niektórych osób jestem w stanie zrezygnować z asertywności, to nie widzę takiej możliwości w moim życiu zawodowym. Taka byłam już w Polsce i wątpię, by kiedykolwiek się to zmieniło, zwłaszcza, że zauważam więcej zalet niż wad takiego podejścia. Choć wciąż jestem na początku mojej drogi zawodowej, wiem już całkiem dobrze, co chcę robić. A mając jasny cel, mogę już prosto do niego zmierzać.
Pracuję dla 3 grup w tym samym czasie. Robiąc to, po prostu trzeba być asertywnym, w innym wypadku taka praca człowieka zniszczy. Znam osoby, które w takiej sytuacji przyjmują wszystkie zadania od przełożonych, a potem pracują po godzinach, by się ze wszystkim wyrobić, bojąc się utraty pracy. A i tak słyszą potem, że zrobili coś nie tak, jak się tego od nich oczekiwało. Ilość albo jakość. Nie możesz zrobić dobrze 10 zadań w czasie, w którym zazwyczaj robisz ich 5. Nie możesz pracować efektywnie przez 12 godzin dziennie, każdego dnia. Bo jedyne, co osiągniesz w ten sposób, to wyższe oczekiwania - szef będzie chciał, byś pracował coraz więcej, skoro i tak nie masz nic przeciwko. Trzeba mówić "nie". Oczywiście, nie bezpośrednio, to też zależy od osoby, z którą się pracuje. Ja jestem całkiem dobra w wybieraniu priorytetów - które zadania są bardziej pilne i ważne, a które mniej. Czasem, dostając nowe zadanie, po prostu mówię, że pracuję nad czymś ważniejszym w tej chwili i wrócę do tego później lub następnego dnia. Kiedy nie jestem w stanie ocenić ważności projektu - mówię, że pracuję nad projektem X dla osoby Y. Proszę, sam porozmawiaj z Y na ten temat i dajcie mi znać, nad czym powinnam usiąść najpierw. W 99% sytuacji otrzymuję taką odpowiedź zwrotną: "Och, w takim razie skończ najpierw to, co teraz robisz i 1) zajrzyj do mojego pliku, kiedy znajdziesz czas, lub 2) sam się tym zajmę w międzyczasie." Wszyscy jesteśmy ludźmi i nie jesteśmy w stanie robić 10 rzeczy naraz - i do tego robić je wszystkie dobrze. Albo pracujesz z ludźmi, którzy to rozumieją, albo może nadszedł czas, by zmienić pracę? Atmosfera w pracy i to, jak mnie w niej traktują, są dla mnie znacznie ważniejsze od pensji. Zarówno w obecnej, jak i w poprzedniej pracy, już podczas rozmowy kwalifikacyjnej miałam uczucie: "Lubię tych ludzi, chcę dla nich pracować!" - wiem, że czasem nie ma zbytniej możliwości, by zmienić pracę, ale osobiście uważam, że wolałabym czasowo pracować gdzieś poniżej swoich kwalifikacji, ale w dobrej atmosferze, niż zarabiać dobre pieniądze w swoim zawodzie, ale nienawidzić przychodzić do pracy każdego dnia.
[ "Mam obsesję na punkcie niemartwienia się o wszystko." ]
Lubię mieć jasną sytuację w pracy. Ale zanim zgłębię ten temat, pozwolę sobie wyjaśnić jedną rzecz. Uważam, że najpierw trzeba samemu dać coś z siebie, by móc czegoś oczekiwać. Nie lubię, gdy ludzie przychodzą do pracy, by "odhaczyć 8 godzin" i jakoś zabić czas. Wykonuję swoją pracę tak dobrze jak tylko potrafię i cóż... Może nie zabrzmi to zbyt skromnie, ale myślę, że jestem po prostu dobra w tym, co robię. Uważam, że jestem ambitną osobą, która lubi się uczyć i zawsze stara się  pomóc innym w pracy. Moi przełożeni wiedzą, że mogą na mnie liczyć, ale ciężko sobie na to zapracowałam. I byłam szczera od samego początku. Kiedy moi koledzy biorą laptopy do domu i pracują, gdy zajdzie taka potrzeba, ja swój komputer biorę tylko, gdy nie mogę przyjść do firmy (np. gdy jestem chora). Powiedziałam, że jeśli mamy dużo pracy, mogę zostać po godzinach ile trzeba, mogę nawet przyjść w weekend... ale kiedy wychodzę z pracy, to jest już czas dla mnie. Zaś mój manager ma kompletnie odwrotny styl - on woli wyjść wcześniej, ale może pracować po nocach, w weekendy, wakacje... I jego jedyny komentarz w tej sprawie brzmiał: "Więc mamy odmienny styl pracy!" - i to wszystko. I jest to zupełnie ok - dopóki pracuję dobrze. Nie mam też oporów w zwracaniu uwagi, że coś mogło być zrobione lepiej. W poprawianiu mojego szefa. I oczywiście nie obrażam się, gdy ktoś mi mówi, bym poprawiła coś w swojej pracy. Dorośli ludzie w końcu się nie obrażają, ale korzystają z każdej możliwości, by się czegoś nauczyć, prawda?
I choć na początku bałam się nieco, że może czasem mówię za dużo, że może jestem zbyt szczera i otwarta... Jakiś czas temu usłyszałam od swojego przełożonego: "To nie tylko chodzi o to, że dobrze pracujesz. Masz po prostu świetne podejście. I byłoby nam bardzo ciężko znaleźć kogoś z takim podejściem do pracy jak twoje, takie osoby nie trafiają się często." :)
[ "Może jeszcze nie znalazłam odpowiedniej osoby, ale bawię się całkiem nieźle z tymi nieodpowiednimi." ]
I wiecie co? Dobrze być po prostu sobą. Starać się być jak najlepszym dla innych, ale przede wszystkim dla siebie. Bo kiedy czujesz się dobrze z samym sobą - nieważne, czy chodzi o relacje międzyludzkie, pracę czy inne aspekty życia - inni to zauważą i wszystko jakoś się wokół tego ułoży. A jeśli nie czujesz się dobrze - nie bój się zmian. Tego się właśnie najbardziej nauczyłam tu, na emigracji. Rzeczy się zmieniają, ludzie się zmieniają. I ty też musisz się zmienić, to jedyny sposób. I nie można się bać mówić "nie" :).
[ "Lubię narzekać niemal tak bardzo jak nie robić nic w temacie moich narzekań."]
Jak już pewnie zauważyliście, post ten należy do Alfabetu emigracji ;). A co się zaczyna na literę N dla innych blogerów?
- Gone to Texas: N jakNTIF
- C'est la vie: N jak Nourriture
- Obserwatore: N jak Neapol

Prześlij komentarz

2 Komentarze

  1. Nie można bać się mówić "nie", święta prawda.. Asertywność w życiu zawodowym to bardzo cenna umiejętność, ułatwia współpracę i czyni ją przyjemniejszą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Być sobą to wbrew pozorom nie lada sztuka :)
    Mnie właśnie tego emigracja nauczyła.
    A co do NIE, rzadko odmawiam pomocy ale jeśli moja pomoc miała by odbić się na moich bliskich to NIE szybko pojawiło się w moich ustach :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń