Advertisement

Main Ad

Polskie ślady w Wilnie

Kiedy wyjeżdżałam do Wilna, kolega Litwin powiedział, że co jak co, ale z porozumiewaniem się problemów mieć nie będę. Że nawet jak ktoś nie mówi po angielsku, to bez problemu dogadam się po polsku, ewentualnie mogę próbować rosyjskiego. Pokiwałam tylko głową, nastawiając się na mieszankę angielskiego i gestykulacji. Pierwsze przyjemne zaskoczenie spotkało mnie już na lotnisku, gdzie wśród mapek i folderów na pierwszym miejscu były te w języku polskim. A potem było już tylko lepiej ;)
Za radą kolegi, zamówiłam taksówkę przez aplikację eTAKSI. Po chwili już siedziałam w środku, jeszcze pokazując taksówkarzowi rezerwację w telefonie, żeby się upewnić, że wsiadłam do właściwego samochodu. Na mój potok słów po angielsku biedny chłopak zareagował tylko szeroko otwartymi oczami, ale jak zobaczył w aplikacji informacje po polsku, natychmiast przerzucił się na mój język. Mówił dość płynnie, choć nie zawsze poprawnie gramatycznie i czasem miałam problemy ze zrozumieniem niektórych słów, ale mimo wszystko... Taksówka z lotniska do centrum, nocą, za całe 4 euro i do tego z możliwością poplotkowania w ojczystym języku... Czy mógłby być lepszy początek wyjazdu? :)
Wilno to był mój pierwszy wypad z noclegiem z airbnb. Malutkie mieszanko właściwie w centrum, choć wejście przez ciemną bramę gdzieś na podwórko wywoływało szybsze bicie serca ;). Był chłodny październik, a stare budownictwo nie należy do najcieplejszych... Na początku ustawiłam oba elektryczne grzejniki na maksa, zrobiłam sobie ciepłą herbatę, wzięłam gorący prysznic i schowałam się pod kołdrą i kocem. W końcu zwiedzanie i tak miałam w planach dopiero na następny dzień ;).

A zwiedzanie zaczęłam, naturalnie, od katedry. Albo raczej od bazyliki archikatedralnej św. Stanisława Biskupa i św. Władysława w Wilnie, bo tak brzmi pełna nazwa katedry. Przy bocznym wejściu znajduje się niewielki sklepik, więc po drodze pytam sprzedającą w nim panią o bilety. Pytam po angielsku, odpowiedź dostaję po polsku. Proszę wejść. Czyli wstęp jednak nie jest biletowany, a język polski można usłyszeć częściej niż bym się tego spodziewała ;).
Mówi się, że początki pierwszej wybudowanej w tym miejscu katedry sięgają XIII wieku. Brak jednak dokumentów na potwierdzenie tej teorii. Udokumentowana jest dopiero budowa katedry gotyckiej, zapoczątkowana w 1387 r. po przyjęciu chrztu przez Jagiełłę i utworzeniu biskupstwa wileńskiego. Budynek ten jednak długo nie przetrwał, bo zaledwie kilkanaście lat później spłonął. Był on następnie wielokrotnie odbudowywany i niszczony przez pożary na przestrzeni wieków.
Jednak w samej katedrze jest więcej śladów polskich niż tylko wspomnienie Jagiełły (i obecność polskojęzycznej pani na kasie ;) ). To w wileńskiej katedrze pochowano zmarłego w 1506 r. Aleksandra Jagiellończyka (choć sam władca chciał spocząć w Krakowie) i, co ciekawe, był to jedyny władca we wspólnej historii Polski i Litwy, którego pochowano na ziemi litewskiej. Również w tym kościele odbył się ślub Zygmunta Augusta i Barbary Radziwiłłówny, którą potem w tym miejscu również pochowano. Zarówno Aleksander, jak i Barbara Radziwiłłówna spoczywają w chyba najpiękniejszej części katedry - kaplicy poświęconej św. Kazimierzowi (Jagiellończykowi). W jej podziemiach  złożono również serce króla Władysława IV Wazy. Kaplicę zdobią srebrne posągi władców Polski i Litwy oraz freski autorstwa Michelangela Palloniego. Zdecydowanie w wileńskiej katedrze polskich śladów nie brakuje :)
Wychodzę z katedry... i natychmiast robię krok w tył. Przede mną jest niemalże ściana deszczu. Myślałam, żeby się rozejrzeć za jakąś kawiarnią, by wypić coś ciepłego i zjeść cokolwiek na śniadanie, ale w tę pogodę nie zamierzam nigdzie dalej chodzić. W znajdującym się naprzeciwko KFC zamawiam herbatę i frytki i wyciągam mapę, by jakoś zaplanować dalsze zwiedzanie. Chwilę potem ląduje przede mną paczka frytek, na których polskojęzyczny tekst informuje mnie, że zostały one zrobione z najlepszych krajowych ziemniaków. A z jakiego kraju, że tak zapytam? ;)
Gdy ulewa zmieniła się w mżawkę, stwierdziłam, że na nic lepszego już nie mogę liczyć, więc czas wyjść na zewnątrz. Oczywiście tylko na chwilę, bo jednak zwiedzanie w deszczu to żadna przyjemność - taka pogoda jest w sam raz na kościoły i muzea ;). Mój wybór padł zatem na Zamek Dolny (Lietuvos valdovų rūmai) - zbudowana zaledwie kilka lat temu rekonstrukcja dawnego pałacu Wielkich Książąt Litewskich... oraz polskich królów, naturalnie ;) Bilet kosztuje zaledwie 3 euro, a muzeum jest na tyle duże, że można się tak spokojnie wysuszyć i rozgrzać... tzn. trochę czasu pozwiedzać, miałam na myśli ;).
Muzeum jest świetne i stanowi genialną lekcję litewskiej historii. Najwięcej czasu spędziłam w pierwszej części, poświęconej początkom państwa litewskiego, bo moja wiedza w tym zakresie była mocno ograniczona. Mapy, rysunki, drzewa genealogiczne... wszystko układało się w jedną, wielką całość i prosto prowadziło do tej części historii, którą już znałam. Od końca XIV wieku, a dokładniej od ślubu Jadwigi z Jagiełłą i unii personalnej, historia Polski i Litwy stanowiła jedno. Lecz choć wiele przedstawionych w muzeum faktów było mi już znanych, czytałam wszystko z zainteresowaniem. Wciąż można było wyczytać mnóstwo ciekawostek, o których na polskich lekcjach historii nie uczą ;). No i zawsze miło w zagranicznym muzeum zobaczyć część wystawy poświęconą swojemu rodzinnemu miastu (no dobra, dokładniej to unii w nim zawartej, ale wciąż!).
Chyba najfajniejszą częścią Zamku Dolnego była Wirtualna podróż w czasie. Słuchawki na uszy, okulary wirtualnej rzeczywistości na nos i możemy zobaczyć jak wokół nas budują się zamki i kościoły... Genialna animacja, wzbogacona realistycznymi dźwiękami i opowieścią na temat historii tego miejsca. Stoimy w miejscu gdzie teraz wznosi się Dolny Zamek, widzimy przed sobą ruiny - pozostałości dawnej budowli i to wszystko nagle znika, jesteśmy gdzieś na łące. I na tej łące powoli wyrastają początki pierwszego zamku. Patrzymy w prawo, a tam na wzgórzu wznosi się Górny Zamek. Nagle znikąd wyrastają wokół nas mury, a jak popatrzymy w dół, to nagle zaczynamy się unosić, bo mur wyrasta i pod nami. Z jednej strony buduje się kościół, z drugiej coś płonie... Nie wiadomo nawet, na czym skupić uwagę. Dla mnie to było pierwsze w życiu doświadczenie z okularami VR, więc może dlatego spodobało mi się to tak bardzo... Ale i tak z całego serca polecam ;)
Jeszcze jedną ciekawostką w Zamku Dolnym był skarbiec, mimo że nie zawierał nie wiadomo jakiej kolekcji klejnotów. Zainteresowały mnie jednak rekonstrukcje regaliów jedynego króla Litwy, Medonga. Chyba głównie dlatego, że nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, że Litwa miała tylko jednego króla, panującego w połowie XIII wieku. Po Mendogu krajem władali tylko książęta, a potem nastąpiła unia i Litwa już własnych władców nie miała. Coś czuję, że przyjdzie mi nieco lepiej zgłębić historię naszego sąsiada ;).
Padać może nie przestało, ale zrobiło się na tyle znośnie, by w końcu pospacerować. Z mapką w ręku zawędrowałam do jednego z najciekawszych zakątków w mieście - na ulicę Literacką (Literatų gatve). Miejsce to jest pełne polskich śladów, począwszy od tego chociażby, że to właśnie tutaj znajdował się dom Adama Mickiewicza. Kilka lat temu (internet mówi, że w 2008 r., a tablica pamiątkowa na ulicy, że w roku 2009 ;) ) postanowiono uczynić ten zaułek jeszcze piękniejszym i ciekawszym. Od tej pory na murach i ścianach zaczęto umieszczać elementy stale czynnej galerii pod otwartym niebem, jak głosi tablica informacyjna. Z ciekawością przyglądałam się tabliczkom, szukając na nich polskich śladów. A jest ich tam całkiem sporo :)
Cytując fragment tablicy informacyjnej: "Na ścianach możemy znaleźć imiona laureatów nagrody Nobla, uznanych na Litwie i świecie klasyków literatury lub mniej znanych autorów. Każdy z artystów wybrał ulubionego pisarza i poświęcił mu swoje mini dzieło."
Jak już wspomniałam, jesienna pogoda sprzyja zwiedzaniu budynków od wewnątrz. A ja naprawdę uwielbiam zwiedzać kościoły, których w Wilnie jest mnóstwo. Co więcej, są one naprawdę piękne, więc nie zliczę już, do ilu z nich zajrzałam do środka. W tym wpisie skupię się jednak tylko na tych, w których znajdziemy sporo nawiązań do Polski. Pierwszym z nich jest znajdujący się niedaleko ratusza kościół św. Kazimierza, poświęcony kanonizowanemu królewiczowi, synowi Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki.
Kościół wybudowano na początku XVII wieku, krótko po kanonizacji Kazimierza, która miała miejsce w 1602 roku. Mimo że budowla wiele przeszła (za czasów sowieckich założono w niej nawet muzeum ateizmu), to wciąż znajduje się w niej kilka zabytków z dawnego wystroju, wśród nich XVIII-wieczne ołtarze autorstwa Tomasza Żebrowskiego.
Wstęp do samego kościoła jest darmowy, ale za drobną opłatą (30 eurocentów) możemy też zwiedzić niewielką kryptę. Warto do niej zajrzeć nie tylko ze względu na ciekawe freski, ale także mini-wystawę poświęconą Andrzejowi Boboli. Ten polski święty był bowiem spowiednikiem i kaznodzieją w kościele św. Kazimierza przez ponad 10 lat w pierwszej połowie XVII wieku.
Zwiedzając kościoły, całkowicie przypadkiem natknęłam się też na inny polski ślad. Naprzeciwko kościoła św. Katarzyny znajduje się wysoko ustawione popiersie, a gdy przyjrzeć się lepiej nieco zabrudzonemu napisowi, wyczytamy tam "Stanisławowi Moniuszko - Wilno". Słynny kompozytor mieszkał w litewskiej stolicy w latach 1840-58 i na zawsze został mu do miasta sentyment. Miasto o nim też nie zapomniało i w 1922 roku Moniuszce postawiono tu pomnik upamiętniający.
Grupa starszych pań (tylko moherowych beretów brakowało ;) ) staje na środku ulicy. Jedna z nich wyciąga smartfona i rzuca po polsku do koleżanek: "to co, dziewczyny, selfie?". Staram się nie roześmiać na głos, choć trudno się nie uśmiechać. Jednak podejście pań rozumiem, bo być w Wilnie i nie mieć zdjęcia w tym miejscu, to jak właściwie w Wilnie nie być ;). Stoimy naprzeciwko Ostrej Bramy (Aušros Vartai), a dokładniej przed dobudowaną do niej Kaplicą Ostrobramską. Zza okratowanego okna widać i sam XVII-wieczny obraz nieznanego autorstwa przedstawiający Matkę Boską Ostrobramską.
Wstęp do kaplicy jest bezpłatny, a jej wnętrze niewielkie, więc w środku jest dość tłoczno. I wszędzie wokół zdecydowanie dominuje język polski. Myślę, że zdecydowanie stanowimy największą grupę turystów odwiedzających to miejsce. Zresztą... w sklepiku z pamiątkami przy Ostrej Bramie można nawet kupić pocztówki z polską nazwą miasta. Wśród wszechobecnych kartek z napisem "Vilnius", to "Wilno" wygląda wręcz niesamowicie ;).
Tuż obok Ostrej Bramy znajduje się przepiękny kościół barokowy p.w. św. Teresy z Ávili ze względu na swą lokalizację często nazywany też Kościołem Ostrobramskim. Wybudował go w pierwszej połowie XVII wieku zakon karmelitów bosych dzięki wsparciu podkanclerzego Stefana Paca. Jednakże współczesne wnętrze kościoła pochodzi dopiero z końca XVIII wieku, ze szczególnym uwzględnieniem malowideł autorstwa Macieja Słuszczańskiego.
Również w bliskim sąsiedztwie Ostrej Bramy znajduje się kościół św. Trójcy i klasztor Bazylianów. Podeszłam tam dość niepewnie, bo wszystko wyglądało na stan w remoncie, a pan spawający coś w bramie niechętnie odłożył narzędzia, bym mogła wejść na teren kościoła. Do samego budynku wejść mi się jednak nie udało, bo okazał się on zamknięty i mogłam co najwyżej zerknąć przez szybę w drzwiach.
Jednak brak możliwości wstępu do kościoła nieszczególnie mnie ruszył, gdyż nie dla niego tu przyszłam. Na prawo od kościoła znajduje się budynek hotelu Pas Bazilijonus, nad drzwiami którego wywieszono tabliczkę: "W tym budynku (...) był więziony wraz z innymi filomatami Adam Mickiewicz. Tu rozgrywa się akcja "Dziadów" części III." I nawet nic to, że przez "Dziady" ledwo przebrnęłam i wracać do tej lektury nie zamierzam - to taka niesamowita ciekawostka, by znaleźć się w tym miejscu. W budynku obok zrobiono nawet specjalną wystawę zatytułowaną "Cela Konrada". Pomieszczenie jest otwarte codziennie od 10 do 17, wystarczy wejść, zapalić światło i rozejrzeć się po niewielkiej celi z zabitymi deskami oknami. Na ścianach powieszono tablice upamiętniające proces filaretów i filomatów z 1823 roku, niestety, przy słabym oświetleniu i dość stonowanej kolorystyce, ciężko cokolwiek przeczytać...
Powoli kończąc swój spacer, musiałam jeszcze zajrzeć do kościoła św. Ducha - przepięknej świątyni w stylu późnego baroku. Niestety, było już dość ciemno i ciężko o dobre zdjęcie... :( Jednak mnogość dekoracji i zdobień naprawdę zachwyca :). Choć w wielu wileńskich kościołach spotkałam się z informacjami po polsku, to w św. Duchu nasz język wydaje się być kompletnie dominujący. Ta świątynia ma szczególne znaczenie dla mieszkających w Wilnie rodaków, to tutaj spotkał się z litewską Polonią papież w 1993 roku.
Mój spacer po Wilnie w tym miejscu dobiegł końca, choć zdaję sobie sprawę, że nie widziałam wszystkiego. Nie byłam w muzeum Mickiewicza, nie widziałam domów Juliusza Słowackiego, Józefa Ignacego Kraszewskiego, Józefa Piłsudskiego... a przecież wszyscy oni mieszkali swego czasu w Wilnie i miejsca z nimi związanego zostały odpowiednio upamiętnione. Nie zawitałam na cmentarz na Rossie (choć w sumie przy tej pogodzie nawet nie miałam tego w planach) ani nie zajrzałam na Uniwersytet Wileński, choć wielokrotnie przechodziłam obok. Jednak myślę, że dzięki temu będę miała kolejną wymówkę, by znów pojechać do litewskiej stolicy, bo Wilno mnie naprawdę urzekło i bardzo bym chciała je odwiedzić przy nieco bardziej sprzyjającej pogodzie... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze