Advertisement

Main Ad

Zorza nad Sztokholmem

aurora borealis
Listopad i grudzień to były miesiące, kiedy aktywność zorzy polarnej była bardzo obiecująca. Co więcej, zdarzało się dość często, że dobre prognozy szły w parze z czystym niebem. Aurora borealis też nie pojawiała się tylko na chwilę, by od razu zniknąć, ale potrafiła tańczyć na niebie pół godziny, zniknąć, a potem znów powrócić. Wiadomo, nie były to widoki w takim stylu, jaki zobaczyć można na dalekiej północy, ale mimo wszystko... ja byłam zachwycona ;).
Pierwszy pokaz zorza zafundowała 7 listopada. Mam to szczęście, że mieszkam tuż obok bardzo fajnego punktu widokowego, więc nie muszę siedzieć godzinami na dworze, polując na zwiększoną aktywność aurory. Wręcz przeciwnie, gdy wszystko wskazuje na to, że podniebny spektakl właśnie się zaczyna, po prostu biorę aparat, statyw i wychodzę z domu ;). A co dla mnie oznacza wszystko wskazuje...? Zazwyczaj śledzę dwie strony. Pierwsza to Aurora Forecast dla Europy, która pozwala ocenić, jak duże szanse na zobaczenie zorzy mamy w danej chwili. Przy aktywności na poziomie 5-6 KP warto rozpocząć obserwację nieba :). Drugą stroną jest grupa na FB zatytułowana Uppsala Northern Lights Watch. Uppsala położona jest na tyle blisko Sztokholmu, że w dziewięciu na dziesięć przypadków, jeśli zorza jest widoczna tam, będzie widoczna i u nas. Toteż, gdy tylko w tej grupie pojawią się jakieś zdjęcia czy wpisy w stylu "Uwaga!", "Widzę coś!" - nie czekam, tylko idę patrzeć ;)

Wszystkie te zdjęcia pochodzą właśnie z 7 listopada. Zorza tworzyła coś w stylu nieruchomej chmury wiszącej nad miastem i gołym okiem nie była, naturalnie, tak intensywnie zielona. Jednak i tak się bardzo cieszyłam, że mogłam ją zobaczyć i że mam tyyyle fajnych zdjęć. Gdy wróciłam do domu po skończonym spektaklu i położyłam się do łóżka, dostałam wiadomość od koleżanki, że aurora wróciła... i była dużo bardziej intensywna! Nie chciałam już wychodzić z domu z mokrymi włosami, więc drugie wyjście sobie odpuściłam, choć zdjęcia przesyłane przez koleżankę sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze robię... ;)
Okazja do nadrobienia widoków nadarzyła się szybko ponownie - już na 4 grudnia zapowiedziano kolejną wysoką aktywność, znów przy pięknej pogodzie. Tym razem koleżanka od wzajemnego informowania się o zorzy (warto mieć takich znajomych ;) ) zapowiedziała się u mnie z wizytą. Siedziałyśmy u mnie w mieszkaniu, rozgrzewając się tym, co z Polski rozgrzewającego przywiozłam i przeglądając wspomniane wcześniej strony. Metoda znów okazała się skuteczna, bo ledwo dotarłyśmy do punktu widokowego, zobaczyłyśmy smugi światła na niebie.
Na początku były one dość niewyraźne, ale aurora szybko się rozkręciła i była dużo intensywniejsza od tej listopadowej. Tym razem na punkcie widokowym było całkiem sporo osób - nie tylko my wybrałyśmy się na fotografowanie zorzy ;). Niestety, tym razem moja ulubiona miejscówka była już zajęta i musiałyśmy przesunąć się nieco bardziej na bok. W efekcie moje zdjęcia nie są zbyt różnorodne, bo większość ukazuje po prostu zorzę nad Gamla Stan.
Mając takie widoki przed sobą, zamarzyło mi się też zdjęcie z zorzą, a nie tylko zdjęcie zorzy ;). Jak czasem widziałam takie fotki robione gdzieś na północy, niewiele było widać - zazwyczaj aurora była jedynym światłem, a człowiek pod nią okazywał się rozmazaną, czarną sylwetką. Sztokholm jest jednak tak intensywnie rozświetlony, że mi to nie groziło... ale zdjęcie nie wyszło i tak ;). Aparat łapał ostrość na budynkach w tle, by widoczna nad nimi zorza była wyraźna. Ale w efekcie ja jestem jedną wielką kupą pikseli w czerwonej czapce :(
Spotkałam się gdzieś ze stwierdzeniem, że jak oglądać zorzę, to tylko gdzieś w kompletnej ciemności, z dala od zabudowań. Choć zapewne wtedy jej intensywność jest dużo większa, to nie zgodzę się z tym tylko. Bo zorza nad miastem też jest piękna, a już zwłaszcza nad tak pięknym miastem, prawda? ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze