Advertisement

Main Ad

Weekend w Świętokrzyskiem

Wybór miejsca na weekendowy wypad z Lublina to wbrew pozorom nie taka łatwa sprawa. Musi być na tyle blisko, by nie spędzić połowy dnia w samochodzie. Miasto musi to być na tyle duże, by wieczorem było co w nim robić. I okolica musi być na tyle ciekawa, by jednak całego weekendu w tym mieście nie spędzić. Metodą pomysłów i ich eliminacji wybór padł na województwo świętokrzyskie. Kielce nie są w końcu tak daleko, a zarówno w mieście, jak i w okolicy ciekawych miejsc nie brakuje. A skoro decyzja podjęta, to można jechać ;).

ŁYSA GÓRA / ŚWIĘTY KRZYŻ

Korzystając z faktu, że pomimo chmur na niebie na deszcz się nie zanosiło, zaczęłyśmy od Łysej Góry. Wejście na szczyt z parkingu to około pół godziny spaceru przez las, lekko pod górkę. Zawsze mnie rozbrajało nazywanie tego rejonu Górami Świętokrzyskimi, no ale zasady geografii są jakie są ;). Po marszu przez las, wychodzi się na otwartą przestrzeń, nad którą góruje bazylika (a dokładniej: Bazylika mniejsza p.w. Trójcy Świętej i sanktuarium Relikwii Drzewa Krzyża Świętego).
Pomimo dość pokaźnych rozmiarów budowli, wnętrze bazyliki zaskakuje - klasycystyczny kościół jest niewielki. Przez chwilę miałam nawet wrażenie, że musiałam wejść do jakiejś pomniejszej kaplicy. W budynku jednak musiało też się znaleźć miejsce na Kaplicę Oleśnickich, korytarze, muzeum, restaurację... Przyznam szczerze, że Święty Krzyż to jeden z najbardziej skomercjalizowanych turystycznie kościołów, jakie miałam okazję odwiedzić.
Nie jest tajemnicą, że główną atrakcją na Świętym Krzyżu jest wspomniana wcześniej Kaplica Oleśnickich. Wybudowana na początku XVII wieku w stylu barokowym przykuwa uwagę mnogością przepięknych detali (szczególnie zachwycają malowidła na kopule). Nazwa kaplicy pochodzi od nazwiska jej fundatora - kasztelana Mikołaja Oleśnickiego - i początkowo pełniła funkcję grobowca dla jego rodziny. Od 1723 roku w kaplicy znajduje się tabernakulum z relikwiami Krzyża Świętego.
A skoro już tu trafiłyśmy, obowiązkowo trzeba było wejść i na wieżę widokową, choć wieżę akurat ciężko nazwać zabytkiem. Liczy ona bowiem zaledwie... trzy lata ;). Pierwotna wieża klasztorna została zniszczona podczas I wojny światowej i trzeba było czekać aż sto lat na jej odbudowę. Bilet wstępu na taras widokowy kosztuje zaledwie 5 złotych i zdecydowanie warto wejść po schodach na górę (o ile nie macie lęku wysokości, bo nie wszyscy lubią chodzić po prześwitujących schodach... ;) ). Podobno, jeśli pogoda dopisuje, to ze szczytu widać nawet Tatry. My aż takiej widoczności nie miałyśmy, ale widoki i tak były piękne.
Nie samymi kościołami człowiek żyje... ;) Poza bazyliką, na Łysej Górze trzeba też odwiedzić gołoborza. Te rumowiska skalne są już właściwie symbolem Gór Świętokrzyskich i choć po samych kamieniach chodzić nie można, to warto tam zajrzeć choćby dla widoków rozciągających się dookoła - nawet, jeśli stoimy tylko na platformie widokowej ;).
Teraz można już zejść z powrotem na parking i kierować się w końcu do miasta.

KIELCE

Przywitało nas lato w mieście ;). Bardzo spodobał mi się pomysł takiego miejsca jak na powyższym zdjęciu - fontanna, leżaki, parasolki... i przelewająca się po szybach woda. Ten budynek na prawo był na dodatek podświetlany i ozdobiony telebimami. Tak fajnie Kielce ozdobiły... parking. Mega pomysł :).
Po zostawieniu rzeczy w hotelu zdecydowałyśmy się na spacer po tym liczącym 200 tys. mieszkańców mieście. Muszę przyznać, że jak na sobotnie popołudnie / wieczór, to było dość spokojnie - chyba spodziewałam się więcej ludzi w centrum miasta.
Na więcej ludzi natrafiłyśmy, gdy w końcu znalazłyśmy rynek - jakoś tak się złożyło, że spacerowałyśmy wszędzie dookoła poza rynkiem przez dłuższy czas ;). Na wieczór zatrzymałyśmy się w Craft Beer Pubie, który przyciągnął nas pozytywnymi recenzjami na TripAdvisorze... no i piwem kraftowym, naturalnie. I może miałyśmy pecha, ale na 6 kupionych piw, jako tako podeszło nam całe jedno. Nieopróżnione szklanki zostawiłyśmy na stole, lepiej już było kupić wino w sklepie niż dalej testować... Niestety, nawet wino nie pozwoliło nam się porządnie wyspać tej nocy. Najpierw wszechobecne odgłosy sobotniej nocy, a potem - od bladego świtu - dzwony kościelne. Brrr... Ale nic to, młode jesteśmy, wyśpimy się po śmierci ;).
Jedną z głównych atrakcji Kielc, na której zwiedzanie zdecydowałyśmy się w niedzielny poranek, jest Pałac Biskupów Krakowskich. Wybudowana w pierwszej połowie XVII wieku na Wzgórzu Katedralnym budowla robi niemałe wrażenie z zewnątrz. Wewnątrz podobno też, ale tutaj ciężko mi się wypowiedzieć, choć w środku też byłam ;). Ja po prostu uważam, że wszelkie siedziby królewskie, dworskie czy biskupie z dawnych lat są ciekawe w postaci ruin zamkowych, a nie odnowionych pałacyków ;). Ale jeśli lubicie obrazy, meble i inne cuda niewidy z wystroju wnętrz z poprzednich epok - zdecydowanie warto zajrzeć.
Cennik zależy od tego, co decydujemy się zwiedzać. Wstęp na wszystkie wystawy stałe kosztuje 25 zł, na stałe i czasowe - 40 zł. Ale można zapłacić za zwiedzanie tylko wybranych części, np. wstęp do zabytkowych wnętrz kosztuje 8 zł, a do galerii - 10 zł. My skusiłyśmy się na wystawy stałe... i nagle okazało się, że łapiemy się na zniżkę. Bo w myśl regulaminu muzeum trzy osoby to już grupa, a bilet grupowy kosztuje 20 zł od osoby, a nie 25 ;).
Z Kielc wyjechałyśmy w niedzielę koło południa, mając jeszcze inne plany po drodze, zanim wrócimy do domu...

CHĘCINY

Piętrzące się nad głowami chmury i prognoza zapowiadająca ulewny deszcz... a do tego parno, duszno, 30 stopni w cieniu. Czyż nie brzmi to jak pogoda idealna na wspinaczkę na szczyt wzgórza, na którym znajdują się ruiny zamku królewskiego? Dokładnie tak też pomyślałyśmy, więc zaparkowałyśmy w centrum Chęcin i skierowałyśmy się na wzgórze. Ładny odcinek dalej mijając parking - ale nic to, po co parkować bliżej, skoro można dalej i jeszcze przy tym ryzykując, że zmokniemy? ;) Na szczęście tak źle nie było - zanim dotarłyśmy na górę, chmury się nieco rozwiały, deszcz postanowił padać nieco później. Bilet normalny w sezonie kosztuje 12 zł - zapłaciłyśmy i weszłyśmy na teren ruin. Szybko się okazało, że nie tylko nam potencjalna ulewa niestraszna, bo na szczycie było całkiem sporo osób. Nic dziwnego, ruiny w Chęcinach naprawdę mogą wywrzeć niemałe wrażenie.
Zamek królewski w Chęcinach został zbudowany na przełomie XIII i XIV wieku i odgrywał istotną rolę za czasów ostatnich Piastów oraz Jagiellonów, aż do drugiej połowy XVI wieku. W wyniku kilku pożarów oraz zniszczeń dokonanych podczas najazdów szwedzkich zamek coraz bardziej popadał w ruinę, a jego pozostałości służyły okolicznym mieszkańcom do budowy domów. Za odbudowę zabrano się dopiero po II wojnie światowej - dzięki temu dziś możemy np. wejść na niektóre wieże i spojrzeć z wysoka na okolicę :).
Schodząc ze wzgórza zamkowego, minęłyśmy też kościół św. Bartłomieja Apostoła. Kolejny czternastowieczny zabytek, ufundowany najprawdopodobniej przez Władysława Łokietka. Niestety, do środka mogłyśmy zajrzeć tylko przez kratę, choć nawet szybki rzut oka pozwolił się przekonać, że wystrój nie pochodzi z XIV wieku. Kościół został gruntownie odnowiony w pierwszej połowie XIX wieku i cóż - widać to ;)
Mając jeszcze trochę czasu na zaplanowane po południu zwiedzanie jaskini Raj, zaczęłyśmy się rozglądać za miejscem na obiad. Przy Rynku właściwie nie było miejsc, więc odeszłyśmy nieco dalej i tak trafiłyśmy do Karczmy. Restauracja doczekała się na TripAdvisorze komentarza: "miejsce dla niewymagających" i zupełnie się z tym zgadzam. Choć jedzenie było przyzwoite, a ceny w porządku, to czas oczekiwania i bałagan z przyjmowaniem zamówień przyprawiał o zawrót głowy.
Nasz rajd po województwie świętokrzyskim zakończyłyśmy w jaskini Raj, z której zdjęć nie mam z prostej przyczyny - zdjęć w środku robić nie można. Ale to dobrze, można było się skupić na podziwianiu wnętrza, a ja jaskinie uwielbiam :). Spodobała mi się też bardzo konsekwencja przewodnika, który na wstępie zwrócił uwagę rodzicom z trójką czy czwórką dzieciaków (najmłodsze w wieku niemowlęcym), że wchodzą na własną odpowiedzialność i że w przypadku jakichkolwiek hałasów zostaną wyproszeni. Wiadomo, takie małe w ciemności i zimnie raczej spokojnie siedzieć nie będzie, więc przewodnik po prostu zaprowadził ich do wyjścia. Żeby nie przeszkadzać innym turystom i nie niepokoić nietoperzy. Krótko i bezdyskusyjnie, więc szacun dla pana przewodnika ;).
I choć nie wszystko było idealnie - najpierw nieprzespana noc, potem samochód odmawiający współpracy w drodze powrotnej - to i tak wiem jedno: w dobrym towarzystwie każdy wyjazd jest dobry ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze