Advertisement

Main Ad

Nasza polsko-kolumbijska Wielkanoc w Szwecji

Wpadłam na taki pomysł. Skoro bilety do Polski na Wielkanoc są zdecydowanie za drogie, a na początku miesiąca i tak nie mogę wziąć urlopu, plan jest prosty: Wielkanoc w Sztokholmie. Taka pomieszana. Trochę polska, trochę kolumbijska.
Jakkolwiek czerwone dni w szwedzkim kalendarzu to tylko Wielki Piątek, Niedziela Wielkanocna i Poniedziałek Wielkanocny, świąteczny nastrój można było poczuć już na kilka dni wcześniej, bo w różnych miejscach w biurze rozstawiono pudełka i koszyki ze słodyczami oraz życzeniami "Glad Påsk!" - "Wesołych świąt Wielkanocy!". Zakładam, że w każdym innym czasie każdy skorzystałby z wolnego, ale w tym roku Wielkanoc wypadła podczas finansowego zamykania miesiąca i kwartału. Chyba nikt z mojej grupy nie wrócił do swojego kraju na te kilka dni. I na pewno nikt nie wziął ani jednego dnia urlopu, choć niektórzy wyszli w czwartek nieco wcześniej. Mój szef już mnie wypytywał, czy mogę we wtorek rano przyjść wcześniej do pracy, dwa dni wolnego teraz całkowicie rozwaliły nam terminarz pracy. Może dlatego dostałam tradycyjne szwedzkie jajko wielkanocne wypełnione słodyczami od szefa - by mieć lepszą motywację, by być w pracy przed i po godzinach pierwszego dnia po świętach? ;)
Nie jestem kucharką i nigdy nią nie będę, więc niektóre rzeczy po prostu kupiłam gotowe, jak np. mazurek wielkanocny czy żurek w proszku. Ale niektórym prostym sałatkom postanowiłam dać szansę i chyba nawet nie wyszło tak źle ;). Na szczęście z taką ilością polskich sklepów w Sztokholmie nie było problemu ze znalezieniem składników na polski stół. Znacznie bardziej skomplikowane było znalezienie czegokolwiek na kolumbijską Wielkanoc...
Choć zajrzeliśmy do latynoamerykańskich sklepów w Hötorgshallen, nie mogliśmy znaleźć nic specjalnego na kolumbijskie święta. Na szczęście udało się choć kupić trochę różnego rodzaju mięsa na normalne obiady ;)
Kolumbijczyk był bardzo zaskoczony tymi wszystkimi czekoladowymi zajączkami i pocztówkami z wielkanocnymi kurczaczkami, bo takie dekoracje są kompletnie niespotykane w jego kraju. Dlatego też zaczęłam szukać informacji dot. kolumbijskiej Wielkanocy (Semana Santa) i, oczywiście, zadawałam pytania.
G: (czytając) Najbardziej znane miejsca na obchody Wielkiego Tygodnia to takie miasta jak...
E: Mompox i Popayan.
G: I także Tunja. Piszą tu, że w Popayan jest wspaniała procesja.
E: Tak, i do tego bardzo długa. Jest wielka i trwa nawet 4-5 godzin. Dlatego nigdy jej nie widziałem.
Czego się również dowiedziałam, to to, że dla Kolumbijczyków to nie sama Wielkanoc jest czasem do świętowania, ale raczej cały Wielki Tydzień, kiedy to trwa przerwa wakacyjna, a większość miast po prostu pustoszeje. Kraj wydaje się być bardzo religijny, bo oprócz wielkich procesji (zwłaszcza podczas Niedzieli Palmowej i Wielkiego Piątku), ludzie nie chodzą po prostu do kościoła się modlić, ale w Wielki Czwartek i Piątek odwiedzają różne kościoły, odmawiając modlitwy w każdym z nich. Z drugiej strony, w Niedzielę Wielkanocną nie organizuje się nic specjalnego - żadnego rodzinnego śniadania / obiadu, żadnych specjalnych symboli i wszystko to, co przygotowywałam na naszą Wielkanoc było dla Kolumbijczyka kompletnie nowe.
Dlatego też większość rzeczy na naszym wielkanocnym stole była przygotowana w moim polskim stylu. Sałatka, jajka nadziewane pieczarkami, polska kiełbasa... a do tego wszystkiego kolumbijskie arepy z serem zamiast chleba plus, oczywiście, kolumbijska herbata owocowa, w której zakochałam się podczas naszej grudniowej podróży. Wiem, że to nie wydaje się zbyt dużo, ale my jedliśmy to "śniadanie" przez cały wczorajszy dzień i wciąż nie wszystko jest zjedzone. Wygląda na to, że żurek musi zostać odłożony do jakiejś nieokreślonej chwili w przyszłości... ;)
Po takiej ilości jedzenia, trzeba było się trochę ruszyć, by się kompletnie nie rozleniwić. Jako że pogoda się nieco poprawiła (wciąż było zimno, ale przynajmniej przestał padać śnieg czy deszcz), zdecydowaliśmy się na spacer wzdłuż wybrzeży Kungsholmen. Muszę przyznać, że nie mogę się doczekać prawdziwej wiosny, kiedy będzie się tu można rozkoszować słońcem.
Naprawdę spodobały mi się niewielkie drewniane mola, okrągło zakończone, gdzie w lecie można zrobić grilla. Nie wiem, kto to wymyślił, ale pomysł jest genialny! Kolejny powód, by nie móc się doczekać lata ;)
Choć zdjęcia przy zachmurzonym niebie nie wyglądają wyjątkowo, ale ta okolica na Kungsholmen jest naprawdę przyjemna. Zwłaszcza ścieżki wzdłuż wybrzeża, które muszą być świetnym miejscem do biegania, gdy tylko pogoda pozwoli na pozbycie się zimowych ubrań. Mam nadzieję, że nastąpi to wkrótce, bo jakoś ta Wielkanoc była chyba zimniejsza i bielsza od Bożego Narodzenia, co jakoś nieszczególnie mi się podoba ;)

Prześlij komentarz

1 Komentarze