Advertisement

Main Ad

Opatija - w chorwackim kurorcie

opatija dziewczynka z mewą
Opatija to była nasza druga baza wypadowa (po Ninie) podczas czerwcowej objazdówki po Chorwacji. Rozważaliśmy Opatię i Pulę - chcieliśmy mieć dobry dojazd do kilku miejsc na Istrii oraz na wyspę Krk, a zarazem, żeby w wybranym przez nas miasteczku też było co robić. Pula ciągnęła mnie bardziej z historycznego punktu widzenia (i patrząc wstecz, chyba bym jednak wolała tam nocować ;) ), ale Opatija wygrała bazą noclegową - w Puli ciężko było znaleźć większe mieszkanie z parkingiem przy centrum w sensownej cenie. No i z Opatii bliżej było potem do granicy i do Wiednia, co też jest plusem, bo nie lubię siedzieć godzinami w samochodzie :P. Na zwiedzanie miasteczka poświęciliśmy półtora dnia, wliczając w to też spacer po długiej promenadzie i myślę, że na Opatię tyle czasu w zupełności wystarczy.
Tereny dzisiejszej Opatii były zamieszkane od ok. 700 roku. Na przestrzeni wieków przechodziły z rąk do rąk, ale kiedy zachodnia część Istrii trafiła w ręce Wenecjan, Opatija przypadła Habsburgom. Austriacy zresztą po dziś dzień lubią te rejony, choć cesarstwo już dawno się rozpadło - na Istrii wielokrotnie byliśmy zaczepiani po niemiecku, a większość mijanych samochodów miała austriackie i niemieckie tablice. Polaków za to napotykaliśmy zdecydowanie mniej niż na południu kraju. 
Boom na Opatię, który przyczynił się do szybkiego rozwoju miasteczka, nastąpił w połowie XIX wieku. Na polecenie bogatego kupca z Rijeki (Igno Scarpia) zbudowano tutaj Villę Angiolina, którą wkrótce potem przejęła firma kolejowa - w willi nocował nawet sam arcyksiążę Rudolf. Potem, jak grzyby po deszczu, w Opatii wyrastały kolejne wille i hotele - w tym najstarszy chorwacki hotel Kvarner z 1884 roku. Sporo tych perełek architektury się zachowało, niektóre w słabym stanie, inne - dzięki pieniądzom wyłożonym w renowacje - wciąż zachwycają.  
Zarówno park Angiolina, jak i znajdującą się w jego centrum willę, można dziś zwiedzać. W środku utworzono Chorwackie Muzeum Turystyki, w którym skupiono się jednak głównie na historii samej willi oraz Opatii, nazwa muzeum jest więc trochę na wyrost ;). Mieliśmy szczęście i akurat trafiliśmy na dzień z darmowym wstępem, więc ochoczo skorzystaliśmy - zwłaszcza, że w środku było chłodniej niż na zewnątrz... Wystawy są nieduże i na obejście całości poświęci się mniej niż pół godziny - warto jednak zajrzeć, by przyjrzeć się pięknym wnętrzom (nieco mniej: też wystawom ;) ).
Przez park Angiolina ciągnie się też mur z pięknymi muralami - internet podrzuca tutaj hasło Opatija Wall of Fame, czyli ściana sławy w Opatii. Przedstawione tu postacie są w jakiś sposób związane z miejscowością - albo się tu urodziły, albo odwiedziły chorwackie wybrzeże. Znajdziemy tu m.in. Einsteina, cesarza Franciszka Józefa, Roberta de Niro czy Gustava Mahlera. Uwielbiam murale, więc i tutaj nie odkładałam aparatu ani na chwilę ;). 
Choć na ścianie z muralami polskich twarzy nie zobaczymy, nie znaczy to, że takich w Opatii nie znajdziemy. Spacerując wzdłuż wybrzeża, natrafiliśmy na dwie polskie pamiątki. Pierwszą ufundowała Ambasada RP w Zagrzebiu wraz z Polskim Towarzystwem Kulturalnym w Rijece i poświęcona jest Józefowi Piłsudskiemu, który w Opatii swego czasu mieszkał. Kawałek dalej, koło portu, znaleźliśmy też popiersie Henryka Sienkiewicza, który Opatię odwiedzał kilkukrotnie - ostatni raz w 1905 roku, po otrzymaniu Nagrody Nobla.
A jak już spacerowaliśmy tym wybrzeżem, to oczywiście musieliśmy i zajrzeć do położonego tuż obok kościoła - widocznego zresztą na jednym z pierwszych zdjęć tego wpisu. Kościół św. Jakuba to jeden z głównych zabytków Opatii - oryginalnie zbudowany w 1420 roku, kompletnie przebudowany na początku wieku XVI i pod koniec XVIII, a kolejne zmiany wprowadzono jeszcze w okresie międzywojennym... Więc choć sam budynek z zewnątrz wygląda na bardzo zabytkowy, jego wnętrze po tylu zmianach jest już dużo bardziej nowoczesne. Większego wrażenia nie wywiera, ale ze względu na jego wartość historyczną trzeba było tu zajrzeć ;).
