Advertisement

Main Ad

Przyjaźń jak błędne koło

[ "Czasem sobie myślę: Co to przyjaciel? A potem mówię: Przyjaciel to ktoś do podzielenia się ostatnim ciasteczkiem" - Ciasteczkowy potwór :) ]
Nasz Klub Polki na Obczyźnie rozpoczął ostatnio nowy, ciekawy projekt. Przyjaźń na emigracji. Tutaj możecie znaleźć listę postów napisanych przez pozostałe blogerki. A teraz... zapraszam Was do mojego świata :).
Muszę przyznać, stresowała mnie przeprowadzka do Szwecji. Tyle się nasłuchałam komentarzy o tym, jak zimni i niekoleżeńscy są Szwedzi, do tego studiowałam wcześniej przez pół roku w Malmö i w sumie żadnego Szweda tam nie poznałam jakoś wyjątkowo dobrze. Miałam cudownych przyjaciół z całego świata, ale Szwedzi... Tak, to nieco inna historia ;).
[ Prawdziwy najlepszy przyjaciel sprawia, że twoja rodzina zaczyna zastanawiać się nad twoją seksualnością. ]
Wyjeżdżając, zostawiłam swoje polskie życie za sobą, ale o ludziach nie chcę myśleć w ten sposób. W Polsce mam przyjaciół, których znam od lat i zdaję sobie sprawę, że takich relacji już pewnie nigdy nie zbuduję, zwłaszcza za granicą. Z dwiema moimi najlepszymi przyjaciółkami znamy się od początku podstawówki. To już jakieś 20 lat. W międzyczasie przeszłyśmy przez tyle różnych rzeczy, że po prostu sobie nie wyobrażam, że mogłoby ich nie być w moim życiu :). Oczywiście, trochę się zmieniało, najpierw przeprowadziłam się z Lublina do Warszawy, potem do Sztokholmu, ale mimo tego wciąż postrzegam dziewczyny jako moje najlepsze przyjaciółki i wątpię, by to się kiedykolwiek zmieniło. Zawsze, gdy jadę do Lublina, po prostu muszę się z nimi spotkać, nieważne, na jak krótko wpadam. Może to będzie tylko dwudziestominutowy spacer po osiedlu, a może pół nocy spędzone na jedzeniu, piciu i rozmowach... Zawsze jest zajebiście. Wpadły do mnie do Szwecji, mamy plany na wspólne wakacje. A do tego urok whatsappa i własna grupa do czata - prawie codziennie, o wszystkim. Wiem, że nawet mieszkając prawie 1000 km od siebie mam kogoś, by zawsze móc otwarcie porozmawiać.
Lublin dał mi także relacje z osobami, które nie zostały w mieście. Spośród wielu, poznanych głównie w czasach licealnych, do dziś mam trzy osoby, którym zaufałabym ze wszystkim. K., który pojechał ze mną do Warszawy i z którym przeżyliśmy tyle niesamowitych i szalonych rzeczy, że samo wspomnienie przywołuje ogromny uśmiech na mojej twarzy. Nauczyliśmy się znajdować czas dla siebie w najbardziej niemożliwych sytuacjach i spotykamy się za każdym razem, gdy jestem w Polsce, czy to w Warszawie czy Lublinie. Już w maju będę go miała tutaj i strasznie mnie to cieszy :). No i Ł., mieszkający we Wrocławiu - jedna z takich osób, które na każdym kroku potrafiły mi udowodnić, że nie ma rzeczy niemożliwych... poza przyjazdem do Szwecji chyba ;). Facet zwiedził chyba z pół świata, a Szwecja wciąż tylko w planach, w związku z czym - naturalnie - ciągle marudzę ;). Ale poza tym Ł. to taka osoba, do której można by było zadzwonić o 3 nad ranem: "Cześć, właśnie znalazłam bardzo tanie bilety lotnicze na drugi koniec świata, lecimy?" i dostać odpowiedź: "ok, kto bukuje bilety, ty czy ja?".  K. i Ł. to moje najlepsze przykłady, że przyjaźń damsko-męska istnieje i przyciąga mnóstwo wariackich sytuacji :). No i do tego jest jeszcze S., z którą czasem nadaję jak najęta a czasem przez kilka miesięcy tkwimy w ciszy, po której i tak rozmawiamy, jakbyśmy nie widziały się zaledwie od wczoraj. Odwiedziła mnie swego czasu w Malmö, wciąż czekam na jej wizytę w Sztokholmie... a póki co sama lecę w odwiedzimy do Wielkiej Brytanii już w czwartek! :D
[ Jesteś absurdalny. Mam przez to na myśli, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi. ]
W wieku 18 lat przeprowadziłam się do Warszawy. I jeśli ktoś chciałby mi znów powiedzieć jak głupia jest europeistyka i po cholerę to studiowałam... Finanse i rachunkowość zapewniły mi pracę, ale obecnie nie utrzymuję kontaktu z nikim z tych studiów. Europeistyka dała mi wspaniałą ekipę. Z niektórymi z dziewczyn rozmawiam codziennie (wielki uśmiech w stronę D. ^^ ), z niektórymi od czasu do czasu, jeszcze z innymi tylko wtedy, gdy się spotykamy. Ale wciąż spotykamy się za każdym razem, gdy przyjeżdżam do Warszawy, choć każda z nas ma swoje życie i nie zawsze udaje się spotkać pełną paczką. Dwie dziewczyny odwiedziły mnie najpierw w Malmö, potem w Sztokholmie, ale wszystkie są - oczywiście - zawsze mile widziane w Szwecji ;).
A wracając do Malmö... Jeszcze kilka lat temu mówiłam, że zbudowanie prawdziwej relacji wymaga dużo czasu i wspólnych doświadczeń. Erasmus udowodnił mi, że niektóre osoby mogą zmienić twój świat zaledwie w kilka tygodni i nie dadzą o sobie zapomnieć. Z polskimi znajomymi z Malmö utrzymywaliśmy w miarę regularny kontakt po powrocie do Polski. 2 lata temu z moją współlokatorką z Malmö odwiedziłyśmy innego erasmusowego kolegę w Brukseli. Ubiegłego lata bawiłam się na weselu innej polskiej koleżanki. A Erasmus jakoś tak szybko nas do siebie zbliżył, że rozmawialiśmy o wszystkim. Naprawdę wszystkim. Nigdy nie miałam czegoś takiego wcześniej ani później. Druga grupa, której udało się ukraść moje serce, to moi latynoscy przyjaciele. Początkowo spędzaliśmy godziny na Skype, z czasem przerzuciliśmy się na czaty. Często nie rozmawiamy przez dłuższy czas (różnice czasu też robią swoje), ale to niczego nie pogarsza... A świat jest mały, mimo wszystko ;). Jedną kolumbijską koleżankę odwiedziłam w Cali. Inna przyjechała z mężem do Sztokholmu. Ostatni tydzień spędziłam we Włoszech z panamską koleżanką i już po 10 minutach rozmowy zdążyłam zapomnieć, że nie widziałyśmy się wcześniej przez ponad 5 lat. Na zimę myślę o kolejnym wypadzie, Kolumbia i Panama. I samo myślenie wywołuje uśmiech na mojej twarzy... :)
[ Wiesz, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, gdy nie muszę już więcej sprzątać, gdy do mnie wpadasz. ]
Ale to są stare relacje, zbudowane lata temu. Ze wspólnymi znajomymi i wspólną przeszłością. Przeprowadzka do Sztokholmu to było nowe wyzwanie i wciąż, po prawie dwóch latach mieszkania tutaj, wciąż daleko mi do punktu, w którym chciałabym się znaleźć. Przez długi czas myślałam, że zawieranie znajomości w Szwecji to błędne koło. Musisz się zaprzyjaźnić ze Szwedami, by nauczyć się szwedzkiego, ale żeby zaprzyjaźnić się ze Szwedami - musisz mówić po szwedzku. Owszem, większość z nich dobrze mówi po angielsku, ale bariera językowa istnieje i tak. Szwedzi będą mili, przyjacielscy, pomocni... rozmawiając z tobą o pogodzie itp. Nie jest niemożliwym przedostanie się przez tę barierę, ale nigdy nie wyobrażałam sobie nawet, jak ciężko to przychodzi. Trochę więcej o przyczynach tego pisałam wcześniej w poście "O jak otwartość".
[ Zorganizuję najlepszą imprezę na świecie dla moich przyjaciół! Zaraz, nie mam przecież czapeczek imprezowych. Ani przyjaciół. ]
Podczas pierwszych miesięcy pobytu miałam sporo nowych "kolegów i koleżanek", ludzi do wyjścia na imprezy. Ale ja nigdy nie byłam imprezową dziewczyną, do tego większość wolnego czasu spędzałam z moim ex, więc większość tych relacji znikła. Moje pierwsze pół roku tutaj to nie był najlepszy czas, zwłaszcza, gdy doszły do tego problemy zdrowotne, ograniczające możliwości wyjścia z domu. A potem, jakoś wiosną, spotkałam O. - autorkę bloga Yoga in Stockholm. Niestety spotkałyśmy się zaledwie kilka miesięcy przed jej przeprowadzką z powrotem do Polski i nie dane nam było spędzić za dużo czasu razem. Ale była mniej więcej w moim wieku, pracowała w tej samej branży i miałyśmy podobne podejście do wielu spraw - jedna z naprawdę niewielu osób, z którymi po prostu "kliknęło" szybko i skutecznie :). I brakuje mi Cię tutaj, dziewczyno, czekam na Twoją wizytę w Sztokholmie! ;)
Krótko przed powrotem O. do Polski, poszłyśmy na piwo w towarzystwie jej polskiej koleżanki z pracy. Okazało się, że mieszka ona niedaleko od mnie, więc zaczęłyśmy się spotykać od czasu do czasu... Aż się zorientowałyśmy, że naprawdę blisko się zaprzyjaźniłyśmy. Nawet mając sporo pracy, starałyśmy się spotykać ten raz w tygodniu, czasem na spacery po mieście, czasem na godziny rozmów przy butelce wina (albo dwóch ;) ). Znamy się zaledwie od września, ale wiem, że to taka osoba, na którą zawsze mogę liczyć.
[ Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi do śmierci. A potem mam nadzieję, że będziemy duchami, będziemy przechodzić przez ściany i straszyć ludzi. ]
Jeśli chodzi o Polaków w Szwecji, to myślę, że mam spore szczęście. Osoby, które wybieram, by poznać je lepiej, okazują się być dokładnie takimi osobami, które chcę mieć w swoim życiu. W styczniu rozpoczęłam kurs szwedzkiego, na którym poznałam B. I znów, wiele rozmów i sporo wspólnego, mam przeczucie, że ta znajomość trochę potrwa. Dzięki niej poznałam tu też sporo nowych osób - nie wiem, czy zostaną w moim życiu czy też nie, ale zawsze miło było poznać :). No i mam też nasz wspaniały Klub Polki i dziewczyny stamtąd, np. Agnieszkę spotkałam już dwukrotnie i czekam na więcej, a w czerwcu planuję odwiedzić drugą Agnieszkę na Wysokim Wybrzeżu... Tak, mam spore szczęście, jeśli chodzi o Polaków w Szwecji :).
Ale to przecież nie o to chodzi, by wyjechać za granicę i trzymać się tylko z Polakami, prawda? Choć nie jestem zbyt blisko z ludźmi z AIESEC'a w pracy, z niektórymi z nich zakolegowałam się już do tego stopnia, że można planować coś więcej poza pijackimi imprezami. To nie są Polacy, ale też nie Szwedzi - imigranci tak jak ja. Z Brazylii, Filipin, Rumunii i innych krajów... Nawet jeśli popełniam błędy, rozmawianie po angielsku stało się dzięki nim tak naturalne, że nawet nie zwracam uwagi, gdy zmieniam języki. Ale ze Szwedami...
Mam kilku bardzo fajnych szwedzkich kolegów z pracy. Nie muszę zachowywać z nimi politycznej poprawności, rozmawiamy otwarcie o wszystkim, robimy głupie żarty, chodzimy na lunche i fikę, oni próbują poduczyć mnie szwedzkiego. Gdy miałam problemy, byli dla mnie i okazali mi tyle ciepła, że będę zawsze pierwsza, by zaprzeczyć wszystkim stereotypom o zimnych Szwedach. Ale prawda jest taka, że zajęło mi to ok. roku pracy tam, zanim zaczęli mnie naprawdę postrzegać jako część grupy, zanim się zupełnie dla mnie otworzyli. I osobiście uważam, że to bardzo dużo czasu, nawet jeśli było to warte dzięki uzyskanej atmosferze. Ale oni wszyscy mają swoje życie, rodziny, małe dzieci... To nie są ludzie, do których zadzwonisz po pracy z propozycją wypadu na miasto i choć naprawdę ich uwielbiam, to przecież czegoś tu brakuje.
Spotkałam też trochę Szwedów poza pracą. Część z nich dzięki wspólnym znajomym i imprezom. Fajnie się rozmawiało przy alkoholu, ale nie utrzymywało się kontaktu po tym wszystkim w inny sposób niż "no to kiedy następna impreza?". Niektórych poznałam przez internet, bo wygląda na to, że dla niektórych Szwedów to znacznie łatwiejszy sposób na zawieranie znajomości. Pomijając sytuacje, gdy po wyjściu na fikę otrzymałam propozycję odwiedzenia łóżka mieszkania nowo poznanej osoby... :P Ale nawet przez internet poznałam fajne osoby, ale żadnej z nich nie nazwałabym prawdziwym przyjacielem... Ale hej, jestem optymistką! Mieszkam tu dopiero dwa lata, może jeszcze po kilku doczekam się i szwedzkich przyjaciół? ;) Albo przeprowadzę się gdzie indziej :P.
[ Przyjaciele są jak ziemniaki. Kiedy ich zjesz, to umrą.] 
I tym optymistycznym akcentem życzę Wam miłego weekendu! ;)

Prześlij komentarz

5 Komentarze

  1. Ostatnie zdjęcie to moje ulubione hasło!
    Przyjaźnie przychodzą powoli, trzeba cierpliwości <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Gabi, musi być więcej ;) Czekam na relację z GB :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie, będzie :) Choć sama nie wiem, kiedy na to wszystko znajdę czas :D

      Usuń
  3. Obrazek z ziemniakiem taki filozoficzny.

    Ja w Sztokholmie jestem na razie 10 miesięcy i tez ze Szwedami bliższej przyjaźni nie zawarłam, chociaż kilka bardzo sensownych osób poznałam. Chyba po prostu zbliżenie się przez barierę kulturową zajmuje trochę więcej czasu :).

    Ale Sztokholm to tak wielokulturowe miasto, i tak pełne emigrantów, że znalezienie kogoś z kim mówi się wspólnym językiem (niekoniecznie polskim!) nie jest takie trudne :).

    https://nieustannetango.wordpress.com/

    OdpowiedzUsuń