Budzik zrywa nas z łóżek o 8 rano. Jest wystarczająco wcześnie, by zebrać się na całodniową wycieczkę, ale to wciąż znośna godzina, biorąc pod uwagę, że mamy wakacje. Wciąż senni, decydujemy się odłożyć śniadanie na później i kierujemy się na drugi terminal autobusowy Braszowa. Znalezione w internecie informacje mówią o autobusach odjeżdżających regularnie co pół godziny, więc mamy nadzieję, że nie przyjdzie nam czekać zbyt długo. Na dworcu nie ma ani informacji ani kas biletowych, czujemy się kompletnie zagubieni... Jeden z kierowców natychmiast to zauważa i pyta, dokąd chcemy się dostać? Rasnov! Już po chwili siedzimy w odpowiednim autobusie, po zapłaceniu 4 lei (3,75 zł) za bilet. I zaczynamy wycieczkę!
W końcu pociąg dociera do Braszowa, choć podczas ostatnich 30 minut podróży wlókł się tak wolno, że przestawałam już wierzyć, iż kiedykolwiek dojedzie do stacji. Na szczęście hostel nie jest znowu tak daleko, może coś koło 20 minut spaceru. Ale jest gorąco, my mamy bagaże a bilet na autobus kosztuje tylko 2 lei (1,90 zł), więc bez wahania decydujemy się przejechać te 3 przystanki. Szybko też żałujemy, że nie kupiliśmy na dworcu więcej biletów, bo znalezienie ich w innych częściach miasta to nieraz spore wyzwanie... Ale póki co to nie problem - wsiadamy do autobusu i jedziemy prosto do pensjonatu.
Samolot ląduje, a my w końcu docieramy do kraju wampirów. Jeszcze tylko szybka odprawa paszportowa na lotnisku Bucharest Otopeni i możemy się rozejrzeć za autobusami do miasta. W automacie do sprzedaży biletów nie ma już kart, można tylko doładować tę już posiadaną... ale my przecież nie mamy żadnej. Rozkład jazdy nad naszymi głowami informuje o dwóch autobusach - nr 780 jadącym na dworzec główny (Gara de Nord) oraz nr 783, który kończy swą trasę w centrum miasta. Wchodzimy do tego drugiego, kierowca sprzedaje nam bilety i stajemy z tyłu autobusu, bo miejsc siedzących już nie ma. Podróż do centrum miasta (Piata Unirii) trwa prawie godzinę, na stojąco w nieklimatyzowanym autobusie z temperaturami spokojnie przekraczającymi 30 stopni... a my jeszcze nie założyliśmy przecież letnich ubrań...
A więc nasze wakacje dobiegły końca. Stanowczo za krótkie, jak zawsze, ale cóż poradzić? ;) Pierwszą część wakacji spędziliśmy w Warszawie. Trudno uwierzyć, że minął już rok od mojej ostatniej wizyty tam. Jako że mieliśmy tam spędzić kilka dni, mieliśmy sporo planów. I jako że spędziliśmy tam tylko kilka dni, nie udało nam się zrealizować prawie żadnego. Cóż, mamy więc kolejny powód, by jak najszybciej wrócić do Warszawy, a póki co chciałabym Wam pokazać trochę migawek z naszych warszawskich wakacji :).
Siedzenie przy herbacie, kawie czy nawet piwie jest po prostu nudne. Dlatego też przy okazji kolejnego spotkania z autorką bloga Yoga in Stockholm, zdecydowałyśmy się odwiedzić jeden z wielu rezerwatów przyrody w okolicy Sztokholmu. Wybrałyśmy Huvudden na Ekerö - przede wszystkim ze względu na wygodne połączenia autobusowe ;). Podążając za znalezionym w internecie poradnikiem, wsiadłyśmy w autobus na Brommaplan (311 lub 312) i wysiadłyśmy nieco wcześniej, bo na przystanku Bergviksvägen.
Już za miesiąc mój obecny roczny staż dobiegnie końca. Czas ten upłynął tak szybko i wciąż nie mogę uwierzyć, że minął już rok, odkąd przeniosłam się do Sztokholmu. Od samego początku wiedziałam, że chciałabym zostać w firmie po stażu. Oczywiście, starałam się jak tylko mogłam, ale w końcu nadszedł taki moment, że już nic więcej nie zależało ode mnie. Teraz była już tylko polityka firmy. I pozwolę sobie trochę opowiedzieć o tym, jak to wszystko wygląda, gdy umowa w ramach AIESECa dobiega końca.
10 sierpnia 1628 roku potężny statek wojenny nazwany "Vasa" na cześć ówczesnej dynastii królewskiej był gotowy na opuszczenie sztokholmskiego portu i wyruszenie w swą pierwszą misję. Jakkolwiek nigdy nie opuścił on Sztokholmu - pierwsze silne uderzenia wiatru położyły statek na wodzie i sprawiły, że zatonął on niemal natychmiast, powodując przy tym śmierć kilkudziesięciu osób. Historia jakich wiele w tamtych czasach. Co więc sprawia, że statek Vasa stał się tak wyjątkowym?
Podczas mojego ostatniego pobytu w Umeå po raz pierwszy obeszliśmy całą Nydalę. Pisałam już trochę o tym jeziorze w poście nt. mojego szwedzkiego TOP 5, ale zdecydowanie uważam, że to miejsce zasługuje na oddzielny post. Nawet nie dlatego, że jest jakoś szczególnie ciekawe z turystycznego punktu widzenia, ale przede wszystkim, bo to wspaniały przykład na to, jak piękna jest przyroda na północy Szwecji. Więc zapraszam na spacer wokół Nydali! :)
Próbując doszukać się jakichś informacji w internecie na temat tego małego miasteczka, natkniecie się na słowa "tam, gdzie zaczyna się Szwecja". Mi osobiście zupełnie to wystarczyło, by wsiąść w pociąg podmiejski (pendeltåg) do Märsta i stamtąd pojechać już bezpośrednim autobusem do Sigtuny. Zajęło mi to ze Sztokholmu ledwo ponad godzinę i już byłam na miejscu - w jednym z najstarszych miast w Szwecji!
Przyjeżdżając do Sztokholmu musisz liczyć się z tym, że niezbyt wiele atrakcji (no, może poza galeriami sztuki) będzie kosztowało mniej niż 100 koron za bilet. Jeśli planujesz tylko spacer po Gamla Stan i może zajrzenie do jednego czy dwóch muzeów, nie oddalając się nawet od centrum miasta, wtedy ta karta zdecydowanie nie jest dla ciebie. Ale jeśli myślisz o zobaczeniu jak najwięcej podczas swojego pobytu... Wtedy warto rozważyć tę opcję.