Advertisement

Main Ad

S jak Szwedzki

- Cześć, jak się masz? - zapytał kolega z pracy, mijając mnie w kuchni.
- W porządku. Właśnie zaczęłam wczoraj się uczyć szwedzkiego!
- Jej! Znowu?
Chyba nie dałoby się lepiej podsumować tego, jak Gabi podchodzi do nauki szwedzkiego. Chwile największej motywacji przeplatają się z momentami w stylu "a co mi tam, niepotrzebne mi to", a potem znowu "albo może jednak to się przyda". Przeprowadzka do Szwecji uzmysłowiła mi też jedną rzecz - nie jest łatwo nauczyć się szwedzkiego w kraju, gdzie każdy mówi i lubi mówić po angielsku. Ale zanim do tego dojdę, cofnijmy się do samego początku...
Pamiętam mój pierwszy kontakt z językiem szwedzkim. Sam początek Erasmusa w Malmö, kurs wprowadzający. W dużej auli siedzieli razem wszyscy studenci zagraniczni i słuchali wykładowcy, opowiadającego o lokalnych zwyczajach i języku. Jedyne, co zapamiętałam z tego wykładu, to to, że "hund" oznacza "pies" a "du" - "ty". Tylko dlatego, że dokładnie tak samo jest po niemiecku, którego wcześniej przez kilka lat się uczyłam. Następnie, wciąż w ramach tego programu wprowadzającego, mieliśmy zebrać się w grupy i przygotować prezentacje na temat kraju, w którym przyszło nam teraz studiować. Moja część prezentacji dotyczyła języka szwedzkiego... :) Pozbieraliśmy potrzebne informacje, każde z nas przygotowało swoją część prezentacji i wysłaliśmy je wszystkie do jednej Australijki, która obiecała to połączyć w całość. I tak zrobiła, ale problem pojawił się, gdy mieliśmy odpalić tę prezentację. Dziewczyna miała Maca, a na całej uczelni nie udało się znaleźć właściwego kabla, by podpiąć jej komputer do rzutnika. A kiedy próbowaliśmy otworzyć jej prezentację na Windowsie, widzieliśmy może z 10% wszystkiego, Powerpoint nie czytał pliku... W efekcie nasza prezentacja okazała się wielką improwizacją i wciąż pamiętam, jak się stresowałam, mając po raz pierwszy mówić po angielsku do dużej widowni, nie mając podparcia w prezentacji. "Język szwedzki należy do grupy języków północnogermańskich..." Jaka ja z siebie byłam potem dumna ;P.
Potem w Malmö zrobiłam też swój pierwszy kurs szwedzkiego. Albo raczej skańskiego, bo nauczycielka od początku nas ostrzegała, że szwedzki ze Skanii to niemal odmienny język ;). 2 tygodnie kursu językowego, każdego ranka, 3 godziny dziennie. Nauka przedstawienia się, liczenia do 100, wymowy podstawowych dźwięków... Co więcej da się nauczyć w zaledwie 2 tygodnie? Co mi się nie podobało, to utworzenie oddzielnej grupy tylko dla osób pochodzących z innych skandynawskich krajów oraz Niemiec, Austrii, Holandii... Wszystkich ludzi, których języki ojczyste miały podobne pochodzenie i dla których nauka szwedzkiego powinna być przez to łatwiejsza. Niektórzy z nas, mówiący lepiej lub gorzej po niemiecku (ale nie był to nasz pierwszy język), żałowali, że nie udało nam się też dołączyć do tej grupy. Ta, w której skończyliśmy, była bardzo fajna, jeśli chodzi o ludzi, ale niezbyt efektywna do nauki języka ;). Pamiętam, że szybko załapywałam podstawowe zwroty i czytałam ze zrozumieniem proste teksty, gdy większość grupy wciąż próbowała wymówić "j" w "jag" czy "ja" inaczej niż po hiszpańsku czy angielsku. Po ukończeniu kursu (z wynikiem "bardzo dobrym" uzyskanym w najłatwiejszym możliwym teście końcowym), przez cały semestr chodziłam na "Svenska för utbytesstudenter" (Szwedzki dla studentów z wymiany). Raz w tygodniu po 1,5 godziny. To były bardziej spotkania towarzyskie niż nauka języka, choć w sumie podczas kursu przeczytałam swoją pierwszą książkę po szwedzku. Książeczkę dla dzieci, która miała zaledwie kilka stron, ale to szczegół, prawda? :P Albo to przygotowywanie scenek z prostymi dialogami do przedstawienia przed grupą, te rozmowy w stylu "Ska vi gå på bio?"... ;)
A potem wróciłam do Polski. Nie byłam zainteresowana kontynuacją tego podstawowego szwedzkiego, jaki trochę opanowałam w Malmö. Skończyłam licencjat, zrobiłam prawo jazdy, zaczęłam dwie magisterki... Miałam tyle rzeczy do roboty, a i tak nie planowałam powrotu do Szwecji. Jeśli już uczyłam się jakichś języków w tym czasie, były to raczej niemiecki i hiszpański. I próbowałam ogarnąć słownictwo finansowe po angielsku, co szybko uznałam za dużo bardziej przydatne. Ale kiedy dotarłam do końcówki studiów, pomysł przeprowadzki do Szwecji znów zaświtał w mojej głowie. Wiedząc, że bez znajomości szwedzkiego, moje szanse na znalezienie pracy nie są zbyt wysokie, zdecydowałam się kontynuować... zacząć naukę od zera ;). Najpierw tylko z aplikacją Antosch & Lin, która co rano wysyłała mi na maila nowe słówko. Potem wybrałam Supermemo, które bardzo polubiłam przy nauce hiszpańskiego (samodzielnie udało mi się uzyskać komunikatywny poziom). Choć program okazał się fajny i pomocny, jednak wersja do nauki szwedzkiego jest dużo prostsza od tej hiszpańskiej. I owszem, poznałam trochę nowych słówek, ale na pewno nie osiągnęłam poziomu, by próbować coś powiedzieć. No i wciąż miałam w głowie ten skański akcent ;).
W sierpniu 2014 roku przeprowadziłam się do Sztokholmu i szybko zdałam sobie sprawę, że nie rozumiem właściwie nic. Oczywiście, planowałam uczyć się szwedzkiego, skoro myślałam o zostaniu w Szwecji na dłużej. Albo raczej - planowaliśmy wspólną naukę z osobą, dla której się do tej Szwecji przeprowadziłam. Ale kiedy zaczęłam sobie zdawać sprawę, że wspólne plany mogą spełznąć na niczym, jesienią zapisałam się sama na SFI. Svenska För Invandrare. Szwedzki dla imigrantów. Choć prawie wcale nie mówiłam po szwedzku, wystarczyło to jednak, by zapisać mnie na poziom nieco bardziej zaawansowany... spośród tych najbardziej podstawowych, oczywiście ;). Przeszłam przez formalności, zrobiłam wstępne testy i poszłam do szkoły. I byłam bardzo zszokowana poziomem nauki na miejscu. Teoretycznie kurs jest podzielony na różne klasy, w oparciu o naszą znajomość szwedzkiego i wykształcenie. Praktycznie to był misz-masz. Były osoby mówiące tylko w swoim własnym języku i ledwo rozumiejące szwedzki. Były osoby bardzo dobrze wykształcone, ale też tylko w swoich językach i niepotrafiące napisać swojego imienia łacińskim alfabetem, skoro nigdy go nie używały. I tak dalej, i tym podobne. Ale wtedy przyszedł wariacki okres w pracy i nie miałam szans wyjść z biura o tej porze, by zdążyć na kurs. Potem pojechaliśmy na 3 tygodnie do Ameryki Południowej, a po powrocie wskoczyłam od razu w zamknięcie roku w pracy. Potem miałam problemy z zębem mądrości. Następnie wylądowałam w szpitalu z nerkami... Nie, to zdecydowanie nie był najlepszy czas do nauki szwedzkiego. Zwłaszcza, że od znajomych chodzących na SFI słyszałam tylko negatywne komentarze. "Beznadziejny poziom nauki", "uczymy się w tempie najsłabszych studentów", "powtarzanie wszystkiego w kółko, bo co rusz dochodzą nowi uczniowie", "wiele osób chodzi chyba tylko dlatego, że muszą i przeszkadzają tym, co próbują się uczyć". I tak dalej... Nie zdecydowałam się już powrócić na SFI.
[ Źródło]
Ale wciąż czułam jakąś presję, by uczyć się szwedzkiego, choć to uczucie stopniowo malało. W pracy i wszędzie wokół, każdy mówił po angielsku. Moja sytuacja osobista zaczynała się tak układać, że przestałam już wierzyć, iż zostanę w Szwecji na dłużej. Chyba tylko dla własnego komfortu psychicznego, próbowałam się uczyć co nieco na własną rękę. Najpierw z aplikacjami na telefon jak Memrise, potem przy pomocy stron w stylu Duolingo. Przez kilka miesięcy nieco wzbogaciłam sobie słownictwo, choć wciąż nie byłam w stanie nic powiedzieć. No i jesienią poddałam się zupełnie - z nauką szwedzkiego, planami zostania w Sztokholmie, ogólnie ze wszystkim, co planowałam i o czym marzyłam. Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach, tak to leciało?
I chyba to mogłabym sobie powtórzyć właśnie teraz ;). Bo teraz, po prawie 1,5 roku pracy w bardzo międzynarodowym środowisku, wylądowałam wśród naprawdę świetnych współpracowników. I z całej tej grupy tylko ja nie mówię po szwedzku. Więc musiałam znaleźć w sobie motywację, by znów uczyć się języka, na szczęście tym razem było to tak łatwe jak nigdy przedtem. Po raz pierwszy naprawdę czuję, że chcę mówić po szwedzku i postawiłam sobie cel, że do końca roku mi się to uda. Zwłaszcza, że teraz jestem otoczona wspaniałymi ludźmi, którzy wspierają mnie w realizacji tego planu. Zaczęłam profesjonalny kurs językowy, o którym napiszę coś więcej za jakiś czas. I byłam taka z siebie dumna, gdy test wstępny przydzielił mnie gdzieś pomiędzy poziomem A2 i B1. Moi koledzy z pracy uczą mnie "dagens ord" - słówka dnia. Kiedy dołączyłam do grupy, było to "anställning" (zatrudnienie), co wywołało na mojej twarzy ogromny uśmiech. Więc trzymajcie kciuki, w tym roku będę mówić po szwedzku!
Powoli, powoli Alfabet emigracji zbliża się do końca! :) A inne posty na S?
- Gone to Texas: S jak Southern Cousine
- C'est la vie: S jak Smutek & Plotkara
- Obserwatore: S jak Szczegóły

Prześlij komentarz

7 Komentarze

  1. Trzymam kciuki, powodzenia!

    Co do SFI - słyszałam też przeróżne opinie. Tam, gdzie ja robiłam swoje praktyki, spotkałam świetnych zmotywowanych i motywujących nauczycieli. Więcej czasu spędziłam też ze słuchaczami SAS niż typowego SFI. Zgadzam się, że bardzo wymieszane pod różnymi względami grupy rzeczywiście mogą nie wpływać dobrze na naukę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :)
      Wiesz, z tego, co słyszałam od osób dookoła, poziom SFI spada w zawrotnym tempie. Imigranci i uchodźcy napływają, nauczycieli zaczyna brakować i ogólnie zaczyna się robić okropny bałagan. Pewnie też zależy od szkoły, jej lokalizacji i kadry... Ale póki co się cieszę, że zamiast na SFI trafiłam na Folkuniversitetet :)

      Usuń
  2. Trzymam kciuki, powodzenia!

    Co do SFI - słyszałam też przeróżne opinie. Tam, gdzie ja robiłam swoje praktyki, spotkałam świetnych zmotywowanych i motywujących nauczycieli. Więcej czasu spędziłam też ze słuchaczami SAS niż typowego SFI. Zgadzam się, że bardzo wymieszane pod różnymi względami grupy rzeczywiście mogą nie wpływać dobrze na naukę...

    OdpowiedzUsuń
  3. they are similar to Czech language as well, right? I can understand few words up there :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Really are they? I have no idea, I don't speak Czech, though I guess it should be anyway closer to my Polish than to Swedish :D

      Usuń
  4. I seee, my mistake. I just realized your post in bilingual and the bottom one is Polish. I thought it is Swedish :) Yeah, Czech is very close to Polish one. jak się masz? = jak se máš? :D

    sorry!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No problem :D I have some Czech friends and we more or less understand each other, but we have a lot of fun then :D

      Usuń