Advertisement

Main Ad

Milton Keynes czyli witamy w UK

Dokładnie taka pogoda żegnała mnie, gdy wyjeżdżałam ze Sztokholmu na majówkę. Nie wiem, co właściwie było gorsze - czy to, że śnieg tak sypał pod koniec kwietnia, czy może to, że było na tyle zimno, iż ten śnieg się utrzymywał...? Mając nadzieję na lepszą pogodę w Wielkiej Brytanii, wsiadłam w samolot Ryanaira, gotowa na lot prosto do Stansted.
Na szczęście moja polska przyjaciółka, którą odwiedzałam w Anglii, przyjechała z chłopakiem, by odebrać mnie z lotniska. Dotarłam na Stansted ok. 23:30, ale potem były te wszystkie kontrole graniczne... Tak się już przyzwyczaiłam do podróżowania w ramach Schengen, że na samym początku te ogromne kolejki wręcz mnie przeraziły - jak długo przyjdzie mi tam czekać? Na szczęście podróżowałam z paszportem, a nie z dowodem - kolejki do kontroli paszportu poruszały się znacznie szybciej, bo tam trzeba było tylko zeskanować stronę z danymi, komputer analizował naszą twarz i voilà, bramka otwarta. Podróżujący z dowodami przechodzili przez regularną kontrolę, która trwała trochę dłużej... i kolejki również były dłuższe. Po ok. pół godziny spotkałam się z przyjaciółką i jej chłopakiem i pojechaliśmy do nich. Trasa do Milton Keynes ze Stansted to ok. 100 km, ale może być znacznie dłuższa, jeśli zamkną główną drogę... a to akurat zrobili tamtej nocy ;). Kiedy w końcu dotarliśmy do mieszania, ogarnęliśmy się i poszliśmy spać, była już może 4:30 wg szwedzkiego czasu?
Cóż, nie była to moja pierwsza wizyta w Anglii, ale czułam się, jakby tak właśnie było. Byłam na wycieczce szkolnej do Londynu, Canterbury i Windsoru w 2002 r. Ale, szczerze mówiąc, prawie nic z tego nie pamiętam. W oparciu o zdjęcia i mgliste wspomnienia mogę powiedzieć, że naprawdę sporo wtedy widzieliśmy - Big Bena, Tower, London Eye, Muzeum Figur Woskowych Madame Tussauds... Patrząc na obecne ceny tych atrakcji, musiałabym chyba nie jeść przez miesiąc, by opłacić te wszystkie bilety ;). Ale choć nie pamiętam prawie niczego i tym razem chciałam zobaczyć w Londynie jak najwięcej, nie był to główny cel mojej wycieczki. Byłam tam od czwartkowej nocy do poniedziałkowego wieczoru, więc plan na zwiedzenie brytyjskiej stolicy skupiał się na weekendzie, zaś resztę czasu miałam spędzić w Milton Keynes.
Milton Keynes to całkiem spore miasto (ma ok. 230 tys. mieszkańców), położone 70 km od Londynu. Miasto jest też całkiem nowe, bo założono je dopiero na początku drugiej połowy XX wieku. Kiedy próbowałam szukać jakichś ciekawych miejsc do zobaczenia, Google niespecjalnie mi pomagało, kończąc moje pytanie: "Co robić w Milton Keynes... w deszczowy dzień?". Hej, ja chcę wierzyć w ładną pogodę!
Piątek to był bardzo spokojny dzień, wszyscy potrzebowaliśmy odpoczynku po tak późnym dotarciu do domu w nocy. A czy jest lepszy sposób niż wybranie się na jakiś mini-lunch, najlepiej z widokiem na jezioro? Przyjaciółka zabrała nas do pubu Hungry Horse, położonego nad jeziorem Furzton. Za 10,75£ (61,90 zł) zamówiłam tam sałatkę z kurczakiem oraz butelkę całkiem niezłego cydru.
Kiedy skończyłyśmy, wyszłyśmy z pubu i skierowałyśmy się nad jeziorko. Jezioro Furzton zostało stworzone przez ludzi, a jego nazwa odnosi się do dzielnicy Furzton, na której terenie jest położone. Nie miałyśmy spędzić tam dużo czasu, koleżanka nie czuła się najlepiej, więc do brzegu podeszłyśmy tylko na moment.
Ledwo się zatrzymałam, by porobić zdjęcia łabędziom dookoła, a pogoda się zmieniła. Nagle. Więc trzeba było z pośpiechem wracać do samochodu, kryjąc się przed gradem...
Ponieważ i tak musiałyśmy zrobić jakieś zakupy, skierowałyśmy się do głównego centrum handlowego w mieście. I muszę przyznać, że zrobiło na mnie wrażenie, choć ogólnie nienawidzę zakupów (ani centrów handlowych). Cały kompleks (obejmujący thecentre:mk oraz intu Milton Keynes) obejmuje powierzchnię zakupową 166.000m², a w jego skład wchodzi prawie 300 sklepów i usług. Oczywiście, nie znajduje się on nawet w pierwszej dziesiątce największych brytyjskich centrów handlowych, ale zawiera on w sobie sporo ciekawostek, których nawet nie wyobraziłabym sobie w takim miejscu. Jak np. ściana wspinaczkowa czy prawdziwe drzewa z żywymi ptakami gdzieś na korytarzach...
Albo czy wyobrażacie sobie, by w centrum handlowym umieścić... stok do jazdy na nartach i snowboardzie? Cóż, utrzymanie czegoś takiego w budynku na pewno generuje ogromne koszta, więc ceny są adekwatne. Właśnie sprawdziłam i bilet wstępu na kurs początkujący dla dorosłego, na jeden dzień jazdy na nartach, kosztuje 176£ (1.013 zł). Chyba jednak wolę zwykłą zimę ;). Na pewno mają też sporo zniżek dla dzieci i młodzieży, bo to oni wydawali się być głównymi użytkownikami stoku.
I nie ma lepszego sposobu na zakończenie dnia niż dobra kolacja. Przyjaciółka wybrała Zen Garden - orientalną restaurację z otwartym bufetem. Za całe jedzenie (włączając w to desery!), "jesz ile chcesz", oraz Guinessa zapłaciłam 22,85£ (131,55 zł). Nie było to raczej najtańsze miejsce, w Sztokholmie staram się unikać takich cen, ale cóż, to była przecież specjalna okazja. A wybór jedzenia był naprawdę niesamowity. Na dodatek tak mi smakowało, że kiedy spróbowałam większości (nawet nie wszystkiego!) z tego, co chciałam, to nie zostało już miejsca na deser... :(

Prześlij komentarz

1 Komentarze