Chociaż mój samolot lądował w Podgoricy, od początku wiedziałam, że to nie w stolicy chcę spędzić tych kilka dni. Moim celem była Budva - niewielkie miasteczko założone w IV w. p.n.e., a obecnie będące chyba najpopularniejszym kurortem turystycznym w Czarnogórze. W lecie podobno są tu masakryczne tłumy, a ceny niczym nie ustępują sąsiedniej Chorwacji. Na szczęście ja nie byłam tam latem. A pod koniec października w Budvie turystów już prawie nie ma, zaś ceny są takie, że nic, tylko korzystać z życia ;).
Jeśli przyjeżdżacie w lecie, to punktem obowiązkowym są dla Was na pewno plaże ;). Za to niezależnie od pory roku, koniecznie trzeba zajrzeć na starówkę. Zbudowano ją przed wiekami na niewielkim półwyspie, a w czasach średniowiecznych miasto otoczono grubymi murami. Do dziś zachowała się duża część fortyfikacji - wieże, bramy, mury, a także cytadela. Niestety, nie zachowały się one w zbyt dobrym stanie - potężne trzęsienie ziemi, które nawiedziło czarnogórskie wybrzeże w 1979 roku zniszczyło ogromną część starówki w Budvie. Naprawa zniszczeń zajęła osiem lat i trzeba przyznać, że okolicy przywrócono dawny urok, choć nietrudno dostrzec ślady bardziej współczesnych napraw.
Jak już wspomniałam, największą spośród atrakcji na budviańskiej starówce jest twierdza zwana Cytadelą. Pierwszy zamek, poświęcony Maryi Pannie, powstał tu w okolicy V w., a następnie - skoro miasto dość często przechodziło z rąk do rąk - był wielokrotnie burzony i odbudowywany czy rozbudowywany. Ostatnia większa przebudowa (nie licząc napraw po trzęsieniu ziemi) miała miejsce w latach trzydziestych ubiegłego wieku na zlecenie armii austriackiej.
Czy warto zajrzeć do Cytadeli? Wstęp kosztuje 2,5 euro, a w ramach biletu możemy pospacerować po pozostałościach twierdzy, zajrzeć do zamkowej restauracji z widokiem na morze (cen nie sprawdzałam ;) ) oraz do muzeum morskiego. Tutaj aż musiałam dać tę kursywę, bo owo muzeum okazało się jednym niewielkim pomieszczeniem z kilkoma makietami statków. Czyli tak naprawdę w samej Cytadeli nie ma zbyt wiele do zwiedzania... A jednak uważam, że warto zapłacić za wstęp i zajrzeć do środka. Chyba nigdzie w Budvie nie znajdziemy bowiem lepszego punktu widokowego :). Wokół Cytadeli z jednej strony rozciąga się morze, z drugiej mamy całe miasto u stóp... no i góry na horyzoncie. Bajka :).
Wśród innych atrakcji na starym mieście znajdziemy również Muzeum Archeologiczne, a także wiele kościołów, w tym konkatedrę św. Jana Chrzciciela, kościół Santa Marija in Punta czy cerkiew św. Trójcy. Niestety, w środku nie można robić zdjęć - a szkoda, bo czarnogórskie świątynie mają naprawdę piękne wnętrza. Cóż, pozostaje Wam zobaczyć je z zewnątrz na moich zdjęciach albo spakować się i pojechać pozwiedzać ;).
Kilkadziesiąt minut spacerem od centrum Budvy znajduje się twierdza Mogren, a raczej jej pozostałości. Potężne fortyfikacje postawiono na szczycie pobliskiego wzgórza za panowania austro-węgierskiego, w drugiej połowie XIX wieku. Dwie wojny światowe mocno odbiły się na budowli, a późniejsze zaniedbania też zrobiły swoje - dziś twierdza Mogren to tylko rozsypujące się ruiny, coraz bardziej zarastające chaszczami. Są jednak niewątpliwie ciekawostką historyczną, ale nie tylko dlatego warto tam zajrzeć. Ze wzgórza rozciąga się przepiękny widok na samą Budvę, a także na okoliczne plaże i wyspy.
Czarnogóra słynie też z licznych, porozrzucanych na terenie całego kraju monasterów - prawosławnych klasztorów. Z radością odkryłam, że jeden z nich znajduje się na obrzeżach Budvy, w Podmaine. Ten XV-wieczny kompleks klasztorny, należący do serbskiego kościoła prawosławnego, na pierwszy rzut oka wydał mi się taki dość prosty i nijaki. Szare, zachmurzone niebo nie pomagało szarym budynkom ;). Mimo to postanowiłam wejść na teren klasztoru i się rozejrzeć.
Z bliska monaster w Podmaine wywiera znacznie większe wrażenie niż na odległość. Szczególnie, jeśli wejdzie się do niewielkiego kościółka i rozejrzy dookoła - ściany i sufit pokrywają piękne freski. Niestety, niewiele tu historii - jak i wiele innych budowli w tej okolicy, duża część klasztoru uległa zniszczeniu podczas trzęsienia ziemi. To, co współcześnie możemy podziwiać na terenie monasteru w Podmaine to w większości efekt prac renowacyjnych, zakończonych dopiero w 2002 roku.
Choć chyba trudno o bardziej turystyczne miejsce w Czarnogórze niż Budva, udało mi się znaleźć nocleg w naprawdę fajnej cenie. Zapewne dlatego, że byłam tam poza sezonem ;). Apartamenty Fortunella przywitały mnie baldachimem porośniętym kiwi tuż nad wejściem do budynku i już wtedy wiedziałam, że mi się tu spodoba ;). Pokoje znajdują się tuż obok dworca autobusowego, jakieś 10-15 minut spacerem od starówki. W okolicy miałam piekarnię i kilka sklepów oraz restauracji, czyli wszystko, czego mogłam potrzebować. Sam pokój był nieduży, ale spokojnie wystarczyłby dla dwóch osób - do tego z łazienką i aneksem kuchennym. Taka przyjemność kosztowała mnie całe 15 euro za noc ;).
No i jedzenie... ;) Problem z Bałkanami jest taki, że wszystko jest tak pyszne, a porcje są tak ogromne, że się po prostu nie da spróbować tego wszystkiego, co by się chciało ;). Pierwszy obiad jadłam w położonej na wybrzeżu restauracji Porto - wiecie, te widoki na morze... Miejsce bardzo klimatyczne, choć specjalizuje się w owocach morza, czyli kompletnie nie mój gust. Ale skusiłam się na schab z serem i duszonymi warzywami - okazało się, że w środku mięsa był... twaróg. Nie to wyobrażałam sobie pod hasłem schab z serem, ale muszę przyznać, że bardzo mi smakowało ;). Za obiad z pieczywem (o które nie prosiłam, ale i tak przynieśli, za drobną opłatą), piwem, a do tego 10% napiwkiem dałam łącznie 15,5 euro. W Szwecji mogłabym sobie pomarzyć... ;)
Kolejnego dnia postanowiłam przetestować podobno najlepszą pizzerię w mieście - położoną na starówce Sambrę. Internetowe zachwyty rozumiem, bo pizza była przepyszna. A do tego byłam tam w czasie, gdy właściwie nie było klientów, więc kelner zabawiał mnie rozmową. Świat jest mały, więc okazało się, że przez kilka lat pracował nielegalnie w Sztokholmie i nawet zaczął ze mną gadać po szwedzku. I tak spędziłam w restauracji jeszcze ponad godzinę po skończonym posiłku, a na koniec dostałam zaproszenie na imprezę imieninową jednego z kelnerów tej nocy ;).
Choć pokój wynajęłam bez posiłków, pobliska piekarnia pozwalała na pyszne i tanie śniadania. Jednak któregoś ranka zdecydowałam się zaszaleć i wybrałam się na śniadanie z widokiem na morze w Astorii. 3 euro za śniadanie, drugie tyle za napój - a widoki jak na poniższym zdjęciu: bezcenne! Bo miałam przyjemność jeść ukryta pod jednym z tych parasoli... :)
Zazwyczaj unikam turystycznych miejsc, a jeśli już do nich trafię, to nieszczególnie mi się podobają. Z Budvą było jednak zupełnie inaczej. Czarnogórski kurort to prawdziwa turystyczna perełka, a zwiedzanie jej poza sezonem było bardzo dobrym pomysłem ;).
Kilkadziesiąt minut spacerem od centrum Budvy znajduje się twierdza Mogren, a raczej jej pozostałości. Potężne fortyfikacje postawiono na szczycie pobliskiego wzgórza za panowania austro-węgierskiego, w drugiej połowie XIX wieku. Dwie wojny światowe mocno odbiły się na budowli, a późniejsze zaniedbania też zrobiły swoje - dziś twierdza Mogren to tylko rozsypujące się ruiny, coraz bardziej zarastające chaszczami. Są jednak niewątpliwie ciekawostką historyczną, ale nie tylko dlatego warto tam zajrzeć. Ze wzgórza rozciąga się przepiękny widok na samą Budvę, a także na okoliczne plaże i wyspy.
Czarnogóra słynie też z licznych, porozrzucanych na terenie całego kraju monasterów - prawosławnych klasztorów. Z radością odkryłam, że jeden z nich znajduje się na obrzeżach Budvy, w Podmaine. Ten XV-wieczny kompleks klasztorny, należący do serbskiego kościoła prawosławnego, na pierwszy rzut oka wydał mi się taki dość prosty i nijaki. Szare, zachmurzone niebo nie pomagało szarym budynkom ;). Mimo to postanowiłam wejść na teren klasztoru i się rozejrzeć.
Z bliska monaster w Podmaine wywiera znacznie większe wrażenie niż na odległość. Szczególnie, jeśli wejdzie się do niewielkiego kościółka i rozejrzy dookoła - ściany i sufit pokrywają piękne freski. Niestety, niewiele tu historii - jak i wiele innych budowli w tej okolicy, duża część klasztoru uległa zniszczeniu podczas trzęsienia ziemi. To, co współcześnie możemy podziwiać na terenie monasteru w Podmaine to w większości efekt prac renowacyjnych, zakończonych dopiero w 2002 roku.
Choć chyba trudno o bardziej turystyczne miejsce w Czarnogórze niż Budva, udało mi się znaleźć nocleg w naprawdę fajnej cenie. Zapewne dlatego, że byłam tam poza sezonem ;). Apartamenty Fortunella przywitały mnie baldachimem porośniętym kiwi tuż nad wejściem do budynku i już wtedy wiedziałam, że mi się tu spodoba ;). Pokoje znajdują się tuż obok dworca autobusowego, jakieś 10-15 minut spacerem od starówki. W okolicy miałam piekarnię i kilka sklepów oraz restauracji, czyli wszystko, czego mogłam potrzebować. Sam pokój był nieduży, ale spokojnie wystarczyłby dla dwóch osób - do tego z łazienką i aneksem kuchennym. Taka przyjemność kosztowała mnie całe 15 euro za noc ;).
No i jedzenie... ;) Problem z Bałkanami jest taki, że wszystko jest tak pyszne, a porcje są tak ogromne, że się po prostu nie da spróbować tego wszystkiego, co by się chciało ;). Pierwszy obiad jadłam w położonej na wybrzeżu restauracji Porto - wiecie, te widoki na morze... Miejsce bardzo klimatyczne, choć specjalizuje się w owocach morza, czyli kompletnie nie mój gust. Ale skusiłam się na schab z serem i duszonymi warzywami - okazało się, że w środku mięsa był... twaróg. Nie to wyobrażałam sobie pod hasłem schab z serem, ale muszę przyznać, że bardzo mi smakowało ;). Za obiad z pieczywem (o które nie prosiłam, ale i tak przynieśli, za drobną opłatą), piwem, a do tego 10% napiwkiem dałam łącznie 15,5 euro. W Szwecji mogłabym sobie pomarzyć... ;)
Kolejnego dnia postanowiłam przetestować podobno najlepszą pizzerię w mieście - położoną na starówce Sambrę. Internetowe zachwyty rozumiem, bo pizza była przepyszna. A do tego byłam tam w czasie, gdy właściwie nie było klientów, więc kelner zabawiał mnie rozmową. Świat jest mały, więc okazało się, że przez kilka lat pracował nielegalnie w Sztokholmie i nawet zaczął ze mną gadać po szwedzku. I tak spędziłam w restauracji jeszcze ponad godzinę po skończonym posiłku, a na koniec dostałam zaproszenie na imprezę imieninową jednego z kelnerów tej nocy ;).
Choć pokój wynajęłam bez posiłków, pobliska piekarnia pozwalała na pyszne i tanie śniadania. Jednak któregoś ranka zdecydowałam się zaszaleć i wybrałam się na śniadanie z widokiem na morze w Astorii. 3 euro za śniadanie, drugie tyle za napój - a widoki jak na poniższym zdjęciu: bezcenne! Bo miałam przyjemność jeść ukryta pod jednym z tych parasoli... :)
Zazwyczaj unikam turystycznych miejsc, a jeśli już do nich trafię, to nieszczególnie mi się podobają. Z Budvą było jednak zupełnie inaczej. Czarnogórski kurort to prawdziwa turystyczna perełka, a zwiedzanie jej poza sezonem było bardzo dobrym pomysłem ;).
0 Komentarze