Advertisement

Main Ad

Pałac Parlamentu w Bukareszcie

Czytając o Bukareszcie, natrafiałam na powtarzającą się polecajkę, że co jak co, ale Pałac Parlamentu to koniecznie trzeba odwiedzić. Jak mus to mus - w końcu lubię takie atrakcje ;). Pan w informacji turystycznej poinformował mnie, że parlament jest otwarty codziennie od 9 do 17, a bilet wstępu trzeba wcześniej zarezerwować. Weszłam więc na stronę internetową i ze zdziwieniem odkryłam, że możliwa jest jedynie rezerwacja telefoniczna. Zaskakujące utrudnienie, bo o ile ja nie mam problemów z dzwonieniem po angielsku, a w ramach UE połączenia mam i tak w cenie, to nie dla każdego turysty będzie to równie łatwe, tanie i wygodne... Bilety trzeba rezerwować na co najmniej 24 godziny przed i teoretycznie istnieje możliwość wejścia bez rezerwacji, jeśli będą wolne miejsca - pani, której tak się udało dołączyć do naszej grupy, mówiła, że czekała pod kasą trzy godziny, aż na którąś trasę się zwolniło. Lepiej więc rezerwować, zwłaszcza w sezonie ;).
Przy rezerwacji polecono być na miejscu 15 minut przed rozpoczęciem trasy, więc skierowałam się do ogromnego budynku - wejście dla turystów znajduje się od strony bulwaru Națiunile Unite. Najpierw podeszłam do punktu rezerwacji, gdzie sprawdzono moje dane (do parlamentu wstęp tylko z oficjalnym dokumentem tożsamości) oraz dano karteczkę, z którą skierowałam się do sąsiedniego sklepiku. Tam opłaciłam bilet (cena dla osoby dorosłej to 60 lei, czyli ok. 56 zł) i z potwierdzeniem zapłaty podeszłam do miejsca zbiórki. Po paru minutach przyszła przewodniczka i poprowadziła całą grupę do kontroli bezpieczeństwa - takiej jak na lotniskach, gdzie przechodzi się przez bramki, a przy sąsiednim stanowisku skanuje się wnoszone plecaki/torebki. Całość od momentu wejścia do budynku do przejścia przez kontrolę i rozpoczęcia zwiedzania zajęła mi tak z pół godziny, warto to uwzględnić, planując wizytę. Samo zwiedzanie trwa potem trochę ponad godzinę.
Budynek rumuńskiego parlamentu nie bez powodu nosi nazwę pałacu - to monumentalna, zapierająca dech w piersiach budowla. Zajmuje on powierzchnię 365.000 m2, co według Wikipedii czyni go drugim największym na świecie (po Pentagonie) budynkiem administracji na świecie. Przewodniczka mówiła jednak, że czwartym, bo teraz też Chiny i Tajlandia mają rozmach ;). Pomysł tego budynku wyszedł, naturalnie, od Nicolae Ceaușescu, którego pomysłom sprzyjało trzęsienie ziemi z 1977 roku. Spora część Bukaresztu została wtedy zniszczona, więc dyktator nakazał doszczętne wyburzenie części i tak już trochę zamienionego w gruzy starego miasta (co wymagało przesiedlenia ok. 40.000 ludzi) i rozpoczął Projekt Bukareszt. Konkurs na projekt parlamentu wygrała niespełna 30-letnia Anca Petrescu, a budowa ruszyła w 1984 roku.
Rumunia Ceaușescu nie była najbogatszym państwem na świecie, więc dyktator starał się zmniejszać koszty do granic możliwości. Do pracy ruszyło więc wielu ochotników oraz - w ramach obowiązkowej służby - rumuńscy żołnierze. Koleżanka wspominała, że jej dziadek był jedną z takich osób skierowanych do budowy w ramach szkolenia wojskowego i że potem długo opowiadał anegdotki o sekretnych tunelach zbudowanych w Pałacu Parlamentu. Sporo pracowników budowę przypłaciło życiem, choć ich liczba do dziś pozostaje niesprecyzowana. Ceaușescu chciał, by budynek ukończono w dwa lata, było to jednak niemożliwością - w chwili jego śmierci w 1989 roku parlament był ukończony ledwo w 60-70% (taką informację podała przewodniczka, w internecie znalazłam też, że było to ok. 80%). I pojawił się ogromny problem, co z nim dalej zrobić. Na dalsze prace brakowało funduszy, było też sporo osób, które chciały ten symbol dyktatury zrównać z ziemią. Wygrało podejście pragmatyczne - powoli kontynuowano prace, a w międzyczasie do budynku wprowadził się już parlament oraz inne instytucje, odbywają się tu też różne wydarzenia.
Jeśli wierzyć Wikipedii, Pałac Parlamentu do 2020 roku pochłonął już 4 miliardy euro, co czyni go najdroższym budynkiem administracyjnym na świecie. A przecież wciąż się w nim coś robi i, biorąc pod uwagę rozmiary budynku, pewnie będzie się robić ciągle ;). W użyciu jest ok. 400 ukończonych pomieszczeń (na 1.100 wybudowanych), zaś trasa z przewodnikiem obejmuje niecałe 7% całości. Dopiero taki spacer uświadamia, jakie rozmiary ma ten budynek... 
Jedną z ciekawostek, na które zwróciła nam uwagę przewodniczka, jest fakt wszechobecnych lustrzanych odbić pomiędzy sufitem a podłogą. Płytki posadzki albo wzory na dywanach odzwierciedlają żyrandole i wzory na suficie z zaskakującą nieraz precyzją. Do tego Ceaușescu zadbał o to, by Pałac Parlamentu był niemal całkowicie wykonany z materiałów pochodzących z Rumunii, co akurat uznałam za jedną z niewielu pozytywnych rzeczy związanych z budową ;). Oczywiście było też kilka wyjątków, w tym drewno wykorzystane do drzwi w jednej z sal podarowane dyktatorowi przez prezydenta Zairu (internet mówi, że był to Mobutu Sese Seko - przewodniczka wspomniała jedynie, że dla niej te nazwiska są nie do zapamiętania... co było, jakby nie patrzeć, dziwnym komentarzem jak na przewodniczkę).
Ogromne pomieszczenia w Pałacu Parlamentu są oferowane na wynajem do różnych wydarzeń państwowych i kulturalnych. W podziemiach kręcono jeden z odcinków Top Gear - pod pałacem znajduje się gigantyczny parking, a także wciąż objęte tajemnicą państwową bunkry i inne sekrety z czasów Ceaușescu. Wnętrza parlamentu robiły też za Watykan w horrorze Zakonnica z 2018 roku, a niektóre z powieszonych na potrzeby filmu religijnych obrazów uznano za na tyle pasującą do wystroju ciekawostkę, że postanowiono je tu zostawić.
Podobno to sam Ceaușescu nie chciał, by w Pałacu Parlamentu zamontowano klimatyzację - zespół architektów musiał zadbać o naturalny system wentylacji w budynku. W budynku, który - jak już wspomniałam - ma 365.000 m2 powierzchni i 1.100 pomieszczeń... Tego się nie da dobrze ogarnąć naturalną wentylacją. W efekcie w sierpniowy dzień, gdy na dworze było jakieś 35 stopni w cieniu, temperatura w budynku też sięgała ok. 30. Kiedy zwiedzanie dobiegło końca, większość turystów z radością wyszła na zewnątrz, żeby poczuć jakikolwiek ruch powietrza. Współczuję parlamentarzystom pracy w takich warunkach, ale pewnie w lecie i tak mają okres urlopowy, no i zawsze można poustawiać wiatraki... ;)
Od parlamentu, a dokładniej znajdującego się tuż przy nim Placu Konstytucji (Piața Constituției) aż do Placu Unii (Piața Unirii) biegnie Bulevardul Unirii, który w założeniu twórców miał być rumuńskimi Polami Elizejskimi. Nie do końca im to wyszło ;). Warto się jednak przejść wzdłuż skrytego w cieniu drzew bulwaru, zobaczyć fontanny na Piața Unirii i pomyśleć, że kiedyś było tu zabytkowe centrum miasta nazywanego nawet Małym Paryżem. Era Ceaușescu zostawiła Bukareszt kompletnie odmieniony, ale i te zmiany mogą być ciekawe z turystycznego punktu widzenia... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze