Advertisement

Main Ad

Kraków od kuchni

Kraków, restauracje
Kiedy wysłali mnie w tygodniową delegację do Krakowa, ucieszyłam się na możliwość testowania tutejszych restauracji. Uwielbiam polską kuchnię (choć nie wszystko ;) ), sporo innych smaków też, a naprawdę nie zliczę, ile razy od wyemigrowania słyszałam zachwyty nad nowo otwieranymi knajpkami w różnych miejscach w Polsce. Wiedziałam więc, że co jak co, ale w Krakowie to na pewno będę miała wybór ;). Sprawdzałam w internecie opinie i recenzje, wybierałam kawiarnie i restauracje. Nie wszystko z tego, co chciałam, udało mi się odwiedzić - niektóre miejsca były mi kompletnie nie po drodze, inne były nieczynne w niedziele (mój jedyny wolny dzień w delegacji) albo zamykały się na tyle wcześnie, że nie zdążyłam zajrzeć tam po pracy. Odwiedziłam jednak parę fajnych miejscówek i chcę się tu podzielić swoimi polecajkami. A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że w końcu nie trafiłam do żadnej restauracji z polskim jedzeniem i nawet nie zjadłam swoich wyczekanych pierogów... :(

GRUZIŃSKIE CHACZAPURI

Ja byłam akurat w lokalu przy ul. Grodzkiej, ale drugi - i większy - jest tuż obok, przy Siennej. Choć nigdy w Gruzji nie byłam, naprawdę lubię gruzińskie restauracje, a jeszcze nic mi w Wiedniu nie wpadło w oko (jestem otwarta na polecajki ;) ). Zatem właśnie chaczapuri było na mojej liście  rzeczy do zjedzenia i do gruzińskiej knajpki trafiłam jednego z pierwszych dni pobytu. Ceny naprawdę w porządku (jak na krakowski rynek, wiadomo), porcje duże, jedzenie bardzo dobre. Do wyboru też różne gruzińskie napoje, nie wszystko jest w karcie - mi pani akurat zaproponowała ciemne piwo, którego tam nie wymieniono, a naprawdę mi podeszło. Całe menu znajdziecie tutaj, a restaurację szczerze polecam. Kusiło mnie też (na pierogi...) w ramach gruzińskiej kuchni położone kawałek dalej Tbilisuri, ale to była właśnie jedna z tych restauracji, które za wcześnie się zamykały w tygodniu i nie otwierały się w niedziele...

AVIONETKA

Tym razem nie w okolicy centrum, ale jeśli zabłądzicie gdzieś do Nowej Huty czy Avii - to jest miejsce na pizzę ;). Pizzeria położona jest przy Os. Dywizjonu 303 i my tam zajechaliśmy na rowerach - coś w tym może być, że po przejechaniu 50 km pizza nam tak bardzo smakowała i bez większego problemu zjadło się całą... To głównie pizzeria, a nie restauracja, więc raczej nie ma co szukać w menu innych dań - ceny w okolicach 30 zł. Za to umarliśmy kompletnie z przejedzenia przy deserach, które są ogromne i przepyszne, tylko że nawet te 50 km na rowerze nie wystarczy, by je w siebie wepchnąć po pizzy. Choć koledze się udało... ;) 

ARIEL

Wybrać jedno miejsce na kolację na Kazimierzu to nie lada wyzwanie, bo knajpek z dobrymi recenzjami tu mnóstwo. Ja chciałam zajrzeć do żydowskiej restauracji i mój wybór padł na Ariel - muszę przyznać, że już na wstępie zaimponowała mi obsługa nie tylko naganiająca klientów, ale też prowadząca z nimi swobodne rozmowy w kilku różnych językach. Knajpka mieści się w samym sercu Kazimierza, więc cenowo wyszło chyba najdrożej ze wszystkich odwiedzonych przeze mnie miejsc, a nie powiem, żeby smakowo było to najlepsze co jadłam. Było dobre, ale bez szału ;). Za to wystrój restauracji w środku bardzo fajny, sale to niemalże galerie sztuki z mnóstwem porozwieszanych wszędzie obrazów. No i rozbroił mnie też kelner, gdy poprosiłam o polecenie wina do obiadu: proszę pani, dziś ludzie biorą nawet czerwone wino do ryby, więc niech pani po prostu powie, co pani lubi, a ja przyniosę ;). Menu oparte głównie na kuchni żydowskiej, choć takie klasyki jak pierogi czy gołąbki też bez problemu się tu dostanie.

DZIÓRAWY KOCIOŁ

No dobra, to nie restauracja, ale kawiarnia, za to od początku znajdująca się na liście moich krakowskich must-visit. Jest to kawiarnia tematyczna, w której wszystko kręci się wokół Harry'ego Pottera, a sentyment do ulubionej książki z młodości przecież pozostał ;). Dziórawy Kocioł (tak, pisane przez ó) znajduje się przy ulicy Grodzkiej, wchodzi się tu najpierw korytarzem, potem po schodach w dół... I tu przychodzi stanąć w kolejce. Do kawiarni podchodziłam trzy razy i za każdym razem była kolejka na kilkadziesiąt minut czekania. I z tego, co widziałam w internetowych komentarzach, to niestety norma. Z drugiej strony świadczy to chyba o popularności tego miejsca? ;) Za trzecim podejściem kolejka była nieco mniejsza, więc zdecydowałam się poczekać i po pół godziny dostałam swój stolik.
Do stolika dostajemy menu, z którego możemy sobie wybrać różne magiczne eliksiry, kremowe piwo na ciepło lub zimno (wzięłam na zimno, bo dzień był wystarczająco ciepły i bardzo mi smakowało, choć zasłodziłam się niemiłosiernie), kawy, herbaty, ciasta, przekąski - ot, kawiarnia, po prostu tematycznie inspirowana. Większość przychodzi tu chyba albo na kremowe piwo albo na eliksiry podawane z suchym lodem i efektownie parujące. Z menu wybieramy, co nas interesuje i zamówienie składamy przy barze, co trochę trwa, bo do baru jest oddzielna kolejka, a przy okazji można tu kupić różne drobiazgi i tematyczne słodycze. Ceny odpowiednie do centrum Krakowa i marki, za którą trzeba swoje zapłacić. Ja za sernik i kremowe piwo dałam 28 zł, ale para przede mną eksperymentująca jeszcze ze słodyczami i eliksirami wydała sporo ponad 100 zł na osobę. Nie jest to może miejsce, gdzie chodziłoby się codziennie, ale na pewno warte odwiedzenia choć raz :)

OLIO PIZZA NAPOLETANA

Czy po raz drugi poszłam na pizzę, wciąż nie jedząc pierogów...? Być może :P. Do pizzerii Olio przy Nadwiślańskiej trafiłam, kiedy wracałam wzdłuż Wisły z pracy w takim dniu, gdy już nie miałam siły i ochoty się nigdzie dalej włóczyć w poszukiwaniu jedzenia. Olio było po drodze, miało bardzo dobre opinie, a do tego bardzo fajny wystrój wnętrza. Kiedy wchodziłam, w środku było pusto, a kiedy wychodziłam, nie mieli już wolnych stolików. Inna bajka, że też się trochę zasiedziałam, bo mieli dobre wino i równie smaczne prosecco z owocami... ;) Same pizze również smaczne, choć nie te najlepsze na świecie ;). Bardzo jednak szanuję za to, że przy menu była instrukcja, tłumacząca obce nazwy - serów, szynek czy innych dodatków, które się często pojawiają na pizzy, a człowiek musi googlać, czym to coś dziwnego z nazwy w ogóle jest. Przesympatyczna obsługa, bardzo fajna atmosfera, przystępne ceny - wybrałam Olio spontanicznie, ale zdecydowanie nie żałuję.

PIJALNIA CZEKOLADY E. WEDEL

Na koniec wróćmy jeszcze na Rynek, do miejsca obowiązkowego dla każdego czekoladoholika ;). Choć tym razem wybór pijalni czekolady nie był mój, ale Agnieszki, która mnie tam zabrała (pozdrawiam :D ), ale zdecydowanie sama nie mogłabym wybrać lepiej. Minęło już naprawdę wiele lat, odkąd ostatnio byłam w którejś z wedlowskich pijalni i byłam wręcz w szoku, ile nowych opcji się pojawiło. Aż nie wiedziałam, co wybrać, bo chciałabym spróbować połowy rzeczy w menu, a jednak są jakieś granice słodkości. W końcu mój wybór padł na czekoladę mleczną na zimno z sorbetem malinowym i to było tak pysznie słodkie... ;) Lemoniady też mają bardzo dobre. Z ciekawości zerknęłam jeszcze do sklepiku z produktami Wedla, bo od wieków poluję na kokosowe Ptasie Mleczko, ale chyba muszę z bólem serca zaakceptować fakt, że znikło z rynku... :(

Tak, w Krakowie jest mnóstwo świetnych smaków i aż szkoda, że tak niewiele mogłam spróbować przez te parę dni (a i tak wystarczyło, by waga po powrocie pokazała +1,5 kg ;) ). Na szczęście Kraków jest blisko i wiem, że jeszcze pewnie nieraz tu wrócę - w końcu pierogi i zapiekanki się same nie zjedzą!

Prześlij komentarz

0 Komentarze