Advertisement

Main Ad

Zamek Devin - krótki wypad z Bratysławy

Najpierw zarezerwowałam po prostu wypad do Bratysławy. Kilkugodzinny, za grosze, bo wystarczy godzina jazdy i już zamieniam austriacką stolicę na słowacką. Im bliżej jednak wyjazdu, tym bardziej myślałam, by ten dzień nieco urozmaicić. W końcu w Bratysławie już byłam, na kolana mnie nie powaliła, więc może choć w jej okolicy znajduje się coś ciekawszego od samego miasta? Z pomocą wujka Google niemal natychmiast trafiłam na zamek Devin i od razu zaświeciły mi się oczy. Uwielbiam takie miejsca!
Z pętli autobusowej przy moście SNP regularnie kursują autobusy (29 i 129) na obrzeża Bratysławy, aż pod zamek Devin. Półgodzinny bilet kosztuje 90 centów (3,85 zł) i nieźle się muszę nalatać po okolicy, by rozmienić pieniądze - automat przyjmuje tylko monety (których z kolei nie wypłacają bankomaty ;) ), a na znajdującym się tuż obok kiosku wisi duża kartka z informacją, że pieniędzy nie rozmieniamy. Potem z kolei szukam właściwego stanowiska, skąd odjeżdża 29 - wbrew pozorom rozkład naklejony na przystanku wcale nie oznacza, że autobus do niego podjeżdża. W końcu jakaś miła Słowaczka mi mówi, że stanowiska autobusowe są nie tylko na dworcu, ale także przy biegnących do niego ulicach i dzięki temu udaje mi się w końcu znaleźć mój autobus. Dwadzieścia minut jazdy, kilka minut spaceru z włączonym GPS-em i już stoję u podnóża wzgórza zamkowego. Od razu wiem, że dobrze trafiłam - pełno tu samochodów i straganów z pamiątkami made in China. Nieco dalej znajduje się też charakterystyczny pomnik, który wygląda, jakby ktoś go podziurawił serią z karabinu maszynowego. Poświęcono go tym, którzy próbowali tu za czasów zimnej wojny przekroczyć granicę słowacko-austriacką (zamek znajduje się tuż przy granicy) - na nieudanych próbach zginęło tu około czterystu osób...
Wstęp na zamek kosztuje 5 euro (21,50 zł) i znów - płatność tylko gotówką. Na szczęście Austria powoli mnie do tego przyzwyczaja, by zawsze nosić jakieś banknoty w portfelu - skończyły się szwedzkie wygody... ;) Zanim dochodzę do ruin samego zamku, mijam też inne zabytki znajdujące się w tym miejscu. W końcu pierwsze ślady osadnictwa w Devin pochodzą jeszcze z młodszej epoki kamienia! Mieszkali tu Celtowie, Germanie, a także Rzymianie, za panowania których Devin stanowił część systemu fortyfikacyjnego Limes Romanus. Na terenie zamku znajdziemy fundamenty domostw z XI-XIII wieku oraz miejscową perełkę - wczesnochrześcijańską kaplicę, którą archeolodzy oceniają na drugą połowę IV wieku.
Dokładnej daty powstania zamku w Devin nie znamy, ale pierwsze pisemne wzmianki o jego istnieniu pochodzą już z 1223 roku. Przez wieki warownia wielokrotnie przechodziła z rąk do rąk, w XVI wieku trafiła nawet w ręce rodziny Batorych, za pośrednictwem ojca naszego króla. Ostatnimi właścicielami zamku była rodzina Palffy, która pozostawiła go na pastwę losu po ataku wojsk napoleońskich. Francuzi wysadzili twierdzę w powietrze i nikt już potem nie zdecydował się na jej odbudowę - potem zawitali tu archeolodzy, no i w końcu turyści... ;)
Na szczycie wzgórza wieje jak diabli, ale i tak warto tam wejść. Widoki z zamku są obłędne - w końcu to tutaj łączy się Morawa z Dunajem. Wokół rzek ciągną się pola uprawne i niewysokie wzgórza, a u podnóża zamku znajduje się sam Devin. To niby już przedmieścia Bratysławy, ale że wzgórza oddzielają je od stolicy, Devin funkcjonuje właściwie wciąż jak oddzielne miasteczko.
W znajdujących się pod zamkiem jaskiniach utworzono niewielkie muzeum. Znajdziemy tam wystawę poświęconą historii Słowacji oraz rozwojowi zamku, zarówno po słowacku, jak i po angielsku. Na miejscu dostaniemy też foldery informacyjne w wielu językach, w tym i po polsku. Ponadto w jaskiniach wystawiono różne obiekty znalezione podczas wykopalisk archeologicznych na terenie zamku. Wystawy nie są duże, obejście wszystkich zajmuje zaledwie kilka minut.
Niezależnie od kraju, nie ma chyba średniowiecznych zamków udostępnionych turystom, gdzie nie byłoby dodatkowych atrakcji. Znajdziemy tu więc też namiot, w którym panowie w strojach z epoki sprzedają średniowieczne gadżety (w stylu drewnianych mieczy dla dzieci). Niemałą popularnością cieszyły się zabawy zręcznościowe, gdzie chętni mogli np. spróbować przebiec pomiędzy puszczonymi w ruch workami tak, by żaden ich nie uderzył. Chłopakowi na zdjęciu się to udało... choć nie za pierwszym podejściem ;).
Uważam, że wypad do zamku Devin to był strzał w dziesiątkę. Ruiny podobały mi się znacznie bardziej niż sama Bratysława - zresztą co tu dużo mówić, ja w ogóle uwielbiam historię i wszelkiego rodzaju ruiny ;) Zwiedzanie zamku to akurat wypad na pół dnia, a drugie pół zawsze można poświęcić spacerowi po słowackiej stolicy. Tam w sumie też są fajne miejsca... ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze