Advertisement

Main Ad

Kopalnia miedzi w Falun

W gruncie rzeczy to ze zdziwieniem odkryłam, że poza dawnymi kopalniami soli w Wieliczce i Zipaquirze, gdzie raczej skupiało się na podziemnych dekoracjach niż na czymkolwiek innym, to chyba żadnej kopalni jeszcze nie zwiedzałam. Mój wybór padł na Falun nieprzypadkowo. Po pierwsze, kopalnia znajduje się na liście UNESCO, a mnie jakoś fascynują wszystkie obiekty, które się na tej liście znalazły. Po drugie, Falun znajduje się w takiej odległości od Sztokholmu, że akurat nadaje się na jednodniową wycieczkę. No i po trzecie - to jest naprawdę fajne miejsce! ;)
Na wstępie zrobiłam duży błąd - przygotowując się do wyjazdu i czytając o kopalni, skupiłam się tylko na trasie podziemnej. Tutaj można zarezerwować bilety przez internet, wybrać godzinę i język zwiedzania... Bilety nie są najtańsze - godzinna trasa kosztuje 195 koron (87,60 zł). A dlaczego twierdzę, że zrobiłam błąd? Cóż, choć trasa z przewodnikiem pozwala na zapoznanie się nieco z historią kopalni, to jednak pozostaje potem niedosyt, fajnie byłoby dowiedzieć się czegoś więcej. Zresztą, właśnie po to jest tuż obok muzeum kopalniane... którego godzin otwarcia, naturalnie, nie sprawdziłam ;). Zapytałam się jednak pani w informacji turystycznej, która to muzeum bardzo zachwalała. Mówiła, że jest ono czynne do 16, więc jak o 14 mam trasę po kopalni, to po zwiedzaniu mogę jeszcze zajrzeć do muzeum i uzupełnić wiedzę... i "na pewno się przekonam, że godzina to za mało!". Nie miałam jednak tej godziny, bo muzeum - owszem - jest czynne do 16, ale tylko na tygodniu. Więc po zakończonej trasie z przewodnikiem, odbiłam się tylko od drzwi zamkniętego budynku...
Na wstępie (tak, trzeci akapit to wciąż wstęp, prawda...?) krótka lekcja historii, która pozwoli nieco lepiej zrozumieć, dlaczego kopalnia w Falun była i jest taka wow. Obiecuję, że naprawdę krótka ;).
Nie można dziś dokładnie wskazać, kto i kiedy odkrył miedź w okolicy dzisiejszego Falun, ani także kiedy rozpoczęto jej wydobycie. Krąży legenda, że ponad tysiąc lat temu pasterz znalazł jedną ze swoich kóz z pyskiem pokrytym pomarańczową substancją. Podążył zatem za nią, a zwierzę doprowadziło go do złóż miedzi. Prawda to czy nie, nikt dzisiaj nie powie, ale faktem jest, że miedź w Falun wydobywano już w okolicy X wieku n.e. Kopalnia zaczęła rozkwitać pod koniec XIII wieku pod rządami króla Magnusa III, gdyż władca dostrzegł w niej niemałą szansę na zarobek. Dzięki niej Falun szybko urosło do miana jednego z największych miast w Szwecji, a okres największej świetności - zarówno miasta, jak i kopalni - przypadł na XVII wiek. Żeby lepiej przybliżyć, czym była ta świetność, kilka faktów:
- Falun było wtedy drugim co do wielkości miastem w Szwecji, liczącym jakieś 6000 mieszkańców,
- w kopalni pracowało ok. 1300 górników,  co czyniło ją największym pracodawcą w ówczesnej Europie,
- przychody z kopalni w dużej mierze finansowały XVII-wieczną politykę szwedzkich podbojów i w niemałym stopniu przyczyniły się do wzrostu potęgi kraju na arenie międzynarodowej. Wiecie, XVII i XVIII wiek to okres północnej potęgi - szwedzkie imperium rozrosło się tak, że traktowało Bałtyk jako wewnętrzne jezioro...
- z Falun pochodziło 2/3 miedzi wydobywanej w całym zachodnim świecie,
- w rekordowym 1650 roku wyprodukowano 3 tony miedzi. A mówimy tu o czasach, gdy nie znano dynamitu i wszystko robiono ręcznie...
Wydobycie na taką skalę nie mogło obyć się bez tragedii. Wbrew pozorom, na początku nie było zbyt wielu wypadków, głównie dlatego, że miedź wydobywano od góry, bez wchodzenia pod ziemię. Na przestrzeni lat w kopalni zginęło ponad 800 osób, głównie w wyniku zawalenia bądź przygniecenia przez drewno i skały. Co ciekawe, największa katastrofa w historii kopalni cudem obyła się bez ofiar w ludziach. Całość zawaliła się akurat w Midsommar 1687 r. - jedno z trzech świąt w roku (obok Bożego Narodzenia i Wielkanocy), gdy górnicy mieli dzień wolny i w kopalni nikogo nie było. W innym przypadku liczba ofiar mogłaby sięgnąć nawet tysiąca... Chodziły pogłoski, że to już koniec wydobycia miedzi w Falun, ale nie tylko okazały się one przesadzone, co wręcz szybko znaleziono plusy katastrofy - zawalenie się kopalni m.in. odsłoniło wcześniej niedostępne złoża.
A na jak wielką skalę była to katastrofa? Cóż... widzicie powyższe i poniższe zdjęcia? Ten wielki dół (Stora Stöten) to właśnie efekt zawalenia się kopalni w 1687 roku. Całość zapadła się 100 metrów w dół, na szerokość 300-400 metrów. Taki był efekt ówczesnego procesu wydobycia, kiedy to tworzono ogromne pomieszczenia pod ziemią, jedne pod drugim - cienkie sufity nie miały szans utrzymania tego, co było na górze...
A teraz, jeśli przyjrzycie się powyższemu zdjęciu, zobaczycie na nim mały, drewniany budynek pełen pomarańczowych ludzików ;). To tam właśnie rozpoczyna się zwiedzanie kopalni z przewodnikiem. Sama też dostałam piękny pomarańczowy kask oraz pelerynę i wraz z resztą grupy podążyłam za przewodnikiem pod ziemię. Facet opowiadał w dość interesujący sposób, rzucał mnóstwem ciekawostek (którymi się teraz z Wami dzielę ;) ), jedynie jego angielski pozostawiał sporo do życzenia - czasem nie szło go zrozumieć. Na ten przykład wciąż zamieniał słówko prepared z preferred... :) W kopalni niby można było robić zdjęcia bez limitu, ale w takich ciemnościach bez statywu... nie wszystko wychodziło tak jakbym tego chciała, za co przepraszam.
Wejście pod ziemię było możliwe tylko dzięki temu, że kopalnia jest już od lat nieczynna. Złoża były już mocno wyeksploatowane, a wydobycie miedzi przestało się opłacać. Kopalnię oficjalnie zamknięto w grudniu 1992 roku, a jakiś czas później udostępniono ją turystom. Wśród nich znajdują się też członkowie szwedzkiej rodziny królewskiej, którzy... składają swoje autografy na ścianach kopalni. Jak to odpowiedział przewodnik na pytanie jednej z turystek, dlaczego tak robią - bo mogą ;).
Jeśli spojrzycie jeszcze raz na to zdjęcie z podpisami rodziny królewskiej, w cieniu po lewej stronie zobaczycie niewielką choinkę. Już wieki temu odkryto, że minerały obecne w kopalni mają niezłe właściwości konserwujące. Wiele drewnianych podpór ścian liczy sobie już ze 200-300 lat, a wciąż wyglądają, jakby je ktoś tam wstawił całkiem niedawno... Co roku w okolicy Bożego Narodzenia w kopalni wstawia się żywą choinkę na miejsce ubiegłorocznej - wciąż wyglądającej jak nowa. Ta na powyższym zdjęciu, choć niezbyt widoczna, ma wciąż wszystkie igły, choć wstawiono ją tam dziewięć miesięcy temu.
O tych właściwościach przekonano się dobitnie w 1719 roku, kiedy w kopalni znaleziono ciało górnika Israelssona, który zginął ponad 40 lat wcześniej. Świetnie zachowane zwłoki mężczyzny, którego nikt nie poznawał, dopóki na miejsce nie przybyła jego była narzeczona - facet podobno zniknął krótko przed ślubem. Nikt nie przypuszczał, że wejdzie nocą do kopalni, w której dojdzie do wypadku, a on - wiecznie młody - utknie tam na lata... Zresztą przewodnik próbował tak zachęcić niektóre panie do zostania w kopalni na dłużej, to się nie będą starzeć ;).
Fajnie wyglądały w zestawieniu też liny, służące do wciągania wiadra na górę - te obecne, cienkie i bardzo mocne oraz potężne sprzed lat. Te stare, grube liny skręcano z ogonów wołowych, co wymagało regularnego zabijania sporej ilości tych zwierząt, sprowadzanych specjalnie w tym celu ze Smalandii. No dobra, ogony wykorzystywano do produkcji lin, ale co z mięsem? Przecież taka jego ilość nie mogła się zmarnować! I tak zaczęto produkować kiełbasy o wdzięcznej nazwie falukorv, za którymi swoją drogą w ogóle nie przepadam, a które - jak nasze oscypki - są już opatentowane ;).
A co z pozostałościami po procesie wydobycia miedzi? Najbardziej znaną jest niewątpliwie mieszanka miedzi, żelaza, kwasu krzemowego i cynku, które razem tworzą wyjątkowy pigment używany do tworzenia farby. Na pewno słyszeliście o czerwieni faluńskiej. Pierwszy raz usłyszano o niej w 1573 roku, gdy król Jan III nakazał pomalować dachy pałacu sztokholmskiego na czerwono. Boom na faluröd nastąpił w XVII wieku, gdy zaczęto tak malować domy w miastach - farba miała przywoływać na myśl cegłę, w końcu ceglane domy świadczyły o bogactwie. Fajnie tę historię opisała swego czasu Natalia ze Szwecjobloga, więc zapraszam do niej, nie będę się powtarzać... :) W XVIII wieku na faluröd malowano co ważniejsze budynki - kościoły, dwory, większe farmy, budynki wojskowe... a już w sto lat później moda złapała niemal całą Szwecję. Dziś czerwone domki to już symbol kraju. Oczywiście, musi pojawić się pytanie, co dalej z produkcją farby, skoro kopalnia stanęła dobre 25 lat temu? Producenci zapewniają, że mają zapas pigmentu na nieprzerwane wytwarzanie farby przez następne kilkadziesiąt lat, więc chyba pozostaje nam im wierzyć ;).
Gorąco polecam zwiedzanie kopalni w Falun - to niesamowita wycieczka w głąb szwedzkiej historii. Jedyny minus to miedziane buty i końcówki spodni... Czym to wyczyścić? :D

Prześlij komentarz

0 Komentarze