Advertisement

Main Ad

...i polskie święta!

W ubiegłym roku pisałam tutaj o kolumbijskich świętach. Choć spędzanie tego czasu w Kolumbii było zdecydowanie ciekawym doświadczeniem, po tym wszystkim czułam tylko, że czegoś mi brakowało. I nie mam tu na myśli zimy i śniegu, bo wygląda na to, że i w Europie mamy z tym problem ;). Myślę raczej o tej świątecznej atmosferze, tej prostej radości odnajdywanej w każdym najmniejszym szczególe. W ubiegłym roku czułam się tak smutno i samotnie, a moje zapuchnięte oczy tłumaczyłam przed ludźmi nadwrażliwością na ostre przyprawy, bo przecież prawda nie brzmiałaby za dobrze. Ale po tym wszystkim, a do tego po 1,5 roku w Szwecji, po prostu nie mogłam się doczekać świąt w domu i myślałam o nich ciągle... tak jakoś od sierpnia nawet :).
Lublin przywitał mnie bardziej zimowo, niż to zostawiłam za sobą w Sztokholmie. Choć podróż sama w sobie to był koszmar, bo Wizzair miał dobre 8 godzin opóźnienia, a na lotnisku Skavsta naprawdę nie ma co robić przed 8 godzin... Więc zamiast dotrzeć do domu na wyczekany polski obiad, przyjechałam jakoś po 1 rano i natychmiast padłam spać. A przez kolejne dni pogoda była jak na zdjęciach. Ciemno, mgliście i odrobinę biało. I mimo to, podobało mi się :).
To, co dobre (z mojego punktu widzenia ;) ), to przyjazd wystarczająco późno, by zastać wszystko posprzątane, bo z całego serca nie znoszę przedświątecznych porządków. Ale przyjechałam też wystarczająco wcześnie, by się trochę pobawić w kuchni. Bo tak, mam w sobie coś z dziecka, które się cieszy przygotowując ciasteczka, wybierając foremki... i próbując nie pobrudzić paznokci ;).
Kolejna rzecz, przy której szło się dobrze bawić, to pakowanie prezentów (im gorzej zapakowany, tym śmieszniej, prawda? ;) ). Zamiast dużych prezentów, tona słodyczy. Moi rodzice kupili część, ja też sporo przywiozłam ze Sztokholmu - chyba wkrótce będzie trzeba kolejnej wizyty u dentysty :P. I wygląda na to, że wciąż większość mojej rodziny nie docenia wspaniale słodkich czekolad Marabou ;).
Kiedy ciastka były już upieczone, nadszedł czas na dekorowanie ich. Oczywiście, z "pomocą" miodu pitnego, by wzbogacić kreatywność (co także może tłumaczyć brak talentu i precyzji ;) ). Wciąż jeszcze nie wszystkie są ozdobione, ale jeszcze mam na to czas.
Inną rzeczą, którą lubię robić, to wiązanie nitek na cukierkach do powieszenia na choinkę. To taka trochę automatyczna robota i prawdopodobnie dlatego to lubię, bo można sobie myśleć o czymś innym, wciąż posuwając się do przodu z robotą. A do tego jedna duża zaleta - mam przed sobą duuużo słodyczy. "Ten cukierek się zaraz rozwinie i spadnie z choinki... więc chyba lepiej go zjeść", prawda? ;) Ale ciii, zjadłam tylko dwa, wszystkie inne skończyły jako ozdoby ;).
Bo, w przeciwieństwie do wielu innych miejsc, my nie ubieramy choinki sporo wcześniej. Zazwyczaj robimy to w wieczór poprzedzający Wigilię, 23 grudnia. I uwielbiam to, chociaż chyba nigdy zupełnie nie dorosnę i wciąż chyba bardziej przeszkadzam niż pomagam, zwłaszcza gdy latam wszędzie wokół z aparatem i robię masę zdjęć. A na końcu ukrywam cukierki w łańcuchach i wśród gałęzi choinkowych, by potem było więcej zabawy przy szukaniu ;).
Choinka: gotowa! Prezenty nie mają już w sobie tej magii co lata temu, zwłaszcza, jeśli wybiera (albo i nawet kupuje) się je samemu i znika cały urok niespodzianki ;). Ale przynajmniej są "zapakowane z miłością"... oczywiście, w końcu sama to zapakowałam :P.
I Wigilia, w tym roku u cioci, nie u nas. Tradycyjnie bez mięsa i bez wódki (chociaż trochę wina jest zawsze mile widziane), choć chyba 12 dań nie spróbowałam. Zdecydowanie nie ciągnie mnie do karpia, śledzi czy łazanek... i chyba to się nigdy nie zmieni ;).
I polskie kolędy z koncertu w telewizji - szybko usunęły mi z głowy melodię ekwadorskiego "Claveles y rosas", które utkwiło mi w głowie, gdy ozdabiało się choinkę. No i świąteczne kreskówki w tv, w końcu każdy ma w sobie coś z dziecka! ;)
Kolacja wigilijna jak zawsze zakończyła się na tonie ciastek i ciast... i narzekaniu, że "tak mało zjedliście, zjedzcie coś jeszcze!", kiedy ty ledwo masz siłę wstać od stołu ;). Tylko po to, by spalić trochę tych kalorii, zdecydowaliśmy się na spacer zamiast autobusu powrotnego do domu.
Zamiast białych świąt, Lublin był cały pokryty gęstą mgłą. Czy tylko dla mnie to wygląda naprawdę niesamowicie?
A najpiękniejsze w świętach jest to, że całe to świetne jedzenie zostaje na kilka następnych dni. Schab ze śliwkami i sałatka jarzynowa na śniadanie, na ten przykład? ;) Nieco mniej piękna będzie próba zmieszczenia się w te same ubrania, ale kogo to obchodzi? Są święta! :)

Prześlij komentarz

2 Komentarze

  1. No właśnie, są Święta, o reszcie pomyśli się potem! - takie nastawienie uwielbiam, potrzebujemy czegoś takiego raz do roku! Wszystkiego dobrego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w sumie nie zaszkodziłoby i częściej niż raz do roku :) Serdecznie dziękuję i również życzę wszystkiego dobrego w nadchodzącym roku :)

      Usuń