Advertisement

Main Ad

Następny przystanek: Braszów

W końcu pociąg dociera do Braszowa, choć podczas ostatnich 30 minut podróży wlókł się tak wolno, że przestawałam już wierzyć, iż kiedykolwiek dojedzie do stacji. Na szczęście hostel nie jest znowu tak daleko, może coś koło 20 minut spaceru. Ale jest gorąco, my mamy bagaże a bilet na autobus kosztuje tylko 2 lei (1,90 zł), więc bez wahania decydujemy się przejechać te 3 przystanki. Szybko też żałujemy, że nie kupiliśmy na dworcu więcej biletów, bo znalezienie ich w innych częściach miasta to nieraz spore wyzwanie... Ale póki co to nie problem - wsiadamy do autobusu i jedziemy prosto do pensjonatu.
Miejsce, które wybraliśmy, nazywa się Casa Samurai a wszędzie rozstawione azjatyckie dekoracje świetnie współgrają z tą nazwą. Pokój jest niewielki, ale przytulny, a z duchotą walczymy za pomocą wentylatora w rogu. Całość jest przyjemna i za przyzwoitą cenę, choć nieco daleko od starówki. Nie podoba mi się też, że ktoś wszedł do pokoju i posprzątał bez pytania - zazwyczaj podczas krótkich, 2-3 dniowych pobytów raczej tego unikamy, bo nie lubimy, gdy ktoś rusza nasze rzeczy.
Płacimy za pokój, zostawiamy bagaże i z mapą w ręku szybko kierujemy się na stare miasto. Pogoda jest idealna - po porannych burzach jest rześko i niezbyt gorąco. Idziemy raczej w ciszy, po przyjeździe późniejszym pociągiem zdążyliśmy już zgłodnieć, ale trzeba jeszcze poczekać na obiad. Jedna z głównych atrakcji Braszowa - Czarny Kościół - jest otwarta tylko do 19 według znalezionych przeze mnie informacji. Nie mamy za dużo czasu, więc maszerujemy szybko przez parki aż docieramy do starówki.
Niestety, nie jest łatwo zrobić dobre zdjęcie po drodze... Samochody są zaparkowane wszędzie, często na chodniku, więc musimy schodzić na ulicę, by je obejść. Na szczęście sytuacja się poprawia na starym mieście. Po dłuższym spacerze możemy w końcu zobaczyć Czarny Kościół ponad innymi budynkami.
A co jest tak wyjątkowego w tym budynku, że tak bardzo chcemy go zobaczyć? Kościół, zbudowany w XIV wieku, jest główną gotycką budowlą w Rumunii. Jego nazwa - "Czarny Kościół" (po rumuńsku: Biserica Neagră) pochodzi od czarnych ścian, które stały się takie w wyniku wielkiego pożaru z 1689 r. Ogień strawił całe wnętrze kościoła, a ściany zostały pokryte sadzą.
Kościół jest wielki, więc ciężko zrobić dobre zdjęcie z zewnątrz. Jeszcze trudniej jest wewnątrz, bo robienie zdjęć jest po prostu zabronione. Szkoda, bo lubię fotografować wnętrza kościołów (co pewnie już zauważyliście ;) ). Dla mnie to nie tylko świetne wspomnienie, ale również ułatwia mi zwracanie uwagi na otaczające mnie szczegóły, które znacznie łatwiej zauważyć przez zoom aparatu niż za pomocą moich słabych oczu ;). Wstęp kosztuje 8 lei (7,50 zł). Mam ambiwalentne uczucia po zwiedzeniu kościoła. Z jednej strony na pewno jest ogromny i ciekawy z historycznego punktu widzenia. Ale z drugiej... jest taki jakiś prosty... a nawet nudny?
No dobra, Czarny Kościół zaliczony, możemy trochę wyluzować ;). Powoli rozglądając się za miejscem, gdzie można by usiąść i coś zjeść, kierujemy się znów na główną ulicę. Miasto wygląda naprawdę pięknie i jest pełne kolorów, podoba mi się od pierwszej chwili.
Zatrzymujemy się na Placu Ratuszowym (Piata Sfatului) z żółtym budynkiem ratusza pośrodku. Zbudowany w XV wieku, współcześnie jest siedzibą miejscowego Muzeum Historycznego. Kiedy do niego docieramy, na głównym placu coś się dzieje - tłumy ludzi dookoła, duża scena... i jakieś dzieci recytujące na niej wiersze. Jest zdecydowanie za głośno, więc nie zostajemy tu zbyt długo. 
Jeszcze kilka zdjęć przepięknej architektury budynków na starym mieście...
Zwiedzanie z pustym żołądkiem zdecydowanie nie należy do przyjemności. Dlatego też schodzimy z głównej ulicy i kierujemy się w stronę jednej z mniejszych. Decydujemy się wstąpić do jednej restauracji, której nazwy już nie pamiętam, ale nie ma to specjalnego znaczenia, bo jedzenie nie było jakieś wybitne. Ale odkrywamy tu bardzo dobre, ciemne piwo - Silva, które staje się moim ulubionym rumuńskim piwem ;). A po posiłku - słodki deser!
W restauracji napotykamy na parę Polaków ze słodkim pieskiem, spotkamy ich jeszcze później w innej części miasta. Właściwie to słyszę język polski bardzo często wszędzie w Rumunii... Chyba nawet częściej niż angielski :P.
Słońce jest coraz niżej i powoli robi się ciemniej... a my wciąż mało co zobaczyliśmy! Nie ma co się więcej obijać, czas zacząć porządne zwiedzanie! ;)
Braszów słynie ze swojego systemu fortyfikacji, więc opuszczamy stare miasto i idziemy oglądać mury. Pierwsze wrażenie jest dziwne, bo mur jest całkowicie pokryty graffiti. Na szczęście to tylko niewielka część, a potem zaczynają się już prawdziwe, historyczne fortyfikacje. Cały ten system obronny został stworzony przez Sasów pomiędzy XV a XVII wiekiem. Pierwszym miejscem, przy którym się zatrzymujemy, jest Bastion Graft, z którego kierujemy się schodami do góry.
Po długiej wspinaczce (przez niewygodne 200 schodów, a nie przez moje niewygodne buty... choć mój Kolumbijczyk twierdzi zupełnie odwrotnie...) w końcu jesteśmy na szczycie, przed zbudowaną pod koniec XV wieku Białą Wieżą. Niestety, wieczorową porą nie można wejść do środka.
Ale to nic, bo i tak widok z wieży jest przepiękny! Możemy stąd zobaczyć całe stare miasto. Jednakże nie zostajemy na wzgórzu zbyt długo, bo kilka par wybrało to miejsce na ich sesję ślubną ;).
Ledwo jesteśmy na dole, a mój Kolumbijczyk już mi pokazuje kolejną ścieżkę do góry. I nie chce słuchać mojego marudzenia na temat zmęczenia i komarów dookoła. "Dasz radę!". No dobrze, dobrze... Według postawionej przed nami tablicy, tę część fortyfikacji nazwano Czarną Wieżą. Czy tylko ja nie widzę wielkiej różnicy w kolorze pomiędzy Białą a Czarną Wieżą? ;) Oryginalnie obie powstały w tym samym czasie i zapewne były też tego samego koloru, ale pożar z 1559 r., wywołany błyskawicą, pokrył ściany czarną sadzą. Całkiem podobna historia do tej z Czarnym Kościołem ;).
Ze wzgórza mamy przyjemny widok na inną część starego miasta. To chyba najlepsze miejsce na robienie zdjęć Czarnego Kościoła, bo stąd widać go w całości.
Pozapalano już latarnie, kiedy ponownie wchodzimy na starówkę - tym razem zbliżając się do bramy niczym z jakiejś baśni. Poarta Ecaterinei (Brama Katarzyny) została wybudowana w 1559 r. przez Gildię Krawiecką. To jedyna pozostałość tej części fortyfikacji i jedyna kompletnie zachowana brama w Braszowie z czasów średniowiecznych.
Robi się już późno, ale jest jeszcze jedno miejsce, które chcemy zobaczyć przed powrotem do hostelu. Zmierzając tam, mijamy miejscową synagogę, niestety zamkniętą o tej porze...
I jesteśmy na miejscu! Strada Sforii - krótka i wąska uliczka, pierwotnie używana przez strażaków. Uważa się ją za najwęższą ulicę w Europie z szerokością wahającą się pomiędzy 111 a 135 cm. Krótki rzut oka w Google pozwala mi się przekonać, że najwęższa uliczka w Europie (a zarazem na całym świecie) jest aż 4 razy węższa i znajduje się w Niemczech. Ale bądź co bądź, jakaś atrakcja jest ;)
Chociaż Braszów jest naprawdę piękny w świetle dnia, po zachodzie słońca nie wywiera już szczególnego wrażenia. Znów zmierzamy w kierunku Czarnego Kościoła i Placu Ratuszowego, ale oświetlenie nie jest wyjątkowe, a miasto jest niemal pogrążone w ciemności. Chyba oczekiwałam nieco więcej od tak turystycznego miejsca. Na szczęście mam bardzo dużo ładnych zdjęć zrobionych za dnia ;)

Prześlij komentarz

3 Komentarze

  1. Szczerze mówiąc, jestem pod wrażeniem! Przepięknie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj tak, jest bardzo pięknie :) nawet nie wyobrażasz sobie jak ciężko było się ograniczyć do wybrania "tylko" 40-paru zdjęć :D

      Usuń
  2. Po Twojej relacji muszę wrócić do Braszowa :)

    OdpowiedzUsuń