Tuż obok kościoła św. Jakuba znajduje się charakterystyczny budynek artystycznego pawilonu, zbudowanego na początku XX wieku. Nosi on imię Juraja Šporera - chorwackiego lekarza, który szeroko reklamował Opatię jako kurort uzdrowiskowy. Miasto o nim nie zapomniało ;). A kawałek dalej dojdziemy do najczęściej fotografowanego punktu w Opatii - zresztą sama umieściłam go na pierwszym zdjęciu tego wpisu. Rzeźba przedstawiająca dziewczynkę z mewą stała się już symbolem miasteczka. Jednak oryginalnie w tym miejscu znajdowała się figura Madonna del Mare, postawiona przez rodzinę zmarłego na morzu hrabiego Arthura Kesselstadta. Maryję jednak też pokonały sztormy, zniszczoną rzeźbę odnowiono i umieszczono w muzeum, a ja jej miejsce w 1956 roku postawiono dziewczynkę z mewą. 
Jak już wspomniałam, kościół św. Jakuba nie wywarł na mnie specjalnego wrażenia. Ku mojemu zaskoczeniu, całkowicie inaczej miała się sytuacja z kościołem Zwiastowania NMP, który jest przecież dużo nowszy (zbudowano go na początek ubiegłego wieku). Trzynawowa świątynia w stylu neo-romańskim przyciąga uwagę - szczególnie nieotynkowaną i niepomalowaną cegłą we wnętrzach. Budowę kościoła według projektu Karla Seidla rozpoczęli w 1906 roku Austriacy, ale że początek XX wieku do najspokojniejszych okresów nie należał, to kościół kończyli już Włosi. Choć dalej wygląda on na nieukończony - nie tylko ze względu na widoczną cegłę, ale też brak jakichkolwiek dodatkowych elementów wnętrza rzucających się w oczy. Mimo wszystko ta prostota przypadła mi do gustu jednak bardziej niż poprzednio odwiedzona świątynia :).
Wróćmy jednak na wybrzeże - w końcu to wokół niego kręci się większość życia turystycznego Opatii. A idealnym miejscem spacerów jest promenada Franciszka Józefa, znana bardziej jako Lungomare. Zaczyna się w oddalonej kilka kilometrów od Opatii miejscowości Volosko, do której zresztą dotarliśmy spacerem i której klimatyczny port bardzo mi wpadł w oko. Dalej promenada biegnie przez Opatię, mijając plaże i kąpieliska, hotele i wille, aż dotrze do położonej ładny kawałek dalej miejscowości Lovran. To spacer na ok. 12 km w jedną stronę, więc my zdecydowaliśmy się na przejście tylko odcinka, no ale w dwie strony - i tak wyszło nam kilkanaście kilometrów spaceru ;)
Wspomniałam przed chwilą plaże i kąpieliska - faktycznie, w Opatii i okolicach sporo jest miejsc wyznaczonych do kąpieli lub opalania. Nie oczekujmy jednak szerokich, piaszczystych plaż - to po prostu nie tutaj ;). Zastaniemy za to niewielkie kamieniste plaże albo większe, wybetonowane kąpieliska z drabinkami wchodzącymi do wody. Na większość z nich nie można wprowadzać psów i grożą za to wysokie grzywny, więc podróżujący z czworonogami muszą się specjalnie rozejrzeć za przyjaznymi psom plażami (na szczęście takie też mijaliśmy, idąc promenadą). Bardzo mi się też spodobała infrastruktura, nawet na takich małych pobocznych kąpieliskach. Postawione przy plaży przebieralnie, często też w pobliżu były darmowe łazienki i prysznice - czyste i zadbane.
Opatija to po prostu kurort turystyczny - z ciekawymi zabytkami (te XIX-wieczne wille naprawdę mają swój klimat), pięknym wybrzeżem, a także mnóstwem hoteli i odpowiednio wyższymi cenami ;). Choć i tak - dzięki pandemii - udało nam się wynająć duże mieszkanie w bardzo dobrej cenie jak na chorwackie warunki. Przy okazji polecam jeszcze pizzerię Roko, jeśli szukacie dobrego jedzenia w przystępnej cenie niedaleko centrum - daleko do Włoch stąd nie ma, to i włoska kuchnia jest na poziomie... ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze