Advertisement

Main Ad

Deszczowe Jeziora Plitwickie

Dubrownik czy Split mogłabym sobie odpuścić, ale tego konkretnego miejsca - nigdy. Zielone jeziora, drewniane kładki, dziesiątki wodospadów - te zdjęcia mnie zachwycały ilekroć natrafiałam na nie w internecie. Nawet zapowiadane na czas naszej wizyty tam załamanie pogody nie ruszało mnie tak bardzo - w końcu nie rozpuścimy się jak trochę pokropi, a przyjemniej jest chodzić przy tych zapowiadanych 23 stopniach niż w trzydziestostopniowym upale. Ech, wierz, człowieku, prognozom pogody...
Do Grabovca, gdzie miałyśmy nocleg, podjechałyśmy wczesnym popołudniem. Z Zagrzebia do Plitvic jeździ sporo autobusów, podróż trwa 2,5 godziny, a bilety oscylują w okolicach 90 kun (51 zł). Podróżując z bagażem warto pamiętać, że większość sieci autobusowych pobiera dodatkową opłatę za bagaż w wysokości 7 kun (4 zł). Pomiędzy Grabovcem a Plitvicami też kursują busy, jednak najwięcej ich jeździ w godzinach porannych i wieczornych. Miałyśmy do wyboru czekać dwie godziny na następny autobus albo... łapać stopa. I złapałyśmy taksówkę ;). Taksówkarz najwidoczniej i tak jechał nad jeziora, bo zgodził się nas zawieźć taniej niż autobus (przeciętny bilet autobusowy na tej trasie kosztuje 20 kun - 11,40 zł).
Gdy dojechałyśmy na miejsce, było chłodno, ale przynajmniej nie padało. Mimo wszystko nałożyłyśmy na siebie po kilka warstw letnich ubrań - czego jak czego, ale 15 stopni w lipcu w Chorwacji to się nie spodziewałyśmy. Ceny do parku też są ciekawe, zwłaszcza, gdy pomyślimy, że w sezonie bilet wstępu drożeje ponad trzykrotnie. Poza sezonem bilet wstępu dla osoby dorosłej kosztuje 55 kun (31,30 zł), wczesnym sezonem (późna wiosna, wczesna jesień) cena jest już dwukrotnie wyższa - 110 kun (62,60 zł). Za to w okresie wakacyjnym za bilet jednodniowy przychodzi nam płacić 180 kun (102,55 zł). Biznes jest biznes. Trochę można oszczędzić, kupując od razu bilet dwudniowy, na co też się decydujemy. Taka przyjemność kosztuje nas całe 280 kun (160 zł).
Dość szybko zaczyna padać i pada już właściwie cały czas. O ile pierwszego dnia czasem możemy liczyć na przejaśnienia, to drugiego mamy przed sobą już tylko ścianę deszczu, a temperatura spada do 10 stopni. Taka pogoda ma swoje plusy i minusy. No dobra, jeden plus - w parku nie ma tłumów. W zimnie i deszczu chodzą chyba tylko tacy jak my - co nie mają wyboru. Albo zobaczymy Plitvice teraz, albo nie zobaczymy w ogóle, bo na następne dni mamy już inne plany. No i do tego te wodospady... Podobno sporo z nich w lecie wysycha, ale przy tej pogodzie co rusz mijamy przelewające się kaskady parującej wody (woda była cieplejsza od powietrza...).
Niestety, koło minusów też się nie da przejść obojętnie. Ścieżki zamieniły się w błotniste jeziora, drewniane kładki są śliskie od deszczu (a czasem znajdują się już nawet pod powierzchnią wody) i po chwili jest ci wszystko jedno, co masz pod nogami, bo i tak w butach już pływasz ;). Przy tych temperaturach i niedopasowanych ubraniach, aż sama się nam dziwię, że nie złapało nas żadne przeziębienie. C2H5OH działa lepiej niż aspiryna ;)
Ale choć deszcz uprzykrzał zwiedzanie, widoki i tak zapierały dech w piersiach :). Nic dziwnego, że cały obszar Jezior Plitwickich znajduje się na Liście UNESCO. Starałam się jak najlepiej uchwycić tę zieleń wód, co nie zawsze było najłatwiejszym zadaniem. Wyciągniecie aparatu z torby, spod plastikowego płaszcza i osłanianie parasolem - to było zajęcie angażujące dwie osoby i sporo czasu, więc aparatem robiłam zdjęcia tylko wtedy, gdy coś mnie urzekło tak bardzo, bardzo mocno :). W innych przypadkach ograniczałam się do wyciągania telefonu, więc przepraszam za jakość zdjęć :).
Przez park biegnie kilka szlaków o różnej długości i intensywności. Pogoda zmusiła nas niestety do wybrania tych krótszych, ale marzy mi się taka kilkugodzinna wędrówka po tych najdłuższych... W ramach biletu do parku mamy też przejazdy autobusami pomiędzy niektórymi punktami, a także rejs promem. Dla mnie rejs był najgorszą częścią zwiedzania, bo wiało z każdej strony, a przemoczone do suchej nitki telepałyśmy się z zimna. Jednak jestem w stanie sobie wyobrazić, że przy ładnej pogodzie może to być przyjemne doświadczenie ;)
Przy przystaniach dla promów i przystankach autobusowych znajdują się niewielkie budki, gdzie można zjeść czy napić się czegoś ciepłego oraz skorzystać z toalety. Ceny są turystyczne, za herbatę i małego strudla z jabłkiem dałam 26 kun (15 zł), ale za to przyjemność schowania się w suchym i ciepłym miejscu - bezcenna ;)
Na terenie Jezior Plitwickich ustanowiono park narodowy w 1949 r. i jest to jedyny z 8 chorwackich parków nieznajdujący się nad morzem. Choć największą atrakcją turystyczną są same jeziora (jest ich 16, połączonych licznymi wodospadami), to Plitvice słynną też z bogatej fauny i flory. Występuje tam ok. 1100 gatunków roślin, zaś niektóre ze zwierząt (w tym niedźwiedź brunatny, ryś czy lis) stały się już nawet symbolami parku.
W jednym z miejsc od szlaku odbiega dodatkowa ścieżka prowadząca do jaskini Šupljara. W środku temperatury utrzymują się stale na poziomie ok. 10,5 stopnia (super, tak jak na zewnątrz, a nie pada!) i trzeba ciągle patrzeć pod nogi, ale i tak warto tam zajrzeć ;).
Tak swoją drogą, nawet w deszczu to wszystko pięknie wygląda, prawda? :)
No i nieważne jaka pogoda, niech nawet sobie będzie zimno, szaro i mokro... a ja się i tak będę szczerzyć ;)
Za to z wyborem miejsc do jedzenia nie miałyśmy już problemu ;). W Grabovcu są tylko dwie restauracje, a my spędziłyśmy tam akurat dwa dni... Pierwszego wieczoru wybrałyśmy się do restauracji Turist Grabovac, której pizzę mocno zachwalano na TripAdvisorze. I tak byłyśmy głodne, więc wzięłyśmy dużą pizzę na pół. Kelner przyniósł ją z uśmiechem - naprawdę nie wierzył, że jesteśmy w stanie ją zjeść po całym dniu łażenia? Naiwniak :P
Drugi wieczór to druga z lokalnych jadłodajni - restauracja Plitvički Dvori. Tutaj spędziłyśmy sporo czasu, bo znad jezior wróciłyśmy przemarznięte dość wcześnie. Za 100 kun (57 zł) dostałyśmy butelkę smacznego domowego wina, które skutecznie nas rozgrzało i poprawiło humory. Potem obiad (bardzo smaczne dania mięsne mają) i desery i nie wiadomo kiedy upłynęło kilka godzin a z portfeli zniknęło jakieś 350 kun (200 zł). Ale to był bardzo udany wieczór ;)
A wiecie, co jest najpiękniejsze? Gdy wyjeżdżałyśmy trzeciego dnia rano, to na dworze było piękne słońce i prawie 30 stopni. Ot, nasze szczęście :P

Prześlij komentarz

0 Komentarze