Advertisement

Main Ad

Drezdeńskie jarmarki

Kilka lat temu wymyśliłam sobie grudniowy wypad do Berlina w celu zobaczenia tamtejszych jarmarków świątecznych. Niemieckie jarmarki mają atmosferę, jakiej nie doświadczyłam jeszcze nigdzie indziej. Dlatego też korzystając z przedświątecznego wypadu do Wrocławia, zaproponowałam bratu krótką wizytę w Dreźnie - mieście, które z przepięknych jarmarków wręcz słynie. Tylko ta atmosfera...
Nie wiem, co się stało z tą zimą... Jak byłam w Berlinie, to padał deszcz i dokładnie taka sama pogoda przywitała nas w Dreźnie. Trochę ciężko o świąteczną atmosferę w takich warunkach. Ponadto trudno było nie zwrócić uwagi na policję otaczającą wszystkie jarmarki. Zaledwie kilka dni wcześniej przeczytałam artykuł o dwunastolatku, który podłożył bombę na jednym z niemieckich jarmarków - na szczęście znalezioną i rozbrojoną odpowiednio wcześnie. Obecność policji też wiele mówiła - a przecież było to dzień przed całą sytuacją z ciężarówką w Berlinie. To, co się obecnie dzieje w Europie, potrafi skutecznie zniszczyć (albo przynajmniej zmniejszyć) świąteczną atmosferę.
Wychodzimy z dworca i kierujemy się do pobliskiej knajpki na śniadanie. Od razu zauważam dwa szczegóły. Po pierwsze, mój niegdyś całkiem dobry niemiecki został niemal całkowicie wyparty przez szwedzki. Mój mózg sugeruje ursäkta zamiast Entschuldigung już na wstępie, a potem jest jeszcze weselej. Ale nawet udaje mi się zamówić obiad po niemiecku i poprosić kelnerkę o długopis do wypisania pocztówki. Nic to, że podziękowałam jej tack så mycket.
Po drugie, mało gdzie można płacić kartą. A jeśli nawet można, to zazwyczaj od na tyle wysokich kwot, że i tak się nie łapię. Efekt jest taki, że tylko rozglądam się za Geldautomat w kraju, w którym spodziewałam się możliwości płatności kartą właściwie wszędzie. Rozpieściła mnie ta Szwecja :P
Pierwszy jarmark, na jaki się natknęliśmy, to ten na ulicy Praskiej (Prager Straße). Przechodzimy przez niego dość szybko, zatrzymując się tylko przy budce do robienia zdjęć. Takie niewielkie budki były przy każdym jarmarku i już od 3,5 euro (15,40zł) można było wydrukować sobie spersonalizowaną pocztówkę ze świątecznego Drezna.
Następnie skierowaliśmy się na starówkę, na słynny Striezelmarkt (z którego pochodzi większość powyższych zdjęć). Historia tego jarmarku sięga połowy XV wieku a nazwa pochodzi od niemieckiego wypieku.
Uwielbiam jarmarki, a poza nimi zawsze z przyjemnością zajrzę do każdego kościoła ;). W Dreźnie zdecydowanie ciągnął mnie XVIII-wieczny kościół mariacki (a raczej jego rekonstrukcja, bo oryginalny zawalił się w wyniku bombardowań podczas II wojny światowej). Niestety wejście było zamknięte i jedyne, co mogłam, to pospacerować po kolejnym jarmarku świątecznym - Weihnachtsmarkt an der Frauenkirche, położonym u stóp kościoła.
Na szczęście udało się wejść do katedry św. Trójcy - podobnie jak kościół mariacki zniszczonej podczas nalotów na Drezno w lutym 1945 r. Budynek jest dość prosty i wielkiego wrażenia nie robi - wśród wielu kościołów, które dane mi było zobaczyć, drezdeńska katedra raczej się nie wyróżnia i wątpię, bym miała ją na długo zapamiętać. Szczerze mówiąc, większe wrażenie wywarła na mnie na zewnątrz niż wewnątrz.
Zwiedzanie w towarzystwie to sztuka kompromisów. Ja sobie wymarzyłam jarmarki świąteczne oraz kościoły, mój kochany braciszek zdecydowanie skupił się na jednej jedynej galerii sztuki, która od początku była punktem obowiązkowym naszego wypadu. Ja z kolei galerii w ogóle nie lubię, więc żeby sprawiedliwości stało się zadość, zapłaciłam za oba bilety ;]. Wstęp do Zwingera kosztuje 10 euro (44 zł) za bilet normalny, który - poza główną galerią - obejmuje też kolekcję porcelany oraz królewski gabinet instrumentów matematycznych i fizycznych.
Zwinger to wielki zespół pałacowy wybudowany na początku XVIII wieku na rozkaz Augusta II Mocnego, zafascynowanego m.in. pałacem wersalskim. Budowla również uległa zniszczeniom podczas bombardowań, jednak wkrótce po wojnie rozpoczęto prace rekonstrukcyjne, które zakończono już w 1963 roku. Co kto lubi, ale na mnie zdecydowanie większe wrażenie wywarł Zinger jako budowla - niedziałające w grudniu fontanny, dekoracje, balustrady - niż galeria w środku ;).
Biorąc pod uwagę, że galerie sztuki to nie moja pasja, wróćmy więc do tego, co interesuje mnie nieco bardziej - jarmarków świątecznych ;). Przeszliśmy przez most i od pomnika Augusta II rozpoczęliśmy spacer wzdłuż kolejnego jarmarku - Augustusmarkt. Niestety, rozpadało się wtedy na dobre, więc nie było innego wyjścia - trzeba było schować się pod daszkiem z kubkiem grzanego wina. Niewielki glühwein (0,2 l) kosztował w zależności od jarmarku i budki od 2 do 3 euro. Gdzie te czasy, gdy za duży kufel płaciło się 1,5 euro? ;)
Bardzo chciałam przejść się jeszcze wzdłuż głównego jarmarku na starówce po zmroku, ale nie widziało nam się czekanie na ciemność na dworze przy takiej pogodzie. Rozglądając się za miejscem na obiad (- Fajnie, gdyby mieli Wi-fi... // - A nie dobre jedzenie? // - A do tego możliwość płatności kartą // - To już masz za duże wymagania), wylądowaliśmy w irlandzkiej knajpce Shamrock Irish Bar & Restaurant przy Wilsdruffer Str., gdzie jedzenie było znośne, internet działał bez zarzutu, a nawet przyjmowali płatności kartą powyżej 10 euro ;).
A Striezelmarkt po zmroku wyglądał niesamowicie. Mnóstwo niewielkich straganów przyozdobionych świecącymi i poruszającymi się dekoracjami, świąteczna muzyka w tle, grzane wino i wszechobecny zapach słodyczy. Do tego niesprzyjająca pogoda sprawiła, że tłumy nie były tak denerwujące jak na sztokholmskiej starówce (a może to po prostu kwestia znacznie większej powierzchni przeznaczonej na jarmark w Dreźnie... ;) ) - w końcu ja zawsze mam w takiej sytuacji problem: lubię jarmarki, nie lubię tłumów ;).
I nieważne, jak bardzo niezimowa jest pogoda na dworze - nigdzie indziej nie ma takich jarmarków bożonarodzeniowych jak w Niemczech. Pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że berlińskie wydarzenia z tego tygodnia tej magii niemieckim świętom nie odbiorą...

Prześlij komentarz

0 Komentarze