Advertisement

Main Ad

Migawki z Hieflau

dworzec w Hieflau Austria
To będzie wpis w dużej mierze zdjęciowy, bo przez ubiegły rok zdjęć w Hieflau zrobiłam tyle, że po dłuuuugiej selekcji udało mi się zostawić tylko pięćdziesiąt. To styryjskie miasteczko, położone niemal u stóp parku narodowego Gesäuse i liczące sobie ledwo ok. 700 mieszkańców, w ciągu ostatnich miesięcy stało się dla mnie niemal drugim domem. O ile jeszcze zimą wpadałam tam głównie na weekendy, to od wiosny coraz częściej zdarzało mi się przyjeżdżać do Hieflau na cały tydzień, korzystając z uroków pracy zdalnej. A że właściwie od początku wiedziałam, że moje wizyty w Hieflau potrwają tylko do jesieni, to starałam się korzystać z każdego ładniejszego pogodowo momentu, by się tą okolicą nacieszyć :).
Ja do Hieflau zazwyczaj przyjeżdżałam pociągiem - zimą wystartowały bezpośrednie pociągi z Wiednia do Bischofshofen, zatrzymujące się na kilku stacjach w Gesäuse, w tym właśnie i w Hieflau. Kursowały idealnie, bo piątek wieczór - niedziela wieczór, więc jak chciałam wpaść na weekend, nie musiałam kombinować z przesiadkami. Inna bajka, że ÖBB, czyli austriackie koleje, udowodniły mi przy tym połączeniu, że nie są tak fajne, jak zwykłam myśleć ;). Często się zdarzało, że pociąg startował z Wiednia już ze sporym opóźnieniem, łapał opóźnienia w trasie, na jakiś czas w ogóle zamknięto tory i musiałam kursować przez Leoben, gdy rekordowo z 2,5 godz. podróży zrobiły się 4... Kiedy wybierałam się tam ostatni raz w październiku, to na dworcu w Wiedniu przywitał mnie komunikat, że ten pociąg w ogóle wyleciał z rozkładu tego dnia. Powód: ludzie na torach. Jakieś inne połączenie w te strony? Hieflau, Weissenbach, nawet z przesiadką na autobus? Nic więcej tego dnia. Choć muszę przyznać, że pan w punkcie obsługi klienta wyglądał na bardzo zaaferowanego sytuacją, że nie mam jak dotrzeć do celu i w końcu wydrukował mi plan podróży. Najpierw pociągiem do Bruck an der Mur. Potem pociągiem do Leoben. Potem autobusem do Eisenerz. A stamtąd to już nic nie jeździ, może pani złapać taksówkę do miejsca docelowego i do 50 € oddamy, gdy wyśle nam pani rachunek. Nie no, spoko. Ale wiecie, to mała wioska w górach. W piątek w nocy. Są tam jakieś prywatne firmy taksówkarskie, które wymagają umawiania się odpowiednio wcześniej na połączenie i kursują w zwykłych godzinach pracy. Ale w piątek wieczorem, to jedyną potencjalną taksówką był mój facet wyjeżdżający po mnie do tego Eisenerz, niestety, paragonu do odbioru pieniędzy z ÖBB nie wystawił ;). Zatem jak możecie się domyślić, za regularnym kursowaniem Wiedeń-Hieflau raczej szybko nie zatęsknię...
Jadąc jednak z Wiednia samochodem, tuż przed wjazdem do Hieflau można odbić w bok przy niewielkim kościółku / kaplicy. Do samego budynku zajrzeć mi się nie udało, ale tuż obok znajduje się mały cmentarz wojenny, który z ciekawością odwiedziłam. Pod koniec II wojny światowej oddziały Wehrmachtu utworzyły w tej okolicy sąd wojenny dla dezerterów oraz tych pechowców, którzy podczas działań wojennych odłączyli się od wojska - wyłapywano ich i właściwie od razu rozstrzeliwano. Na cmentarzu Hieflau-Wandau w kilkunastu grobach pochowano ok. 70 żołnierzy, z których znane są nazwiska tylko 29. W 1966 roku postawiono pomnik upamiętniający rozstrzelanych, a na początku lat dziewięćdziesiątych uporządkowano i ogrodzono cały cmentarz.
Różne lokalne foldery turystyczne głoszą, że jedną z głównych atrakcji Hieflau jest Köhlerzentrum, czyli Centrum / Muzeum Węglarstwa. W środku nigdy nie byłam, bo miejsce to jest otwarte tylko w sezonie w godzinach 10-12 i 15-17, a ja wtedy akurat zwykłam pracować. Poza tym mojemu facetowi udało się kiedyś zajrzeć do środka i uznał, że to tylko duży namiot z wystawą zdjęć, nic szczególnego ;). Centrum postawiono w miejscu, z którego kiedyś spławiano drewno - węgiel drzewny potrzebny był do wytopu rud żelaza, a tych z kolei w okolicy sąsiedniego Eisenerz nie brakowało (wpis z kopalni żelaza w Eisenerz też niedługo wjedzie na bloga ;) ). W centrum Hieflau znajdzie się też różne przedmioty związane z górnictwem oraz sporej wielkości rudy, tworzące swoistą dekorację miasteczka.
