Advertisement

Main Ad

Spacer po Sigtunie

Próbując doszukać się jakichś informacji w internecie na temat tego małego miasteczka, natkniecie się na słowa "tam, gdzie zaczyna się Szwecja". Mi osobiście zupełnie to wystarczyło, by wsiąść w pociąg podmiejski (pendeltåg) do Märsta i stamtąd pojechać już bezpośrednim autobusem do Sigtuny. Zajęło mi to ze Sztokholmu ledwo ponad godzinę i już byłam na miejscu - w jednym z najstarszych miast w Szwecji!
Autobus zatrzymał się u wejścia na główną turystyczną uliczkę (Stora gatan - najstarsza ulica w Szwecji!) i - jako że było zaraz po Midsommar - przy zielonym placyku ze słupem majowym pośrodku. Chociaż miasteczko leży ok. 40 km od Sztokholmu, wciąż znajduje się w jego okręgu miejskim i można tam dojechać w ramach biletu SL (na strefę C).
Chociaż powiedzenie, że to tu "zaczyna się Szwecja" jest trochę na wyrost (dla tak odległej historii lepiej się wybrać do Birki), to jednak Sigtuna jest bardzo ciekawym miejscem z historycznego punktu widzenia. Miasto założył w 980 r. Eryk Zwycięski i szybko stało się jednym z najważniejszych szwedzkich ośrodków. Sigtuna zaczęła tracić swoje znaczenie na początku XIV wieku na rzecz rozrastających się okolicznych miast - Sztokholmu i Uppsali.
Znając już trochę historię miasta, chciałam dowiedzieć się więcej też o miejscowych atrakcjach. Dlatego też skierowałam się do informacji turystycznej, umiejscowionej w osiemnastowiecznym budynku z charakterystycznym smokiem ponad wejściem. Oprócz zaopatrzenia się w darmową mapkę, kupiłam tam też pocztówki oraz kopię pierwszej szwedzkiej monety, którą bito właśnie w Sigtunie! Pomiędzy 995 a 1030 rokiem z rozkazu króla Olofa Erikssona emitowano pieniądze (strona Sigtuny informuje, że wybito wtedy ponad 2 miliony monet) z wizerunkiem króla oraz krzyżem chrześcijańskim.
Niemalże naprzeciwko informacji turystycznej znajduje się miejscowy ratusz. Obecnie ten budynek z XVIII wieku mieści w sobie muzeum, ale nie jest to główny powód, dla którego warto zwrócić na niego uwagę. Ratusz w Sigtunie jest najmniejszym ratuszem w całej Skandynawii, według miejscowych informacji. Może i jest malutki, ale zdecydowanie wygląda bardzo ciekawie :)
Uwielbiam takie szwedzkie miasteczka - pełne kolorowych, drewnianych domków i przeróżnych detali. Wybraliśmy się na długi spacer po centrum miasta, rozkoszując się szwedzkim latem.
Ciekawostką, na którą zwróciłam szczególną uwagę, była budka telefoniczna, przekształcona w... miejsce wymiany książek. Słyszałam, że takie pomysły pojawiały się też w Polsce, ale darmowe książki znikały natychmiastowo. Na szczęście Szwedzi mają inną mentalność i tutejsza budka była pełna książek dla osób, które taka wymiana interesuje :). I wygląda na to, że jest ich całkiem sporo w Sigtunie, bo pod koniec sierpnia w mieście organizowany jest Festiwal Literatury, który przyciąga wiele osób.
Spacerując po okolicy, dotarliśmy do dzwonnicy kościoła maryjnego. Zbudowano ją na wzgórzu na początku XVII wieku i, choć nie można do niej wejść, to z samego wzgórza rozciąga się przyjemny widok na tę część miasta oraz jezioro Mälaren.
Schodząc w dół, minęliśmy kościół św. Wawrzyńca. A raczej jego pozostałości. W Sigtunie znajdują się ruiny trzech średniowiecznych kościołów, wszystkie datuje się na ok. XII i XIII wiek.
Jak już wszyscy wiecie, bardzo lubię kamienie runiczne. A w Sigtunie można ich znaleźć więcej niż w jakimkolwiek innym mieście na świecie! Rozmieszczone po parkach i wzdłuż dróg, umieszczone w ruinach kościołów i w ścianie kaplicy... Po prostu podążałam za mapą z informacji turystycznej, szukając wszystkich tych literek "R".
Skierowaliśmy się prosto do kolejnych ruin, tym razem kościoła św. Olafa. Wygląda na to, że był to największy średniowieczny kościół w mieście i - podobnie jak dwa pozostałe - był on w użyciu aż do czasów reformacji.
Naprzeciwko ruin znajduje się nowszy kościół... datowany na XIII wiek. To kościół maryjny, będący najstarszym ceglanym budynkiem w tej okolicy, ale niestety, ze względu na uroczystość ślubną nie mogliśmy wejść do środka :(. Chyba muszę przestać zwiedzać w soboty, bo to już nie pierwszy raz, gdy nie dane mi było zwiedzić kościoła, który mnie zaciekawił, bo akurat był ślub...
Warto się zatrzymać na trochę w pobliżu kościoła, bo znajduje się tam niewielki ogród zielny. Poza różnymi ziołami natrafiliśmy tam też na piękne kwiaty, których zapach rozchodził się wszędzie wokół :).
Z kościoła skierowaliśmy się na wybrzeże, które było idealnym miejscem na spędzenie letniego popołudnia. Wyglądało na to, że chyba połowa miasta wyszła nad jezioro się poopalać ;).
Jako że Sigtuna jest dumna z lokalizacji tak wielu kamieni runicznych na jej obszarze, na wybrzeżu znaleźliśmy też mini-labirynt tematyczny, złożony właśnie z takich kamieni. Można było podążać za runami prosto do wielkiego kamienia w samym środku.
Z wybrzeża przeszliśmy do ostatnich ruin znajdujących się w Sigtunie - kościoła św. Piotra. Myślę, że te przypadły mi najbardziej do gustu, bo można było wejść na ich teren, pospacerować wśród starych murów, przyjrzeć się konstrukcji sklepienia i tak dalej... Zdecydowanie było się bliżej historii :).
Na ruinach kościoła św. Piotra zakończyliśmy zwiedzanie Sigtuny. Zdecydowanie uważam, że to miasteczko trzeba odwiedzić podczas pobytu w Sztokholmie, gdy ma się też trochę czasu na poznawanie jego okolic. Zwłaszcza teraz, przy tak pięknej letniej pogodzie... która już się tu chyba skończyła :P.

Prześlij komentarz

2 Komentarze

  1. Moje klimaty :-)
    Wpisuję na bucket list!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie polecam! Przyznam, że szukałam u Ciebie jakichś informacji na temat Sigtuny i aż się zdziwiłam, że nic nie pisałaś :)

      Usuń