Advertisement

Main Ad

Spacer po Brnie i piwo z pociągu

Brno, choć klimatyczne i ciekawe, to raczej jedno z takich miast, gdzie fajnie wyskoczyć na weekend, ale niekoniecznie chce się wracać. Dla mnie było też miejscem zachęcającym, by zacząć w końcu lepiej poznawać Czechy – w końcu jest blisko i zabytków mają sporo (zwłaszcza starych zamków i kościołów, a to uwielbiam). No i ta kuchnia… Co jak co, ale szwedzka kuchnia w ogóle do mnie nie trafiła, więc teraz tym bardziej zachwycam się różnorodnością naszych europejskich potraw. Przy czeskich cenach mogłam sobie do tego pozwolić na zaglądanie do tych bardziej polecanych  restauracji i barów… I cóż, dobrze, że byłam tam tylko trzy dni, bo dłuższy pobyt w krainie smażonego sera i czeskich piw na pewno nie wyszedłby mi na zdrowie ;).
Stolica Moraw to drugie największe miasto w Czechach i krajowe centrum sądownicze (tutaj mają swoją siedzibę Sąd Najwyższy, Trybunał Konstytucyjny oraz Ombudsman). Z historycznego punktu widzenia miasto powstało na początku XI wieku w miejscu istniejących tu już wcześniej słowiańskich warowni. Zbudowana tu przez Czechów twierdza była przez stulecia nie do zdobycia – podbił ją i nakazał rozbroić dopiero Napoleon Bonaparte. Następnie miasto trafiło pod opiekę austro-węgierską, którą zakończyła dopiero I wojna światowa. Mimo przetaczających się przez te okolice zawirowań wojennych, Brno mało dużo szczęścia w unikaniu poważnych zniszczeń – nawet amerykańskie bombardowania z 1944 roku oszczędziły najważniejsze zabytki. W efekcie miłośnicy historii bez trudu znajdą w Brnie coś dla siebie ;).
Wyjątkowo popularną atrakcją, szczególnie w okolicy godzinny 11, jest zegar w kształcie pocisku zrobiony z czarnego granitu. Ma symbolizować bohaterską obronę miasta przed Szwedami podczas wojny trzydziestoletniej, jednak większość turystów i mieszkańców Brna ma zgoła inne skojarzenia, patrząc na tę rzeźbę… Sami popatrzcie ;). Obok zegara znajduje się nawet instrukcja tłumacząca, jak odczytywać godzinę, ale niczego to nie ułatwia. Do tego codziennie równo o 11 (w końcu południe byłoby zbyt mainstreamowe) z jednego z zegarowych otworów wyskakuje szklanka kulka, którą wszyscy starają się złapać. Już na kilka-kilkanaście minut przed 11 rzeźba jest otoczona przez tłum ludzi w różnym wieku, którzy stoją z rękami włożonymi w zegarowe otwory, by złapać kulkę zanim się ją jeszcze uda wystrzelić…
Brno ma też swoją miejską legendę, dość podobną do tej naszej o smoku wawelskim… Z tym, że czeski potwór z wyglądu przypomina nie tyle smoka, co raczej… krokodyla. Jako symbol miasta powieszono go w bramie przy starym ratuszu – ciekawe, czy krokodyl też potrafił ziać ogniem? ;)
W drugim co do wielkości mieście Czech znajdziemy jeszcze więcej dziwnych posągów i pomników. Za przykład może posłużyć choćby pomnik rycerza, który w 2015 roku postawiono na Placu Morawskim. Figura liczy sobie osiem metrów wysokości, głównie dzięki nieproporcjonalnie długim nogom, które koniowi zafundował rzeźbiarz Jaroslav Róna. Ot, atrakcja dla turystów, którzy najwidoczniej lubią pozować nie tylko obok, ale także pod pomnikiem.
Spacerując po Brnie, warto zwrócić też uwagę na jedyną zachowaną bramę miejską, która swój obecny wygląd uzyskała w XVI wieku. Meninska brana współcześnie mocno wtapia się w tło, gdyż po obu jej stronach przebiegają ulice i zdjęcie bez stojących obok samochodów jest nie do zrobienia. Od kilku lat w tym budynku mieści się też muzeum zabawek, do którego jednak nieszczególnie mnie ciągnęło. Zdecydowanie bardziej spodobał mi się za to mural na sąsiednim budynku ;)
Błąkając się bez celu, wielokrotnie zahaczam o Rynek Zielny, przy którym znajduje się wejście do podziemi Brna. Jednak warto zwrócić też uwagę i na sam plac z barokową fontanną Parnas, jednym z najstarszych pałaców miasta – Dietrichstein i teatrem Reduta (jeden z najstarszych europejskich teatrów, w którym występował swego czasu 11-letni Mozart). Na miejscu można też spróbować słynnych wegańskich lodów za 30 koron (5zł) za gałkę – mieli naprawdę smaczne sorbety, i to o nawet tak egzotycznych smakach jak moje ulubione lulo :). Przez pierwsze dwa dni mojej wizyty plac świecił pustkami, jednak w poniedziałek zapełnił się straganami z owocami i warzywami. Wtedy dopiero nazwa Rynek Zielny (albo Warzywny) wydawała się w pełni pasować.
Jedyną atrakcją, którą nie nacieszyłam się w pełni, była fontanna (lubię fontanny!), nazwana Kurtyną. Wieczorami podświetlają ją na wiele kolorów i nawet chciałam tam posiedzieć i doczekać wieczora, ale słońce tak powooooli zachodziło i po kilkudziesięciu minutach zmarzłam na tyle, by wrócić do hotelu. Spadająca woda układa się w różne wzory, ale też liczby (data, godzina, temperatura, pora wschodu i zachodu słońca) czy napisy (nawet reklamy!). Przyznam, że wpadł mi w oko ten pomysł i bardzo przypadł do gustu :)
Aaaale, spacer spacerem, jednak fajnie też się gdzieś czasem zatrzymać i zjeść. Zabytkom, do których warto zajrzeć do środka, poświęcę oddzielny post, a dziś tylko powiem, gdzie warto zajrzeć na coś na ząb. W sumie pierwszym miejscem, które rzuciło mi się w oczy, był Bar, który nie istnieje. W samym centrum starówki, z nazwą, której się nie da przegapić. Jednak tego dnia musieli mieć chyba w środku jakąś uroczystość, bo widząc tłumy w eleganckich strojach, zdecydowałam się jednak na poszukanie innego miejsca. Z pomocą TripAdvisora odkryłam parę naprawdę fajnych barów i restauracji :)

RESTAURACE JAKOBY

Położona tuż przy kościele św. Jakuba restauracja z przemiłą obsługą, dużym wyborem lokalnych dań, no i widokiem  na kawałek starówki. Od razu sięgnęłam po pierwsze z miejscowych dań w ich menu – wołowinę z żurawiną, pomarańczą i bitą śmietaną z dodatkiem charakterystycznych klusek. 198 koron (33 zł), a człowiek nie jest w stanie się potem ruszyć przez dobrą godzinę… ;) Całego nie byłam w stanie zjeść, porcje są ogromne, a kluski zapychające.
Adres: Jakubske nam. 128/6

U TRECH CERTU

U trzech czartów skusiłam się w końcu na smażony ser, który mi już od dawna chodził po głowie. Porcja to trzy duże kawałki sera z sosem i sałatka, do tego polecają dobrać frytki – zgodziłam się trochę w ciemno i znów, było to stanowczo za dużo. Poza tym ser jest dobry sam w sobie, po co do tego frytki? ;) Za ser, frytki i miejscowe ciemne piwo zapłaciłam 220 koron (36,75 zł).
Adres: Dvorakowa 6

PIVNICE PEGAS

Restauracja przy hotelu Pegas przewijała się na wielu blogach i stronach poświęconych jedzeniu w Brnie.  Nie tylko ze względu na dobre posiłki, ale też – a może i przede wszystkim – dzięki ich własnemu piwu. Wybór dań nie był zbyt duży, więc trochę dla niezdrowego urozmaicenia, spróbowałam ichniejszego hamburgera.  Burger jak burger, na kolana nie powalił, ale lokalne piwa mieli naprawdę wyśmienite. W efekcie i tak spędziłam tam sporo więcej czasu, niż zaplanowałam ;). Przemiła obsługa, z którą bez problemu idzie się dogadać po angielsku i niemiecku. Ceny jednak nieco wyższe niż w większości okolicznych miejsc, jednak zdecydowanie warto – piwa Pegas kosztowały ok 45 koron (7,50 zł), hamburger pewnie coś ok. 200 (33 zł), jednak dokładnej ceny nie pamiętam…
Adres: Jakubska 4

VYTOPNA

No i na koniec miejsce, które zdecydowanie mnie zachwyciło, choć znów – ceny mieli nieco wyższe niż okolica. Vytopna to restauracja kolejowa, gdzie wzdłuż stołów rozłożone są niewielkie tory. Po nich jeżdżą miniaturowe pociągi, które przywożą napoje i zabierają puste naczynia. Gdy tylko o tym przeczytałam, stwierdziłam, że koniecznie muszę tam zajrzeć! Wieczorami bar jest podobno pełen i trzeba mieć rezerwację, ale wczesnym popołudniem miejsce świeciło pustkami. Minus był taki, że pociągi nie jeździły co i rusz, ale podjeżdżały tylko do mojego stolika… ale zawsze coś ;) W sumie chciałam tam wyskoczyć tylko na piwo (i na pociągi ;) ), ale że kelnerka była dość nachalna, zamówiłam też kawałki smażonego sera z sosem – do piwa jak znalazł. Jedzenie całkiem dobre (w końcu jak smażony ser mógłby nie być dobry), piwo standardowe z dużych browarów – całość za 135 koron (22,55 zł)… ale bądźmy szczerzy, tu akurat chodzi o doświadczenie, a to było naprawdę fajne! :)
Adres: Starobrnenska 339/12

Prześlij komentarz

0 Komentarze