Advertisement

Main Ad

Dubrownik z innej perspektywy

W Dubrowniku spędziłam niespełna dwa dni, a pierwszy z nich był bardzo intensywny. Dlatego też drugiego chciałam wyluzować - zwłaszcza, że rano wymeldowałam się z pokoju i musiałam cały czas chodzić z bagażem. Już o ósmej rano było na tyle gorąco, że plecak przykleił mi się na dobre do spoconych pleców. Postanowiłam więc zwiedzać Dubrownik z nieco innej strony, niewymagającej ode mnie za dużo chodzenia w upale. Na pierwszy ogień poszła kolejka linowa, umożliwiająca spojrzenie na miasto z lotu ptaka.
Stacja początkowa kolejki znajduje się przy ulicy kralja Petra Krešimira IV, tuż przy przystanku, z którego odjeżdżają autobusy na lotnisko. Pierwszy kurs odbywa się o 9 rano, a potem wagoniki jeżdżą właściwie bez przerwy góra-dół, więc nie będziemy czekać więcej niż kilka minut. Bilet w jedną stronę kosztuje 85 kun (48,90 zł), w obie - 150 kun (86,30 zł). Przy kasie ustawiały się spore kolejki, dlatego warto kupić bilet wcześniej w jednym z punktów sprzedaży (chociażby w bramie miejskiej, którą na pewno będziemy mijać w drodze na stację), a potem od razu przejść do bramek. W wagoniku zmieści się kilkanaście osób, na szczęście w obie strony mogłam stać przy szybie i obserwować oddalające się coraz bardziej miasto. Widoki są naprawdę przepiękne, choć cena nieco zbyt wysoka, biorąc pod uwagę, że wjazd/zjazd trwa naprawdę krótko.
Ze szczytu wzgórza Srđ można podziwiać nie tylko Dubrownik, ale także okoliczne góry, gdzieniegdzie porośnięte krzewami. Obok stoją niewielkie samochodziki, zapraszające turystów do skorzystania z Buggy safari - za 300 kun (172,60 zł) możemy mieć godzinną przejażdżkę po chorwackich wertepach. Choć okolica przyciąga wzrok, wychodzę z założenia, że jednak wolę przeznaczyć te pieniądze na co innego i niewielkie pojazdy mijam bez zwrócenia na nie większej uwagi.
Kieruję się za to do potężnej warowni znajdującej się na szczycie wzgórza - fortu Imperial. Zbudowany ponad 200 lat temu na rozkaz samego Napoleona, pełnił istotną funkcję podczas wojny w Chorwacji z początku lat dziewięćdziesiątych. Obecnie w forcie znajduje się muzeum wojny domowej, w którym możemy dokładnie zapoznać się z historią agresji Serbii i Czarnogóry na Chorwację. Było to jedyne muzeum, które znajdowało się na mojej liście must see Dubrownika i zdecydowanie się nie zawiodłam. Choć zdjęcia przedstawiające miasto przed i po wojnie były mocno poruszające, tak samo jak film nakręcony podczas ataków. Wstęp kosztuje 30 kun (17,50 zł) i uważam, że wizyta w muzeum to punkt obowiązkowy, zwłaszcza dla tych, którzy myślą, że Dubrownik był zawsze tylko turystycznym rajem...
Gdy zjeżdżam kolejką z powrotem do Dubrownika, wciąż mam jeszcze 2-3 godziny do odjazdu autobusu na lotnisko. Temperatura wciąż rośnie, więc bez zastanowienia wybieram kolejną opcję z cyklu jak najmniej chodzić z plecakiem. Kieruję się na wybrzeże, gdzie przy niewielkich stoiskach kilka kobiet przekrzykuje się nawzajem, próbując zwrócić uwagę turystów. 45-minutowe rejsy łódką, szklana podłoga, panorama Dubrownika, tylko 10 euro! Po podsumowaniu kosztów wyjazdu aż żałowałam, że na wstępie zamieniłam pieniądze na kuny, bo prawie wszędzie można było płacić też w euro i - co rzadko się zdarza - przelicznik był bardzo konkurencyjny. Za rejs łódką zapłaciłam 75 kun (43,15 zł), co równało się prawie 11 euro po kursie zamiany. Jeden euro tu, pół tam... Myślę, że przez cały weekend mogłabym oszczędzić z 10-15 euro, płacąc po prostu w europejskiej walucie, a nie w lokalnej. Nie spodziewałam się tego ;). Chorwacja aspiruje, by w 2019 roku dołączyć do strefy euro - zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Zebranie wystarczającej liczby osób do łódki trwa kilkanaście minut, po czym kapitan odbija od brzegu. Rejs rozpoczyna się wzdłuż murów Dubrownika, następnie łódka podpływa pod fort Lovrijenac, by tam zawrócić i odbić w kierunku znajdującej się obok wyspy Lokrum. Wyspa wraz ze znajdującymi się na niej plażami, ogrodem botanicznym czy klasztorem benedyktynów to oddzielna atrakcja turystyczna Dubrownika. Jak ktoś zatrzymuje się w mieście na dłużej, niemal wszystkie przewodniki zachęcają do spędzenia na Lokrum choć jednego dnia. Ja nie mam tyle czasu, więc wyspę oglądam tylko z doskoku, przepływając obok niej.
Tak zachwalana przez panią ze stoiska szklana podłoga wydaje mi się zdecydowanie zbyt przereklamowana. Ot, niewielkie okienka, za którymi miga dno, gdy łódka śmiga wzdłuż murów miejskich. Dopiero przy Lokrum zwalniamy, by móc spojrzeć na dno - niewiele jednak widać. Czasem przepłynie jakaś rybka, gdzieniegdzie migną rośliny i kamienie, a największą atrakcją jest wypatrzona pojedyncza rozgwiazda. Po kilku minutach swobodnego dryfowania kapitan znów odpala silnik i powoli kierujemy się w stronę portu.
Zdecydowanie warto zobaczyć Dubrownik z tej innej perspektywy - czy to od strony morza, czy też z lekko kołyszącego się na linie wagonika kolejki. Na spokojnie i bez pośpiechu. I bez przeliczania pieniędzy, bo inaczej ceny w Dubrowniku przyprawią o zawrót głowy ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze