Advertisement

Main Ad

Fjäderholmarna - przedsmak archipelagu sztokholmskiego

Rejs statkiem na jedną z wielu wysp archipelagu sztokholmskiego to zdecydowanie jedna z największych atrakcji szwedzkiej stolicy w lecie. Na blogu znajdziecie już wpisy poświęcone wypadom na wyspy Grinda oraz Vaxholm. W te wakacje nie miałam jednak tyle czasu, a pogoda sprzyjała na tyle, że wciąż kusił mnie wypad na archipelag. Gdzie jednak popłynąć, gdy czas jest ograniczony? Na większość wysp trochę się płynie, a i statki nie kursują zbyt regularnie. Wybawieniem w takiej sytuacji okazały się Fjäderholmarna - położone pomiędzy Nacka a Lidingö, czyli niespełna pół godziny rejsu od centrum Sztokholmu.
Fjäderholmarna to grupa wysp, z których największą jest Stora Fjäderholmen. Skorzystałam z oferty firmy Stromma, z którą za 155 koron (63 zł) możemy popłynąć w dwie strony z przystani przy Strandvägen. Podróż trwa ok. pół godziny, statki kursują regularnie i nawet w sezonie nie trzeba wcześniej kupować biletów. Wystarczy ustawić się w kolejce do statku, a już po chwili podejdzie ktoś, by sprzedać nam bilet.
Zachwycając się archipelagiem sztokholmskim z pokładu, nawet nie zdaję sobie sprawy, kiedy rejs dobiegł końca i statek przybił do przystani na Stora Fjäderholmen. Podążam za tłumem i rozglądam się po okolicy. Natychmiast rzuca mi się w oczy mapka z oznaczeniem kilku najważniejszych punktów na wyspie. Wbrew swojej nazwie nie jest ona taka znowu duża, więc postanawiam sobie najpierw na spokojnie obejść wyspę dookoła, zahaczywszy o te najważniejsze miejsca, a potem po prostu posiedzieć sobie na wybrzeżu z książką i cieszyć się słońcem ;).
Podczas spaceru mijam całkiem sporo niewielkich restauracji i barów. Dziś służą one głównie turystom, choć Fjäderholmarna szczycą się całkiem długą tawernową tradycją. Wiadomo, że już w XVII wieku na Stora Fjäderholmen znajdowała się tawerna, która cieszyła się sporą popularnością. Położone blisko Sztokholmu wyspy kwitły dzięki handlowi, zwłaszcza, że były ostatnim miejscem, gdzie można się było jeszcze zatrzymać na szlaku do Sztokholmu. Co ciekawe, w dawnych czasach w Szwecji wiele zawodów było niedostępnych dla kobiet, ale prowadzenie tawerny do nich nie należało - dlatego knajpy na Fjäderholmarna przez długi czas miały właścicielki, a nie właścicieli ;).
Na wyspie znajduje się mini-muzeum otwarte w sezonie letnim, poświęcone łodziom i żegludze. Wstęp jest darmowy, a w środku panuje cisza i spokój, bo większość turystów omija ten budynek szerokim łukiem. Ja zdecydowałam się wejść i w środku byłam niecałe pięć minut - jak już wspomniałam, muzeum nie jest największe ;). Wokół budynku znajduje się jeszcze kilka łodzi, które można zobaczyć z bliska, a do niektórych nawet wejść do środka (tu już było więcej chętnych niż do zapoznania się z samym muzeum ;) ).
Część wybrzeża zajęły małe domki - niektóre z nich to własność prywatna, gdzie Szwedzi stanowczo nie życzą sobie turystów, ale pozostałe zmieniły się w drobne sklepy, gdzie handluje się rękodziełem (Hantverksbyn). Głównie tekstylia i szeroko pojęta sztuka, a gdy do tego dodamy wszechobecne ławki i stoliki, raczej nie dziwią tłumy kręcących się tu turystów.
Jeśli coś z tych home-made produktów przykuło moją uwagę, były to zdecydowanie... słodycze ;). Fjäderholmarna choklad ma swój sklep tuż przy przystani i jest jednym z kilku miejsc, gdzie zaglądam do środka, nawet jeśli nic nie kupuję - ceny trochę mnie zniechęcają. 65 koron (26,40 zł) za tabliczkę czekolady, 20 koron (8 zł) za pralinkę... Jeśli chodzi i same czekolady, Fjäderholmarna choklad specjalizuje się w sześciu dość specyficznych smakach połączonych hasłem a taste of history - smak historii. Najpierw więc cofamy się do 1670 roku, a czekolada o smaku soli morskiej ma przywoływać na myśl mieszkańców archipelagu, którzy zatrzymywali się na wyspie w drodze do Sztokholmu i jedli ryby - naturalnie słone. Fjäderholmerna nie zawsze nosiły tę nazwę - w XIX wieku znano je np. jako Małą Brytanię, bo ich ówczesny właściciel nazwał poszczególne wyspy: Anglia, Szkocja, Irlandia. W brytyjskim nawiązaniu czekolada na rok 1809 ma smak... cytrynowego earl grey'a. Słodycze z posmakiem jabłek z cynamonem przywodzą na myśl piątkowe wieczory z alkoholem i tańcami, które królowały na wyspach w pierwszej połowie XIX wieku. Słodka historia przenosi nas teraz do 1882 wraz z czekoladą o smaku... ziołowych sznapsów, którym to alkoholem handlowano na wyspach, gdy zakazano tego w Sztokholmie. 1910 rok to słodka pomarańcza, a 2016 to kolejny alkoholowy posmak - whisky toffee. Wytwórnia czekolady zajęła pomieszczenie, w którym kiedyś testowano whisky, więc do tradycji trzeba było nawiązać ;). Który smak pociąga Was najbardziej? Sól morska, cytrynowy earl grey, sznapsy ziołowe, jabłka z cynamonem, słodka pomarańcza czy whisky toffee? Ja bym chyba wybrała bezpiecznie i owocowo, gdyby ceny były tylko przystępniejsze ;)
Za to na obiad wybrałam położony tuż obok browar - Fjäderholmarna Bryggeri. Ceny odpowiednie jak na jedne z najbardziej turystycznych wysp na archipelagu sztokholmskim, ale jeść przecież trzeba ;). Co jednak muszę przyznać - porcje są ogromne, a jedzenie bardzo smaczne. Do tego ciekawy wybór piw, o których wcześniej w ogóle nie słyszałam. Zresztą można sobie potestować - za 149 koron (60,50 zł) dostaniemy deskę czterech mniejszych piw o różnych smakach. Dania są w podobnej cenie.
Spodobało mi się na Stora Fjäderholmen - to taka idealna wyspa na kilka godzin nicnierobienia. Całą obejdziemy w bardzo krótkim czasie i potem zostaje nam siedzenie na kamieniach, wpatrywanie się w morze, dla zimnolubnych - także i kąpiel ;), coś do jedzenia i picia. Oczywiście, niewielka odległość od Sztokholmu robi swoje i na wyspie roi się od Szwedów, ale przecież grzech spędzić w domu weekend przy trzydziestu stopniach, prawda? ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze