Advertisement

Main Ad

Dubrownik za 9 groszy

Wielki zielony plakat przywitał mnie na wiedeńskim lotnisku informacją, że Level wylądował w Wiedniu. Powoli zaczynało do mnie docierać, że ta nowa tania linia lotnicza faktycznie istnieje i naprawdę otworzyła swoją trzecią (po Barcelonie i Paryżu) bazę właśnie w austriackiej stolicy. Bo zanim to się stało, o Level nie słyszałam kompletnie nic, choć trochę uspokoił mnie wujek Google informacją, że to część International Airlines Group (British Airlines, Iberia). Jednak wiadomości o wiedeńskiej bazie przegapić się nie dało - Level wszedł do Austrii z hukiem, a to za sprawą nierealnej wręcz promocji. Linia otworzyła z Wiednia czternaście nowych tras, a bilety na nie można było kupić za... 1 eurocenta. Trochę ponad 4 grosze. Szczęśliwym trafem zobaczyłam tę informację zaraz jak się pojawiła i bez zastanowienia weszłam na stronę flylevel. Tu też przywitał mnie wielki banner o promocji, więc stwierdziwszy, że to raczej nie jest błąd systemowy, szybko spojrzałam na listę proponowanych tras. Natychmiast rzucił mi się w oczy Dubrownik, o którym marzyłam od dawna, a który był mi zawsze nie po drodze, gdy odwiedzałam północną Chorwację. Właściwie bez zastanowienia zarezerwowałam bilety na weekend (a dokładniej od sobotniego wieczoru do poniedziałkowego popołudnia) w połowie sierpnia i wciąż ze zdumieniem patrzyłam na informację do zapłaty: 0,02 EUR. Zapłaciłam, potwierdzenie rezerwacji niemal natychmiast znalazło się na mojej skrzynce, a po chwili strona linii lotniczych po prostu padła z przeciążenia. Więcej więc nie przeglądałam, zwłaszcza, że był to środek dnia i miałam w pracy inne zajęcia - nie muszę chyba mówić, że zanim wróciłam do domu, to wszystkie bilety w promocji były już od dawna wyprzedane? ;) Jednak po kupnie biletów tyle się nasłuchałam, że to musiał być błąd, że na pewno odwołają lot albo anulują bilety, że chyba sama aż do samego końca nie wierzyłam, iż uda mi się polecieć...
Wzięłam urlop na poniedziałek, zarezerwowałam nocleg (szukanie noclegu w środku sezonu na środek sezonu w Dubrowniku to masakra!) i pozostało mi czekać. Na kilka dni przed wylotem mogłam się odprawić online i to poszło bez problemu - coraz bardziej zaczynałam wierzyć, że faktycznie polecę. To miał być pierwszy lot Level na trasie Wiedeń-Dubrownik, więc nawet nie mogłam sprawdzać na flightradarze, czy poprzednie loty odbywają się bez problemów. Jednak pojechałam na lotnisko, przeszłam przez bramki i stanęłam przed tablicą z informacją opóźniony: 2 godziny. Więc akurat miałam czas na obiado-kolację ;). Łącznie opóźnienie wyniosło prawie 3 godziny, bo jeszcze się okazało, że system nie miał odnotowanej odprawy online. Czyli wszyscy, którzy się odprawiali wcześniej poza lotniskiem, musieli to zrobić jeszcze raz przy bramce, a to też zajęło trochę czasu... Kiedy w końcu wylądowałam w Dubrowniku, było już na tyle późno, że tego dnia nie jeździły żadne autobusy lotniskowe. Zatem zamiast 40 kun (23,30 zł) na autobus, musiałam zapłacić 215 (125,35 zł) za ubera - akurat dla wyrównania za bardzo tani lot ;). Wynajmowałam prywatny pokój, uprzedziłam zawczasu, że przybędę w nocy i dostałam numer, na który miałam dzwonić. To dzwonię, bo pan z ubera nie może znaleźć adresu i wysadza mnie na środku ulicy - pomiędzy numerem 3 i 9, które są obok siebie, a szukanej 7 nigdzie nie widzę... Więc dzwonię, pytam o ten adres, pani w telefonie odpowiada mi yes, yes, yes, po czym się rozłącza. Aha... Na szczęście Dubrownik nawet z dala od centrum żyje przez całą dobę i z pomocą przechodniów udaje mi się znaleźć właściwy adres. Stoję przed zamkniętą bramą i znów próbuję dzwonić na podany mi numer komórkowy. Ten sam głos mówi mi tym razem No English!, więc nauczona wcześniejszym doświadczeniem z Chorwatami pytam Deutsch? Też nie! Chorwacki tylko! Mówię więc, że mam rezerwację - to słowo na szczęście zrozumiano, po czym dodaję waiting, warten, czekam. Nie wiem, które z tego zrozumiała, ale po chwili schodzi do bramy pani, która gestem nakazuje mi iść za sobą. Wprowadza do pokoju, daje klucz i nalewa szklankę soku. Dodaje money, passport, morning, po czym wykonuje gest, składając ręce jak do snu, życząc mi tak dobrej nocy. Zrzucam plecak, biorę szybki prysznic i natychmiast kładę się do łóżka. Minęła już pierwsza, a ja przecież wymyśliłam sobie poranną pobudkę w niedzielę...
Jako że nocleg na sierpień rezerwowałam w lipcu (wtedy pojawiła się promocja Levela), nie miałam zbyt dużego wyboru, a ceny były już masakryczne. Za łóżko w pokoju wieloosobowym w hostelu z dala od centrum życzono sobie nieraz 40-50 euro... Ja za malutki, prywatny pokoik z łazienką zapłaciłam 975 kun (568 zł) za dwie doby, a na starówkę i tak miałam dobre pół godziny marszu. Co gorsza, ciągle po schodach, co w środku dnia, w ogromnym upale, było straszną męczarnią.
Zaciskając zęby, wyłączam dzwoniący w niedzielę po szóstej budzik i zwlekam się z łóżka. Rzadko decyduję się na taki masochizm - zazwyczaj uważam, że na wyjeździe się nie ustawia budzika, jedzie się w końcu odpocząć. Ale w Dubrowniku jestem tylko 1,5 dnia, w szczycie sezonu, a prognoza zapowiada bardzo upalny dzień. Jeśli chcę coś zobaczyć bez tłumu turystów i bez lejącego się z nieba żaru, muszę być na starówce po siódmej. Przy bramie Pile (Vrata od Pila) natrafiam na pierwszych turystów, ale od razu widzę, że jest tak, jak tego chciałam. Dubrownik o tej porze świeci pustkami!
Tuż przy bramie znajduje się charakterystyczna fontanna - Wielka Studnia Onofria. Zbudował ją w 1438 roku Onofrio della Cava, stanowiła wtedy główne źródło wody pitnej dla mieszkańców miasta. To, co możemy zobaczyć dziś, to tylko pozostałości pierwotnie bogato zdobionej studni - niestety, swój ślad na niej odcisnęło zarówno trzęsienie ziemi z 1667 roku, jak i wojna z końca ubiegłego wieku. Fontanna ma szesnaście otworów i ponoć napicie się wody ze wszystkich kraników przynosi szczęście - niestety, nie mam jak tego sprawdzić, bo woda leje się tylko z połowy... ;) Jednak do studni zaglądam regularnie, co rusz uzupełniając zapas wody w butelce - temperatury są takie, że choć piję litrami wodę, soki, herbatę, piwo... mam wrażenie, że wszystko natychmiast wypacam i organizm wciąż nie jest wystarczająco nawodniony. Nad ranem przy fontannie wciąż niewiele osób, ale już 2-3 godziny później nie da się tam przecisnąć. Tuż obok znajduje się informacja turystyczna i wejście na mury, więc to ulubione miejsce zbiórki dla licznych wycieczek.
Spaceruję po starówce, obserwując powoli budzące się do życia miasto. Podróżując sama, często narzekam, że mam za mało zdjęć samej siebie - w tłumie niepewnie się czuję, dając obcym do ręki aparat, a spróbuj gdzieś w mieście rozstawić statyw... W niedzielny poranek nie mam tego problemu. Rozstawiam statyw wszędzie, gdzie rzuci mi się w oczy coś ciekawego i co rusz szczerzę się do zdjęć - napotkani gdzieniegdzie zbłąkani pojedynczy turyści obchodzą mój statyw szerokim łukiem, by nie przeszkadzać w robieniu zdjęć. Już godzinę, dwie później mogłabym sobie o czymś takim tylko pomarzyć... :)
Na placu Luža zatrzymuję się przy kościele św. Błażeja (Vlaha) - barokowa perełka z początku XVIII wieku, postawiona na miejscu zniszczonej w pożarze poprzedniej świątyni. Legenda mówi, że ogień strawił wszystko, poza samą złotą figurą św. Błażeja - patrona miasta, która dziś znajduje się w nowym kościele. Jak wiele innych zabytków, także ta świątynia sporo ucierpiała w wyniku wojny z początku lat dziewięćdziesiątych, jednak liczne nakłady finansowe pozwoliły przywrócić kościołowi dawny blask.
Punktualnie o 8 rozpoczyna się sprzedaż biletów na mury otaczające stare miasto. Tutaj już pojawia się więcej turystów - ósma jest widocznie bardziej znośną godziną, a jednak sporo osób chce przejść się murami bez większych tłumów, no i bez tych chorwackich upałów... Bilet wstępu kosztuje 150 kun (87,45 zł) i obejmuje również wejście na pobliski fort Lovrijenac. Obejście murów to spacer na minimum godzinę, do tego w kilku miejscach natrafimy na kawiarenki oferujące zimne napoje z widokiem na starówkę i otaczające ją morze, więc nie jest trudno o wydłużenie zwiedzania... :)
Spacer murami Dubrownika to punkt obowiązkowy w mieście, choć cena jest nieco odstraszająca. Zresztą władze miasta ustanowiły ją taką nie bez powodów - przecież jeszcze ze 2-3 lata temu bilety kosztowały połowę obecnej ceny. Jednak napływ turystów, spowodowany zarówno rosnącą popularnością Chorwacji, jak i nagrywaniem w Dubrowniku popularnej Gry o tron, sprawił, że przez miasto przewijają się prawdziwe tłumy. Jest ich na tyle dużo, że Dubrownik stara się ograniczyć ich liczbę, a wysokie ceny to tylko jeden ze sposobów - w końcu, jak ktoś bardzo chce, to zapłaci i podwójną cenę, prawda? Ja też się zdecydowałam i byłam zachwycona - z murów rozciąga się przepiękna panorama starego miasta, cudowne czerwone dachy, wzniosłe wieże kościołów, a wokół tego niebieskie morze. Prawdziwe cudo!
Po zejściu z murów zaglądam jeszcze do cerkwi św. Zwiastowania (Crkva svetih Blagovijesti) - to serbska świątynia prawosławna zbudowana pod koniec XIX wieku. Warto zajrzeć do środka choć na chwilę dla przepięknych ikon (najstarsze sięgają nawet XV wieku). Dla tych bardziej ciekawych tej tematyki, Serbowie otworzyli muzeum kościoła prawosławnego, a w pobliskim sklepiku można też zakupić piękne ikony.
Wczesne wstawanie i długi spacer zrobiły swoje - przyszedł w końcu czas na coś do jedzenia. By nie wybierać w ciemno, zasięgnęłam porady w internetach i zdecydowałam się na śniadanie w niewielkiej restauracyjce Lajk, położonej na terenie dawnego getta, przy starej synagodze. Ceny, jak to w Dubrowniku, nie były najniższe, ale oferowane śniadanie było pyszne i obfite - wystarczyło do późnego popołudnia, gdy wybrałam się na lunch. Również opierając się o internetowe polecenia, na lunch zawitałam do położonej z daleka od starówki Tawerny Otto - na bardzo smaczny stek z tuńczyka, do tego z przemiłą obsługą. Śniadanie kosztowało 94 kuny (54,80 zł), lunch - 160 kun (93,25 zł), mimo że nie było to nawet centrum, a żadne z miejsc nie stanowiło tzw. najwyższej półki cenowej. Mimo wszystko na poniedziałkowe śniadanie zakupy zrobiłam już w normalnym sklepie. Jogurt, rogalik, butelka wody i puszka piwa na wieczór - 30 kun (17,50 zł). Jest różnica...
Chociaż oglądanie skarbca w katedrze sobie odpuściłam, to jednak zajrzeć do samej świątyni musiałam. Podejścia miałam trzy, w końcu była niedziela i co rusz odprawiano mszę, a jednak w trakcie nabożeństwa staram się ludziom nie przeszkadzać ;). Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny to kolejna barokowa świątynia w Dubrowniku, wybudowana na przełomie XVII i XVIII wieku - tak jak to miało miejsce w przypadku kościoła św. Błażeja, na miejscu dawnego kościoła zniszczonego (tym razem) przez trzęsienie ziemi.
Jak już wspomniałam, bilet na mury miejskie jest ważny również do położonego tuż obok starego miasta fortu Lovrijenac. Wznosząca się na pobliskich skałach twierdza jest dobrze widoczna z murów Dubrownika, więc myślę sobie, że w drugą stronę widok też powinien być niczego sobie ;). W samym forcie niewiele jest do zwiedzania - to właśnie widok na starówkę jest jego największą atrakcją. Twierdza już od lat nie pełni funkcji obronnych - zdemilitaryzowali ją już Austriacy, a obecnie w dzień zaglądają tu turyści, a wieczorem miłośnicy sztuki, na odbywające się tu przedstawienia teatralne.
W drodze z fortu na starówkę mijam chyba ze trzy wycieczki w stylu Śladami Gry o tron. Serial przyciągnął do Dubrownika tłumy fanów i nie sposób zwiedzać miasta tak, by nie natrafić na przewodników z tematycznymi flagami, mapami i innymi gadżetami. Na tym odcinku murów miała miejsce jedna z najważniejszych scen w serialu, poznajecie? Nie? To chyba czas obejrzeć znowu cały serial - opowiada jedna z przewodniczek, pokazując swojej grupce kolorowe zdjęcia ze scenami z serialu. Omal nie dostaję zawału, gdy na jednych schodach ktoś za mną dmie w róg, krzycząc coś o jakimś walk of shame w tym miejscu. Szybko uciekam w sąsiednią uliczkę - nie lubię zwiedzać w hałasie i tłumie. A Grę o tron... przebrnęłam w bólach przez pierwszy sezon, stwierdziłam, że dalej nie dam rady i wszechobecnego zachwytu nigdy nie zrozumiem ;).
Za to obok tych schodów wypatrzyłam kolejny piękny kościół - p.w. św. Ignacego ;). Po poprzednich już chyba nikogo nie zaskoczy fakt, że i ta świątynia powstała na początku XVIII wieku, w stylu barokowym. To kościół jezuicki, w którym natychmiast rzuca się w oczy piękny ołtarz oraz freski przedstawiające żywot Ignacego Loyoli. Gromadzący się w świątyni ludzie sprawiają, że nie spędzam w środku za dużo czasu i już chwilę po moim wyjściu słyszę dzwonki oznajmiające początek nabożeństwa.
Tak, Dubrownik jest przepiękny, ale jest też niesamowicie drogi jak na Bałkany. Kiedy wróciłam do pracy, wszyscy mnie pytali, czy dzięki niemal darmowym lotom zaliczyłam właśnie najtańszy wyjazd w swoim życiu. Odpowiedziałam śmiechem - to był chyba najdroższy weekend w moim życiu, konkurować może chyba tylko ze szwedzką Laponią, Kiruną i Abisko. I tak naprawdę nie za bardzo było jak ciąć koszty... Nocleg był zdecydowanie najdroższym elementem wyjazdu i może gdybym nie jechała w sezonie / mogła rezerwować pokój z większym wyprzedzeniem / miała towarzystwo na wyjazd, to wyszłoby taniej. Ale było jak było i za jednoosobowy pokój rezerwowany na 3 tygodnie przed musiałam swoje zapłacić. Zatem...

Jak kosztowo wyglądał wyjazd do Dubrownika?

- 0,02EUR (0,09 zł) - bilety lotnicze :)
- 975 HRK (568,40 zł) - pokój jednoosobowy na dwie noce
- 215 HRK (125,35 zł) - uber z lotniska do Dubrownika
- 150 HRK (87,45 zł) - bilet wstępu na mury i do fortu Lovrijenac
- 94 HRK (54,80 zł) - śniadanie
- 2x160 HRK (93,25 zł) - lunch
- 30 HRK (17,50) - zakupy
- 150 HRK (87,45 zł) - kolejka linowa na wzgórze
- 30 HRK (17,50 zł) - muzeum wojny domowej
- 75 HRK (43,70 zł) - rejs łódką wokół starego miasta
- 90 HRK (52,45 zł) - pamiątki (pocztówka: 4 kuny, znaczek: 4,60, magnes: 30)
- 20 HRK (11,65 zł) - dwie gałki lodów ;)
- 40 HRK (23,30 zł) - autobus na lotnisko

Czyli, pomijając takie drobiazgi jak mniejsze zakupy czy jakieś przekąski na lotnisku, zaledwie półtora dnia w Dubrowniku wyniosło mnie ok. 1381 zł. Czyli raczej nie zdecydowałabym się na taki wypad w sezonie, gdybym musiała płacić do tego jeszcze normalną cenę za bilety lotnicze. Ale gdyby tak wpaść np. w maju czy w październiku, gdy noclegi są już dużo tańsze, ceny w restauracjach też powinny spaść choć odrobinę... Jednak Dubrownik chyba zawsze już pozostanie najdroższym miastem w Chorwacji, niezależnie od sezonu ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze