Lubię czuć świąteczną atmosferę wszędzie wokół. Wygląda na to, że Szwedzi też to lubią, bo w firmie świąteczne dekoracje wiszą już od kilku tygodni. Jako że w Szwecji dniami świątecznymi są 24, 25, 26 i 31 grudnia oraz 1 i 6 stycznia, wiele osób robi sobie dłuższą przerwę bożonarodzeniową. Niektórzy z nich - jak chociażby ja ;) - zaczynają już w ten weekend. Myślę, że dlatego wiele świątecznych wydarzeń odbyło się w ciągu ostatnich kilku dni. Więc jak się przygotowujemy do świąt w firmie? :)
Światełka można zobaczyć w prawie każdym oknie (a mamy ich wieeele, bo przecież budynek jest całkiem spory) już od drugiej połowy listopada. Wszystkie świąteczne dekoracje zaczęły się pojawiać bardzo szybko i nim jeszcze zaczął się grudzień, cała główna siedziba wyglądała bardzo przyjemnie.
Kilka dni temu otrzymaliśmy (mój zespół) wiadomość od szefa o "ważnym spotkaniu" pod koniec tego tygodnia. Obecność obowiązkowa. Albo, mówiąc prościej, szef zaprosił nas na lunch podsumowujący rok i nastawiający świątecznie. Więc wczoraj poszliśmy do restauracji Piren na Kristinebergs strand.
Dla mnie to był pierwszy raz, gdy wyszliśmy gdzieś tak razem całą grupą i bardzo mi się to spodobało. Zamówiłam sznycel, jako że było to jedyne co wyglądało dla mnie normalnie w (szwedzkim, oczywiście) menu. Choć była z nami dwójka Szwedów, reszta była bardzo międzynarodowa. Uwielbiam to :) : Hiszpan, Włoch, Argentyńczyk, Rumunka, Polka i Szwajcar... mówiący po polsku, bo ma stamtąd żonę :). Mogliśmy rozmawiać we wszystkich językach o wszystkim (choć pomysł szefa, by rozmawiać o pracy, nie cieszył się zbytnim powodzeniem ;) ).
A kiedy tylko wróciliśmy z lunchu, wyskoczyliśmy na przedświąteczne spotkanie departamentowe. Przemówienie podsumowujące rok pracy w naszym departamencie, glögg (myślałam, że przyszliśmy za późno, ale na szczęście jeszcze coś zostało ;)), szafranowe bułeczki... i prezenty świąteczne. Tata pytał się mnie jakiś czas temu, czy dostajemy dodatek świąteczny do pensji, tak jak w Polsce. Tutaj niestety nie, ale dostaliśmy blendery. Właściwie, jako że nie spodziewałam się niczego takiego, była to miła niespodzianka ;).
A dzisiaj mieliśmy świąteczną AIESEC fikę! Znów glögg i duuużo słodyczy oraz jedzenia z różnych krajów (tak, ja się nie nadaję do gotowania, więc przyniosłam polskie ciasteczka :P). To była fajna okazja, by znów zobaczyć tych ludzi po raz ostatni przed świętami, jako że do pracy wracam dopiero 7 stycznia.
I, oczywiście, Mikołajki! W sumie niezła zabawa :). Najpierw szukanie prezentów ukrytych na piętrze z kartką z instrukcjami. Dostałam dwa duże pudełka czekoladek. Jako że u mnie w dziale są dwie Gabriele, nasi współpracownicy rozróżniają nas, nazywając mnie Gabi a ją Gabrielą. Nasi znajomi z AIESECa ułatwili to sobie jeszcze bardziej: ona jest Gabi 1 (albo raczej "Gaby" jak piszą to w innych językach) a ja Gabi 2, bo dołączyłam później. Ale wygląda na to, że dla mojego Mikołaja jestem po prostu "Gabi (blondynka)". Ma to sens ;).
Więc powiedziałam "do zobaczenia" do wszystkich w pracy (z komentarzem szefa, że dołączyłam do grupy ostatnia, a pierwsza ją zostawiam... ale nie martwcie się, po świętach będę z powrotem! ;) ), życzyłam im wesołych świąt i wróciłam do domu. Czas się pakować, czekając na przyjazd jednego zestresowanego Kolumbijczyka, a jutro - Polska!
2 Komentarze
Żyć nie umierać!
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, to fantastyczne i raczej nieczęste taka przyjazna atmosfera w pracy - taki szef, prezenty, poczęstunki itp....
Dobrego pobytu w Polsce i cudownych Świąt!
Dziękuję bardzo! :) Niestety tym razem pobyt w Polsce stanowczo za krótki...
UsuńPrzyznam, że w mojej poprzedniej pracy też miałam bardzo fajną atmosferę (pracowałam w banku w Warszawie), choć tutaj jest nieporównywalnie - myślę, że to jednak kwestia ludzi, na jakich się trafia, po prostu :)