Ale choć Centrum Węglarstwa sobie odpuściłam, musiałam zajrzeć do miejscowego kościółka. Położony na wzgórzu, jest dobrze widoczny z wielu punktów w miasteczku, do tego otoczony niewielkim cmentarzem. Nie da się nie zwrócić na niego uwagi, zwłaszcza że tuż obok wypasane są kozy, których meczenie i przytwierdzone do szyi dzwoneczki są słyszalne z daleka :). Ku mojemu zaskoczeniu kościół p.w. św. Jana Chrzciciela ma już swoje lata - budowę pierwszej świątyni rozpoczęto już w połowie XVI wieku! Przebudowano ją w latach czterdziestych wieku XVIII, kiedy to uzyskała status miejscowego kościoła parafialnego.
Najstarszym elementem kościoła jest pochodzący jeszcze z 1545 roku dzwon. Chociaż same ściany są po prostu pomalowane na biało, to w środku wciąż znajdziemy barokowe elementy wystroju z XVIII wieku. Oczywiście najważniejszym punktem jest tutaj barokowy ołtarz główny z figurami św. Floriana i Sebastiana oraz ołtarze boczne. Nie spodziewałam się, że uda mi się zajrzeć do środka, zwłaszcza że nabożeństwa w kościele odbywają się może z raz w miesiącu? Co niedzielę msza jest w innej miejscowości w okolicy, mimo to - przynajmniej w weekendy, bo na tygodniu nie próbowałam tu zaglądać - świątynia jest udostępniona odwiedzającym.
Jako że Hieflau położone jest na wysokości 500 m n.p.m. i otoczone Alpami, nie brakuje tu fajnych punktów widokowych. Żeby zobaczyć całe miasteczko, najlepiej podejść koło Alpaka Impuls - miejscowej farmy z alpakami. Nie dość, że z okolic zagrody mamy piękny widok, to jak się poszczęści, może uda się i zobaczyć alpaki :). Drugim popularnym punktem jest wzgórze, na którym ostatnio zbudowano też obiekt turystyczny (na Google pod nazwą Emma Wanderer Campus Alps) - odbijając ścieżką w las kawałek wcześniej, możemy trafić na drewniany krzyż i ławeczkę, gdzie można sobie posiedzieć z winkiem... i widokiem ;)
Poza punktami widokowymi są też fajne miejsca spacerowe. Raz na ten przykład poszliśmy w górę miejscowości, a następnie przez las, aż natrafiliśmy na jedną ze ścieżek biegnących do góry. Szybko zachwyciły mnie widoki, ale po jakimś czasie trasa zaczęła się robić zbyt stroma i do krzyża stojącego na szycie jednego z pobliskich wzniesień już mi się nie udało podejść. Choć i tak telefon pokazywał, że weszliśmy jakby 75 pięter do góry, ot krótki spacer w okolicy domu... ;)
Inna trasa spacerowa zaczyna się kawałek za Hieflau (albo przed, jeśli patrzeć od Wiednia), przy tamie na rzece Enns, jakieś 2 km od granicy miasteczka. Po drugiej stronie rzeki biegnie krótka droga Wandaubauer Weg, od której następnie też odbijają ścieżki do góry. Dokąd biegną, nie wiemy, bo wybraliśmy się tam raz popracowym popołudniem, a gdy skończyły się widoki i ścieżka weszła w las, odbijając w niepasującym nam kierunku, po prostu zawróciliśmy.
Poniżej jeszcze parę kadrów o różnych porach roku. Kolorowa jesień, która w Alpach trwa krótko, ale wygląda przepięknie. Zima, gdy w ciągu godziny potrafi spaść tyle śniegu, co w Wiedniu nie spadnie przez cały rok... ;) I lato, które potrafi przygrzać ponad 30 stopniami w cieniu, ale potrafi być i takie jak na zdjęciu... Pochmurne, chłodne i z rzeką pełną wody - to w tym czasie położona niewiele dalej na południe Słowenia zmagała się z tragicznymi w skutkach powodziami...
Ale jedną z rzeczy, które w Hieflau uwielbiałam najbardziej, były noce, kiedy dopisywała pogoda. Park narodowy Gesäuse uchodzi za najciemniejsze miejsce w Austrii i jedno z najciemniejszych w Europie. I choć na prowadzenie wysuwa się tu pobliska wioska Johnsbach, to i w Hieflau wystarczy wyjść z domu i spojrzeć w niebo, żeby zbierać szczękę z podłogi, czy też z chodnika. Nigdy w życiu nie widziałam tak gwieździstego nieba jak w austriackich Alpach. Jeśli odejdzie się nieco od oświetlonych uliczek i zadrze głowę do góry, zapomina się o całym świecie :). Kiedy tylko w letnie wieczory widziałam bezchmurne niebo, szykowałam aparat i statyw, a mój partner z anielską cierpliwością i niezbyt dużym entuzjazmem wychodził ze mną na spacery ;). Trochę mi zajęło, zanim nauczyłam się obsługiwać mój aparat na tyle, by robić znośne zdjęcia nocą, ale i tak byłam zadowolona z efektów... A aparat kompletnie nie oddaje tego, jak wygląda nocne niebo nad Alpami.
I cóż mogę więcej powiedzieć? Tak, niezmiernie się cieszę, że skończyło się to kursowanie między Wiedniem a Hieflau, ale... za tymi alpejskimi widokami jeszcze pewnie nieraz zatęsknię :). Jestem miejskim typem, nie wyobrażam sobie życia w małej miejscowości z dala od świata, ale bardzo się cieszę, że miałam możliwość takiego pomieszkiwania tam przez ubiegły rok. Sentyment pozostanie :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze