Advertisement

Main Ad

Miasto-niespodzianka u podnóża wulkanu

Podróż z Ipiales nie jest długa - zajmuje około 2 godzin. Bus przemierza Panamericanę, mijając większe i mniejsze wioski... i kompletnie uzbrojonych żołnierzy. Stojących na poboczu drogi i kciukiem uniesionym do góry dających znać, że droga jest bezpieczna, można jechać dalej. Po 2 godzinach w busie, spomiędzy wzgórz nagle wyłania się miasto. Ludzie nazywają je miastem-niespodzianką, bo tak niespodziewanie się pojawia. La ciudad sorpresa, Pasto, stolica departamentu Nariño.
Zaraz po przyjeździe zostawiliśmy nasze rzeczy w domu i wyszliśmy w odwiedziny do rodziny. Nie było jeszcze późno, ale w tym regionie zmrok zapada już ok. 18, więc wszystkie światła i świąteczne dekoracje były już włączone. 
W przeciwieństwie do Ipiales, dekoracje w Pasto są naprawdę ładne. Na kilku placach w centrum miasta rozstawiono takie jakby małe parki pełne dekoracji świątecznych. A na trawie położono białe koce, które miały udawać śnieg ;).
Na każdym z tych placów było pełno zarówno ludzi, jak i policji (nie to, że policja to nie ludzie :P). Dlatego też czuliśmy się tam w miarę bezpieczni i - jak i wszyscy wokół - wyciągnęliśmy aparat i robiliśmy duuużo zdjęć ;). Przy wejściach na place znajdowały się małe stragany z przekąskami i słodyczami - całkiem niezły biznes, biorąc pod uwagę, że wiele osób przyszło tam z dzieciakami ;).
Spędziliśmy w Pasto kilka dni, ale ten czas w roku nie był najlepszy, jeśli chodzi o jakąkolwiek turystykę. Święta, Nowy Rok, przygotowania do karnawału (wciąż mi smutno na samą myśl, że musieliśmy wyjechać przed głównymi paradami)... Wszystkie muzea, do których chciałam zajrzeć, były pozamykane. Rozczarowało mnie to, bo miasto założone na początku XVI w. przez konkwistadorów na ziemiach zamieszkałych przez plemiona Pastos (od których zresztą wywodzi się nazwa miasta) na pewno ma interesującą historię i z przyjemnością poznałabym ją ze szczegółami.
Jako że nie mogliśmy właściwie nic zwiedzać, większość czasu spędzaliśmy z rodziną albo po prostu odpoczywając w domu. Potrzebowaliśmy już tego, po wariackim zwiedzaniu kilku poprzednich miast. W Pasto nawet zwykłe spacery miały swój urok - i znów zwracałam uwagę na piękną sztukę uliczną wszędzie dookoła :).
Codziennie próbowaliśmy też zrobić zdjęcie wulkanu Galeras, ale jego szczyt był ciągle ukryty w chmurach. Oczywiście na początku chciałam podjechać gdzieś i przyjrzeć mu się z bliska, ale z pomysłu musiałam szybko zrezygnować. Nawet pomijając fakt, że Galeras wznosi się na 4.276 m.n.p.m. (Pasto leży na 2.527 m) i najzwyczajniej w świecie nie mielibyśmy siły, by podejść pod górę. Galeras jest ponadto najbardziej aktywnym z kolumbijskich wulkanów i jednym z 17 tzw. "Wulkanów Dekady" - znanych z ich "ogromnych, destrukcyjnych erupcji oraz bliskości obszarów zamieszkanych" [*]. Ale w końcu któregoś dnia chmury zniknęły (fakt, że tylko na kilka godzin) i można było zobaczyć wulkan :).
Jako że większość czasu spędzaliśmy we trójkę (z mamą Kolumbijczyka) albo nawet czwórkę (też z jego bratem) - najlepszym środkiem transportu była taksówka. Poruszanie się po głównych obszarach miasta nie przekraczało 4000 COP (6,30 zł), co było lepszym i wygodniejszym rozwiązaniem niż autobusy, gdzie bilet kosztował 1200 COP (1,90 zł).
Jak w Ipiales, tak i w Pasto nie ma oficjalnych przystanków autobusowych i trzeba po prostu znać trasę pojazdu. Zatrzymujesz autobus gdziekolwiek, płacisz kierowcy, przechodzisz przez niewielką metalową bramkę (jak na powyższym zdjęciu) i siadasz na jednym ze starych siedzeń. A Gabi jak to Gabi, robiła masę głupich zdjęć wszędzie dookoła :P.
W sumie to muszę przyznać, że Pasto podobało mi się znacznie bardziej niż Ipiales i chciałabym je odwiedzić w jakimś spokojniejszym okresie i po prostu skupić się na zwiedzaniu :). Może to dlatego, że nie bywałam w żadnej z niebezpiecznych dzielnic, ale czułam się tam dużo bezpieczniej niż w Ipiales, zwłaszcza nocą. Czy już wspominałam, że nie mogę się doczekać, kiedy tam wrócę? ;)

Prześlij komentarz

1 Komentarze