Pogoda kompletnie nie sprzyjała wychodzeniu z domu, ale mnie już nosiło. Cały tydzień zamknięta na home office, raz jedynie wyskoczyłam po zakupy. W pewnym momencie stwierdziłam już, że nie dbam o ten deszcz za oknem, muszę wyjść. W przypływie optymizmu zaczęłam sprawdzać prognozy dla okolicznych miejscowości - może gdzieś jest lepiej niż w Wiedniu? Najlepiej się zapowiadał Wiener Neustadt - 6 stopni na plusie, mgła, mżawka. I niespełna 25 minut w pociągu z Meidlingu, mimo 50 km dystansu. Tyle samo, ile zajmuje mi dojazd do centrum Wiednia... ;)
Oddalamy się na południowy zachód od Wiednia, zostawiając za sobą deszczową stolicę. Po pewnym czasie wzdłuż drogi zaczyna robić się coraz bardziej biało i widząc całą tą zimową krainę, nie mogę się oprzeć i sięgam po aparat. Ręce natrafiają jednak na termos, Jeżyki kokosowe, jakieś zapasowe rękawiczki... Trybiki w mózgu powoli wskakują na swoje miejsca - nie spakowałam aparatu. Faktycznie nie przypominam sobie, bym go wrzucała do plecaka, ale nawet o tym nie myślałam, bo ja przecież bez aparatu to prawie nie wychodzę, on gdzieś tam musiał być. Zawsze jest. Bez aparatu czuję się trochę jak bez ręki, ale po chwili wzruszam ramionami. Żyjemy w XXI wieku, trochę zdjęć zawsze mogę robić telefonem - gorszą jakość przeżyję, przecież nie po to jechałam, by robić zdjęcia. One są tylko potem fajną pamiątką, a najważniejsze to po prostu dobrze spędzić czas. Więc za nieco gorsze zdjęcia dziś przepraszam, choć nie jest mi szczególnie przykro, bo to i tak był dobry dzień ;).
- W niedzielę jedziemy w góry - usłyszałam. - Nie masz ochoty się z nami zabrać?
Ochotę, oczywiście, miałam. Nawet jeśli po górach właściwie nie chodzę - a już zwłaszcza zimą - i mogłam się spodziewać, że moja kondycja będzie na dość niskim poziomie. Wymęczymy cię i zobaczymy, czy będziesz chciała nas potem jeszcze znać! O to się akurat nie martwiłam, dobre znajomości w końcu zawsze warto utrzymać ;). Pytanie brzmiało dla mnie raczej: czy jeszcze gdzieś potem z Wami pojadę, czy ograniczymy się do umawiania na wino? Biorąc pod uwagę, że tydzień później znów siedziałam na tylnym siedzeniu ich samochodu, wyszło jednak całkiem dobrze :). Ale może zacznijmy jednak od początku...