Advertisement

Main Ad

Scenkonstmuseet, czyli rozczarowanie po latach

Po raz pierwszy Sztokholm odwiedziłam w listopadzie 2010 roku i jednym z miejsc, które najbardziej zapadły mi wtedy w pamięć, było Muzeum Sztuk Scenicznych. Choć tematyka nieszczególnie mi pasowała, to jednak zachwycił mnie sposób urządzenia i zorganizowania tego muzeum. Mnóstwo pięknych strojów teatralnych na wystawach, dziesiątki instrumentów z całego świata w ogromnych gablotach - przyciśniesz guzik obok informacji o instrumencie i usłyszysz melodię na nim zagraną. Ogromny pokój, w którym na wielu instrumentach możesz zagrać sam. Scena niemal przygotowana na występ ABBY, gdzie każdy może wejść i zaśpiewać hity zespołu. Pamiętam, że razem z koleżanką spędziłyśmy w środku wiele godzin i wyszłyśmy zachwycone. Dlatego też Scenkonstmuseet znalazło się na mojej liście must-see, kiedy przeprowadziłam się do Sztokholmu. Niestety, nie było tak dobrze, bo miejsce to poddano renowacji i przez długi czas było zamknięte. Na szczęście zdążyli je otworzyć, zanim jeszcze na dobre opuściłam Szwecję. Nie zaprzeczę, byłam mega ciekawa odnowionego muzeum - spodziewałam się, że będzie duuużo lepsze od tego, co pamiętałam z pierwszej wizyty. A tymczasem...
Muzeum Sztuk Scenicznych to już nie tylko muzeum poświęcone muzyce i teatrowi. Teraz w środku znajdziemy niewielkie wystawy dotyczące też cyrku, kukiełek i teatru lalek, a także nawet i kina. I przez niewielkie naprawdę rozumiem tylko coś w stylu jednej czy dwóch wydzielonych gablot, bo cała reszta muzeum skupiała się wokół muzyki, teatru i tańca. Przy okazji, znikły - obecne kiedyś - wystawy poświęcone operze. Zresztą, gdy tylko przeczytałam informacje na nowej stronie muzeum, naprawdę bardzo chciałam tam zajrzeć. Scenkonstmuseet ożywi dziedzictwo tańca, muzyki i teatru, poruszając, wzbogacając i angażując odwiedzających. (...) Poprzez spektakularne połączenie interaktywności i wystawionych przedmiotów, muzeum dotrze do każdej publiczności bez ograniczeń wiekowych czy narodowościowych. (...) Daje odwiedzającym możliwość uczestnictwa i pokazania swojej kreatywności.
Nie wiem, jak wy, ale ja - znając to muzeum wcześniej - spodziewałam się jeszcze większej ilości instrumentów do grania... to tak na wstępie ;).
Zaczynamy od tańca i tu już na wstępie uderza interaktywność nowego muzeum. Parkiet do tańca rejestrujący ruchy. Sala, której wszystkie ściany to ekrany przedstawiające tańczące osoby. Ekran, który rejestruje nasze pozy. Szczerze, takie trochę wszystko i nic. Zwłaszcza, że nie zawsze urządzenie rejestrujące ruch działało poprawnie, więc często można było zobaczyć ludzi skaczących we wszystkie strony, byleby tylko coś zadziałało... Potem przechodzimy do wystawy butów scenicznych, przed którą postawiono niewielki ekran - wystarczy kliknąć w wybraną parę butów, a zostanie ona podświetlona i możemy sobie poczytać, jaka wielka osobistość podczas jakiego występu je nosiła. No ok... ;) Naturalnie poza interaktywnymi ekranami znajdziemy tu też sporo strojów scenicznych z informacjami o noszących je tancerzach.
Dalej przechodzimy do wystawy poświęconej teatrowi. Może mnie pamięć myli, ale przed laty chyba wystawiali tu znacznie więcej strojów i masek. Teraz, jeśli chcemy zobaczyć maskę, musimy usiąść przed... ekranem, bo jakże by inaczej. Czujniki natychmiast namierzą naszą twarz i przystroją ją w jakąś ciekawą maskę teatralną. Siadłam, spróbowałam, wstałam i poszłam dalej. No całkiem fajna atrakcja, pod warunkiem, że się ma maksymalnie dziesięć lat ;).
Jednak najbardziej ciekawił mnie dział poświęcony muzyce - w końcu to on najmocniej zapadł mi kiedyś w pamięci. Na wstępie wita mnie znów półka z dostawionym obok ekranem (w tym samym stylu, co wcześniej buty taneczne). Tym razem mogę sobie obejrzeć różne mikrofony, a na ekranie doczytać o tym, który artysta ich używał. Co więcej, kiedy ja czytam, poboczne ekrany wyświetlają tu występ tego artysty. W sumie nawet ciekawe, gdyby nie to, że cały dział muzyczny to jeden open-space, jak to nazywamy w korporacjach, więc hałas potrafi być nieznośny.
No i dochodzę do instrumentów muzycznych, na które tak czekałam... I tutaj następuje największe rozczarowanie. Poza schowanymi w kącie bębnami nic nie jest udostępnione do grania. Jeśli macie tylko jeden zestaw bębnów dostępny na muzeum pełne dzieci, sami sobie odpowiedzcie, jak przyjemna tam panuje atmosfera. Choć przepraszam, zapomniałam o postawionej na środku sali harfie, na której czasem ktoś brzdąknął, przechodząc... Liczne instrumenty są porozstawiane w gablotach, jednak znacznie mniej niż kiedyś, no i znikły przyciski umożliwiające odsłuchania ich dźwięków. Za to postawiono dwa interaktywne stoły, na których można było łączyć dźwięki instrumentów, przesuwając po nich kostkami. Stoły na wysokości kilkuletniego dziecka i przez takie osoby okupowane - odpuściłam sobie przepychanie się, by sprawdzić, jak to właściwie działa.
Szwedzi (zresztą bardzo w swoim stylu) zamienili kolejne muzeum na plac zabaw dla dzieci. Odnawiając muzeum, odstawiono do magazynów sporo pięknych strojów i ciekawych instrumentów, zastąpiono to ekranami interaktywnymi. Niestety, nie udało mi się odwiedzić muzeum w środę (wstęp w środy jest darmowy) i musiałam tam zajrzeć w weekend. W efekcie zmarnowałam 140 koron (56 zł). Nie chcę wyjątkowo zniechęcać - na mój odbiór mocno wpłynęła pamięć o tym miejscu sprzed remontu i po prostu było mi zwyczajnie szkoda, że zmieniono muzeum w tę stronę. Ale jeśli lubicie takie miejsca i macie przy sobie kilkuletnie towarzystwo, to w sumie, dlaczego by nie...? ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze