Advertisement

Main Ad

Podsumowanie roku 2016

Rok temu nie chciałam robić żadnych podsumowań. 2015 jawił mi się jako najgorszy rok mojego życia, który po prostu chciałam zostawić za sobą z mocnym postanowieniem, że rok 2016 będzie lepszy. A że jestem osobą, która wierzy, że jeśli czegoś bardzo chcesz i robisz wszystko w tym kierunku, to nie ma innej opcji - musi się udać. Teraz przeglądając tegoroczne zdjęcia, uśmiecham się do wspomnień. 2016 był bardzo dobrym rokiem, jeśli nie najlepszym w moim życiu, to zdecydowanie jednym z najlepszych. A do tego przyszły rok zapowiada się równie dobrze. Kto by pomyślał, że pozbycie się jednej osoby ze swojego otoczenia i wpuszczenie do życia kilku dodatkowych potrafi zmienić tak wiele? Ponadto w końcu stabilizacja zawodowa, nauka szwedzkiego, trochę podróży... Oto podsumowanie mojego 2016 roku :)
Zacznijmy podróżniczo. Według statystyk na Flightdiary, w tym roku leciałam samolotem 22 razy. To najmniej odkąd wyjechałam do Szwecji, ale z drugiej strony nic w tym dziwnego, skoro odpadły mi już regularne wizyty w Umeå. Te 22 loty to wbrew pozorom nie tak dużo, bo obejmują one również delegację służbową oraz po prostu wizyty w domu. W moich statystykach wciąż dominują tanie linie lotnicze - Ryanair, Wizzair i Norwegian, a najczęściej odwiedzanym przeze mnie lotniskiem jest podsztokholmska Skavsta. 
Statystyki statystykami, ale wiadomo, że to nie dla nich wsiadam w samolot i lecę w co rusz to nowe miejsca. Dość często słyszę, że chyba mam ADHD i po prostu nie umiem usiedzieć w miejscu. Żadnej nadpobudliwości u mnie nie zdiagnozowano, ale jeśli chodzi o tę niemożność usiedzenia w miejscu... ;) Lubię, gdy się dużo dzieje, gdy mogę zobaczyć i spróbować czegoś nowego. I bardzo, ale to bardzo nie lubię się nudzić. W poprzednim roku tak naprawdę niewiele nowego udało mi się zobaczyć, głównie ze względu na moją żałośnie niską pensję na stażu oraz niechętny stosunek mojego byłego do krótkich, tanich wypadów. Dlatego w 2016 r. postanowiłam sobie to wszystko odbić. I choć moja nowa pensja wcale nie pozwalała na nie wiadomo jakie szaleństwa, to przecież chcieć to móc - nie trzeba przecież wydawać kilku tysięcy na weekendowy wypad (Szwedzi w pracy wciąż w to nie wierzą ;) ). I nie każda podróż musi przecież się równać kilku godzinom spędzonym w samolocie. W Szwecji jest jeszcze tyle do odkrycia! Na początku tego roku obiecałam sobie, że choć raz w miesiącu postaram się zobaczyć coś nowego. Wyskoczyć choć na kilka godzin gdzieś pod Sztokholm, jak nic większego nie będzie możliwe... A jak to wyszło?

STYCZEŃ
Początek roku zdecydowanie nie sprzyjał realizacji moich podróżniczych planów, co oczywiście nie oznacza, że początek tego roku był nieudany. Po prostu miałam wtedy inne priorytety. Musiałam w końcu ułożyć sobie wszystko, zarówno w głowie, jak i w życiu. Po powrocie z długiej przerwy świątecznej, wpadłam w wir rozmów kwalifikacyjnych i ustalania szczegółów dalszej pracy. Dopiero w połowie stycznia trafiła w moje ręce umowa o pracę na czas nieokreślony - i choć zdaję sobie sprawę, że moja pensja jak na szwedzkie warunki bardzo odbiega od ideału, to w końcu po raz pierwszy w życiu dostałam stałą pracę. Po raz pierwszy mogłam planować wakacje na pół roku wcześniej, bez zastanawiania się, czy przedłużą mi umowę. I chociaż od początku wiedziałam, że nie jest to praca na stałe, lubię ją, a to najważniejsze.
Drugim ważnym momentem, który miał miejsce w styczniu, był początek kursu szwedzkiego. Po 1,5 roku mieszkania w Sztokholmie zabrałam się za naukę miejscowego języka. Mimo że nie wiążę długoterminowej przyszłości ze Szwecją, wychodzę z założenia, że nauka języka jeszcze nikomu nie zaszkodziła. No i nigdy nie mów nigdy ;). Kurs języka wypełnił mi wieczory dwa razy w tygodniu przez większość roku, zajął rozbiegane myśli i pozwolił poznać nowe osoby. Zdecydowanie była to jedna z najlepszych decyzji podjętych w tym roku, choć nieco pewniej ze szwedzkim zaczęłam się czuć dopiero jesienią.
A brak wyjazdów odbiłam sobie spacerami po Sztokholmie, do którego w końcu zawitała zima.

LUTY
W lutym stwierdziłam, że skoro wszystko już mam mniej lub bardziej ogarnięte, czas zacząć odkrywać okolice Sztokholmu. Nie jest to najłatwiejsze zadanie, gdy nie ma się samochodu, ale wypatrzyłam bardziej śnieżny weekend, zabukowałam bilety autobusowe i wyskoczyłam do pobliskiego Västerås, zahaczając też po drodze o Anundshög - największy kurhan w Szwecji. Postanowiłam sobie też więcej wychodzić do ludzi, co zaowocowało unieruchomioną na dwa tygodnie ręką po niezbyt udanym pierwszym zetknięciu z curlingiem ;). Ale nawet jak jedną ręką nie mogłam ruszać, to drugą wciąż przecież można robić zdjęcia... Zatem, żeby nie nudzić się w domu, zdecydowałam się też na wizytę w szwedzkim parlamencie.

MARZEC
Bardzo czekałam już na przerwę świąteczną. Przełom lutego i marca to intensywny okres w pracy - a dwa wieczory tygodniowo wycięte z życia na kurs szwedzkiego sprawiały, że czas wolny kurczył się niemiłosiernie. Zdarzyło mi się nawet umówić wieczorem na fikę, z której zwiałam z powrotem do pracy ;). Mimo wszystko starałam się regularnie spotykać ze znajomymi, próbowałam ogarnąć szwedzki, ba, nawet wybrałam się na jakiś koncert połączony ze språk kaffe, gdzie nieudolnie próbowałam przełamać się do mówienia po szwedzku.
Gdy zamknęliśmy projekt kwartalny, mogłam się w końcu spakować i polecieć do Polski. Najpierw Warszawa, niestety bardzo w biegu - spotkanie z paroma bliskimi mi osobami a potem podróż przedświątecznie zatłoczonym PKP do Lublina. A choć Lublin to zawsze natłok wizyt lekarskich, zakupów i spotkań, to przecież do domu zawsze miło wrócić :). I nawet w moim rodzinnym mieście udało mi się odkryć nieznane dotąd miejsce, co więcej związane ze Szwecją - wegańską knajpkę Umeå.

KWIECIEŃ
W kwietniu znów nie znalazłam czasu na wypady w głąb Szwecji, ale tym razem nie mogłam narzekać - miałam okazję sporo pozwiedzać, zarówno Sztokholm, jak i Włochy. Niewątpliwie w tym pierwszym pomogła mi wizyta brata, którego oprowadzałam nie tylko po miejscach, które sama znałam, ale też po tych, gdzie dotąd nie dane mi było jeszcze zawitać. W kwietniu byłam po raz pierwszy w muzeach ArmiiTekniska oraz Fotografiska, po raz kolejny zajrzałam też do słynnego statku Vasa. Sztokholm gościł też jarmark Wikingów, który bardzo mnie rozczarował, bo spodziewałam się, że akurat w Skandynawii to takie wydarzenie powinni zorganizować na poziomie...
Zaledwie dzień po tym, gdy mój brat wrócił do Polski, sama zawitałam znów na lotnisko Skavsta - gotowa skorzystać z dobrze zasłużonego urlopu ;). Specyfika mojej pracy pozwala na dłuższe wolne tylko w grudniu/styczniu (z wyjątkiem zamknięcia roku), kwietniu i lipcu, więc grzechem byłoby nie wykorzystać takiej możliwości. Korzystając z zaproszenia studiującej przez ten semestr we Włoszech koleżanki, zawitałam do Turynu. A że koleżanka chciała urozmaicić nieco moją wizytę, to razem wybrałyśmy się w odwiedziny do znajomego z Erasmusa w okolice Trydentu, a on postanowił jeszcze zabrać nas nad jezioro Garda. Wylot do Szwecji miałam z lotniska Bergamo pod Mediolanem, więc ostatni dzień mojego pobytu we Włoszech spędziłam zachwycając się niewielkimi uliczkami Górnego Miasta Bergamo.
Po tygodniu spędzonym w jakby nie patrzeć ciepłym kraju, powrót do Sztokholmu był nieco bolesny... bo pod koniec kwietnia znów spadł śnieg. Ot, szwedzka wiosna ;). Więc, żeby od niej uciec, postanowiłam urządzić sobie nieco dłuższą majówkę i pod koniec kwietnia znów wsiadłam w samolot.

MAJ
Wizytę u mieszkającej pod Londynem przyjaciółki planowałam od dawna, ale zawsze na drodze stał problem, że mój ex potrzebował wizy do Wielkiej Brytanii. Skoro ten problem był już z głowy, majówka w Londynie jawiła się jako całkiem niezły plan. I choć koleżanka nie czuła się najlepiej, więc zamiast intensywnego zwiedzania był dość luźny weekend, to i tak bardzo się cieszyłam z tego wypadu. Zwłaszcza, że pozostała część maja zapowiadała się już intensywniej.
W 2015 roku Szwecja wygrała konkurs Eurowizji, zatem w maju 2016 r. wielki finał tej imprezy odbywał się w Sztokholmie. W związku z tym mój interesujący się Eurowizją przyjaciel wpadł do Sztokholmu na ponad tydzień. To był okres dużej ilości rozmów, nie zawsze przy herbacie, i niedospanych nocy. A po jego wyjeździe rozpoczęło się cokwartalne szaleństwo w pracy i już niemal do połowy czerwca nie znałam czegoś takiego jak czas wolny. Do tego wróciłam - po przerwie na wyjazdy - na kurs szwedzkiego, prowadzony przez nowego nauczyciela, za którym ledwo dawałam radę nadążyć i szybko zaczęłam marzyć o kolejnych wakacjach. Dobrze, że można było już zacząć powoli planować lipcowy urlop i było na co czekać... Jedyne nowe miejsce, do którego udało mi się w maju wyskoczyć, to znajdujący się w północnym Sztokholmie rezerwat Grimsta.

CZERWIEC
Początek miesiąca to były właściwie tylko nadgodziny w pracy i siedzenie w biurze nawet w weekend i w święto 6 czerwca. Ale za to udało mi się wszystko ogarnąć na tyle dobrze, że kiedy dwa dni później do Sztokholmu przylecieli moi rodzice, mogłam się skupić na byciu przewodnikiem, a nie miłośnikiem Excela. Jak zawsze w takich okolicznościach, znów mogłam odkrywać nowe miejsca w mieście, w którym mieszkam. I tak zawitaliśmy do Skansenu, a także do znajdującego się w nim Akwarium z biegającymi luzem lemurami. Zajrzeliśmy do kilku kościołów i spojrzeliśmy na Sztokholm ze szczytu wieży telewizyjnej Kaknäs. W planach był też rejs na archipelag, ale - jak to w Szwecji - pogoda nie dopisała, więc musieliśmy się ograniczyć do podróży środkami transportu nieobejmującymi łódek i promów ;). Po raz trzeci (i zapewne ostatni) byłam w Uppsali, która mnie chyba nigdy do siebie nie przekona, a także zabrałam rodziców do Sigtuny, która jest moim ulubionym miejscem na jednodniowy wypad ze Sztokholmu.
Czerwiec to poza tym Euro2016, czyli sporo spotkań ze znajomymi na mecz, na piwo i niezdrowe jedzenie. Miłą odskocznią od tego było Midsommar na północy Szwecji. Agnieszka już od jakiegoś czasu zapraszała mnie do siebie do Kramfors, a ja - jak to ja. Jak mnie gdzieś zapraszacie, to liczcie się z tym, że pewnego dnia stanę w drzwiach ;P Moi gospodarze zabrali mnie do swojego ukochanego zakątka oraz pokazali odrobinę Wysokiego Wybrzeża, co sprawiło, że Park Narodowy Skuleskogen znajduje się teraz bardzo wysoko na liście miejsc, które chcę zobaczyć w Szwecji ;).

LIPIEC
Lipiec to w Szwecji miesiąc, kiedy wszyscy wyjeżdżają na urlopy a duże miasta niemalże obumierają. Pracując w finansach, musieliśmy jeszcze zamknąć drugi kwartał, ale już w drugim tygodniu lipca też mogłam zacząć się pakować. Razem z najlepszą przyjaciółką postanowiłyśmy urządzić sobie objazdówkę po Chorwacji. Jeszcze kilka lat temu nikt by mnie do tego nie namówił w lipcu, ale odkąd przeniosłam się do Szwecji, stałam się wyjątkowo ciepłolubna i chorwackie upały w niczym mi nie przeszkadzały. Wylądowałyśmy w Zagrzebiu, skąd pojechałyśmy dalej nad przepiękne Jeziora Plitwickie. Niestety, pogoda nam wybitnie w Plitwicach nie dopisała - zmarzłyśmy, zmokłyśmy i marzyłyśmy już tylko o upałach w Zadarze. W Chorwacji spędziłyśmy 1,5 tygodnia i razem wróciłyśmy do Lublina, a już następnego dnia wraz z rodzicami wyskoczyliśmy w Bieszczady. Do Sztokholmu miałam wrócić dopiero na zamknięcie lipca, więc ostatnie dni urlopu spędziłam na spokojnie w domu - nawet udało mi się (po raz pierwszy!) załapać na lubelski Karnawał Sztukmistrzów. Nie wiem, czy istnieje coś takiego jak urlop idealny, ale ten lipcowy był zdecydowanie bliski ideału ;).

SIERPIEŃ
Najlepszym okresem na wypady do Szwecji jest późna wiosna i lato. Biorąc pod uwagę, że późną wiosną miałam gorący okres w pracy, a potem sama sporo wyjeżdżałam, to najlepszym miesiącem na wizytę u mnie był sierpień. Dlatego też już na pierwszy weekend miesiąca wpadła do mnie koleżanka, która może samego Sztokholmu jakoś specjalnie zwiedzać nie chciała, ale w (m.in.) jej towarzystwie udało mi się zakochać w innej części Szwecji. Kompletnie spontanicznie wyskoczyliśmy w parę osób promem na Gotlandię, gdzie mieliśmy cały dzień, by zachwycić się pięknem Visby - miasta róż i ruin.
Mimo ładnej pogody, niewiele nowego potem już zobaczyłam na własną rękę. Jak co kwartał, rozpoczął się ciężki okres w pracy - tym razem trwający aż do października, bo połączony z okresem budżetowym. W moim kalendarzu z tamtych tygodni więcej jest zebrań z pracy niż jakichkolwiek spotkań w życiu prywatnym. Ale cóż, taka specyfika pracy, czasem jest zapiernicz, czasem luz ;).
Pod koniec sierpnia jeszcze raz wpadł do mnie mój brat na kilka dni i to była jedyna możliwość pospacerowania trochę po mieście i zobaczenia czegoś nowego w Sztokholmie. Korzystając ze słońca, już pierwszego dnia poszliśmy na spacer po cmentarzu leśnym Skogskyrkogården, a także wybraliśmy się na rejs jedynym amfibiobusem w Skandynawii, o którego istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia. Gdy pogoda się zepsuła (w końcu 3 dni słońca to byłoby stanowczo za dużo), wyskoczyliśmy na Vaxholm i zajrzeliśmy do muzeum Historiska, z genialną wystawą poświęconą Wikingom.

WRZESIEŃ
Kiedy nadeszła jesień, pogoda wciąż była zaskakująco piękna, a ja nie miałam czasu kompletnie na nic. Jakby mało mi było pracy w sezonie budżetowym, wróciłam na kurs szwedzkiego po przerwie wakacyjnej. I choć jesienią zdarzyło mi się opuścić chyba najwięcej zajęć, to jednak chodziłam na kurs aż do świąt. Trafiłam w końcu na rewelacyjnego nauczyciela, powoli przełamałam się do mówienia kaleczenia szwedzkiego na głos i z miesiąca na miesiąc coraz więcej prostych rzeczy rozumiałam. Do tego mam w sobie coś takiego, że gdy dużo pracuję i jestem ciągle zajęta, to mam wyrzuty sumienia, że nie poświęcam wystarczająco czasu znajomym. Więc przy tym wszystkim mój kalendarz był pełen wyjść na piwo czy fikę, spacerów po rezerwatach (bo przy ładnej pogodzie czasem lepiej się po prostu umówić na spacer), a nawet udało mi się wyciągnąć koleżankę do odkrytego przy okazji pięknego kościółka. Zresztą już niedługo wrzucę jakiś wpis o odkrytych w tym roku sztokholmskich kościołach ;).
Choć wrzesień nie sprzyjał wyjazdom turystycznym, tak się jakoś złożyło, że aż dwa razy w krótkim czasie zawitałam do Polski. Najpierw w ramach podróży służbowej do Krakowa, gdzie za element turystyczny można chyba uznać spacer po Rynku (w poszukiwaniu dobrego miejsca na kolację służbową, ale zawsze coś, prawda? ;) ). A kilka dni później poleciałam do Polski jeszcze raz, tym razem do Warszawy, gdzie w ramach wieczoru panieńskiego koleżanki byłyśmy najpierw w Escape Roomie, a następnie wynajęłyśmy niewielki domek kawałek od stolicy. Całość wspominam bardzo miło, ale powrót do pracy w biegu z lotniska był rzeczą dość bolesną...

PAŹDZIERNIK
Kiedy zdałam sobie sprawę, że pomiędzy lipcem a styczniem nie czekają mnie żadne dłuższe wyjazdy, stwierdziłam, iż czas najwyższy pomyśleć o jakichś krótkich wypadach. Nie to, że nie wysiedzę w miejscu, ale ile przecież można pracować... ;). Gdy w sierpniu wpadła do mnie koleżanka, z którą wyskoczyłyśmy na Gotlandię, ustaliłyśmy, że następnym razem możemy się spotkać gdzieś indziej, gdzie jeszcze żadnej z nas nie było. I tak w drugi weekend października spotkałyśmy się w Wilnie. Na 2,5 dnia pobytu w litewskiej stolicy, nie padało przez niecały dzień, więc mogłam spokojnie zajrzeć do kościołów i muzeów, skoro pogoda i tak nie pozwalała na dużo więcej.
Tydzień później znów zorganizowałam sobie dłuższy weekend, tym razem w Polsce - przy okazji ślubu koleżanki. W gruncie rzeczy ciężko ten weekend nazwać odpoczynkiem, bo - poza ślubem i weselem - wypełniony był zakupami i spotkaniami, więc gdy wróciłam do Sztokholmu, marzyłam tylko o porządnym wyspaniu się. Ale na szczęście nawet do zmęczenia da się przyzwyczaić, a wyśpię się i tak po śmierci, więc poszłam na kolejne zajęcia ze szwedzkiego, dopięłam kilka procesów budżetowych i spotkałam się z następną koleżanką, która zdecydowała się do mnie wpaść :). Z Kasią pospacerowałyśmy po pięknym, jesiennym Djurgården, zajrzałyśmy do muzeum Etnografiska, a także - mimo wyjątkowo niesprzyjającej pogody - wyskoczyłyśmy do Norrköping. I znów zmarzłyśmy, zmokłyśmy, ale miasteczko ma w sobie coś takiego, że bardzo chciałabym tam wrócić przy ładniejszej pogodzie.
Październik zamknęłam mini-imprezą urodzinową (kolejne 18, jakżeby inaczej), która pozwoliła mi też na ponowne spotkanie z dłużej lub krócej niewidzianymi znajomymi. Gdy na tygodniu pracuje się po godzinach i chodzi na szwedzki, a 3 weekendy pod rząd spędza albo za granicą albo z gościem, to nagle mija cały miesiąc... a ja bardzo nie lubię, gdy znajomi schodzą na dalszy plan :)

LISTOPAD
Czasem trzeba po prostu złapać oddech. Posiedzieć więcej w domu, odpocząć... a przy okazji w końcu trochę oszczędzić. Krótsze i dłuższe wypady są fajne, owszem, ale stan konta bankowego pod koniec tego roku już taki fajny nie był. Ogólne przemęczenie również, zwłaszcza, gdy zdałam sobie sprawę, że właśnie miałam pierwszy wolny weekend jakoś od lipca. Wiadomo, że czasem wychodziłam na jakieś piwo czy czekoladę na gorąco. Wciąż chodziłam na szwedzki i do pracy, choć tutaj się już w końcu uspokoiło, gdy zamknęliśmy budżet. Do tego przyszła zima, niestety na krótko, jednak spacery z aparatem w zaspach śniegu zawsze wywołują uśmiech na mojej twarzy. W Sztokholmie pojawiły się pierwsze jarmarki świąteczne, więc nawet zajrzałam do Stajni Królewskich.
Jedyny listopadowy wypad był bardzo spontaniczny i trwał tylko jeden dzień - ot, rano wsiadłam w pociąg, a wieczorem wróciłam. Po prostu bardzo chciałam zobaczyć słynnego koziołka z Gävle, który, swoją drogą, nie przetrwał nawet jednej nocy...

GRUDZIEŃ
Taki rok nie mógłby być przecież zamknięty przez siedzenie w domu z książką w ręku... A nie, jednak mógłby ;). Ale zanim dotarłam do Lublina na przerwę świąteczną i mogłam w końcu odespać ostatnie dni tygodnie miesiące, trzeba było w pełni wykorzystać przedświąteczną atmosferę. W końcu Boże Narodzenie jest zaledwie raz w roku! A ja jestem przeszczęśliwa błądząc po jarmarkach i zachwycając się ozdobami świątecznymi.
Pierwszy weekend grudnia spędziłam odwiedzając przebywającą chwilowo w Helsinkach koleżankę. W fińskiej stolicy byłam już wcześniej, więc mój wyjazd był zdecydowanie bardziej towarzyski niż turystyczny, ale przy okazji udało mi się trochę nacieszyć świątecznym klimatem w Helsinkach. Niestety, fińskie mrozy odbiły się nieco na moim zdrowiu, a gdy do tego doszła wigilia w pracy, czyli impreza do nocy... Kolejny weekend spędziłam w łóżku, z książką ;) Wychodząc spod kołdry tylko na chwilę, by przyjrzeć się ozdobom świątecznym w Sztokholmie, przysypanym lekko śniegiem.
Biorąc pod uwagę, że przy okazji wieczoru panieńskiego i ślubu koleżanki, zawitałam dwukrotnie jesienią do Warszawy, tym razem do Polski leciałam przez Wrocław. Chciałam się spotkać z kilkoma osobami, zachwycić jarmarkiem i najzwyczajniej w świecie pospacerować po tegorocznej Europejskiej Stolicy Kultury. A że z Wrocławia za granicę jest tylko rzut beretem, wyskoczyliśmy też z bratem do Drezna, zobaczyć niemieckie jarmarki świąteczne - od początku wiedziałam, że wrócę zachwycona ;). Zaś same święta spędziłam już w Lublinie, na spokojnie, choć jednak pracując zdalnie. W końcu ile można nic nie robić? ;)

[ Zobacz instagram ]
To był dobry rok, zaskakująco dobry. Kiedy się zaczynał, w życiu bym się nie spodziewała, że tak się to wszystko potoczy. Nie spodziewałam się pojawienia tylu fajnych, nowych osób w moim życiu (tak, wiecie, że to o Was mowa ;) ). Tylu krótszych i dłuższych wyjazdów. Ani tylu planów na nowe, już w 2017 roku. Nie spodziewałam się, że będę w stanie dołączać do rozmów prowadzonych po szwedzku ani odpisywać na szwedzkojęzyczne maile - nawet jeśli wciąż to robię po angielsku. Nie sądziłam, że nawet tak polubię życie w tym kraju, przeprowadzkę do którego długo uznawałam za jeden ze swych największych błędów. Jedyne, czego nie udało mi się wciąż doprowadzić do porządku, to chore oczy... ale przy poziomie szwedzkiej okulistyki, to po prostu muszę przyjechać na dłużej do Polski i leczyć się prywatnie. Już nawet wydawało mi się, że jest trochę lepiej, ale wystarczył przyjazd do domu, by moje oczy znów były kompletnie czerwone i nic na to nie pomagało.
G: Oczy mnie bolą. Coś jest tu w powietrzu.
K: Tlen? Azot? Argon?
G: Coś czego nie ma nigdzie indziej.
K: Rodzinna atmosfera?
Aha... :P

Do 2017 roku podchodzę z dużym uśmiechem, ale nie tak jak rok temu, gdy chciałam wszystko zamknąć za sobą i czekałam na nowe. Nie, teraz po prostu mam nadzieję, że dalej będzie tak jak jest - a pierwsze dwa miesiące już się takie zapowiadają. Myślę, iż jakaś część mnie już nawet czeka na marzec, kiedy znów się wszystko trochę uspokoi. Bo tak to już jest, że kiedy siedzę z książką w domu, to marzy mi się wsiąść w jakiś samolot i zobaczyć coś nowego. A kiedy nadchodzące tygodnie są pełne pracy, wyjazdów i spotkań... to najchętniej nie ruszałabym się z łóżka ;). Ale na 2017 r. mam też trochę marzeń (bo planami bym tego jeszcze nie nazwała), więc trzymać kciuki... Jak się uda to zrealizować, to przyszłoroczne podsumowanie będzie dopiero ciekawe ;)
A na zakończenie jeszcze krótkie podsumowanie statystyk bloga. Przede wszystkim miło mi zauważyć, że zagląda tutaj coraz więcej osób - zarówno na stronę, jak na na fanpage'a. Patrząc w statystyki, widzę też, że najbardziej Was ciekawią wpisy praktyczne oraz z moimi uwagami i komentarzami dotyczącymi Szwecji. To samo zauważam też w Waszych mailach. To dobrze, bo mam też trochę pomysłów na kolejne posty tematyczne ;)
A w 2016 roku najczęściej czytaliście te wpisy:
1. Wymiana polskiego prawa jazdy na szwedzkie
2. To musi być kraj idealny
3. Szwedzki
4. Religia w Szwecji
5. Sztokholm za darmo
Dziękuję, że tu zaglądacie... i cóż, mam nadzieję, że nie przestaniecie ;)

Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! :)
[ Źródło ]

Prześlij komentarz

0 Komentarze