Advertisement

Main Ad

Wszystkie kolory Hawany

Ma być ładnie i kolorowo, ale tylko w centrum. Stare samochody to głównie taksówki dla turystów. Poza tym biednie i brudno, a dla miejscowych turysta - Europejczyk to chodzący portfel. Oj, nasłuchałam i naczytałam się o tej Hawanie całkiem sporo przed wyjazdem na Kubę. Opinie były dość skrajne - od tych mocno kubańską stolicą zawiedzionych, po te pełne zachwytu. Wiadomo, nic nie jest zupełnie białe albo czarne, a Hawana... Hawana jest baaardzo kolorowa :).
Na zwiedzanie Hawany kompletnie nie mamy planu, co wydaje się zupełnie nie w moim stylu. Powodów jest kilka. Przede wszystkim na kubańską stolicę mamy zaledwie 1,5 dnia, więc i tak wiem, że nie zobaczę wszystkiego - nawet jeśli każdy napotkany Kubańczyk twierdzi, że spędzenie w Hawanie więcej niż dwóch dni nie ma najmniejszego sensu. Poza tym wyjazd na Kubę to miały być wakacje, czyli odpoczynek i nicnierobienie - wyjazdów pełnych intensywnego zwiedzania i tak miałam sporo w tym roku. Koleżanka nie jest fanką muzeów, a i ja mogłam je sobie odpuścić, mając tak mało czasu. No i obiecałam sobie, że na Kubę i tak muszę wrócić, bo nie byłam w Viñales, Trinidadzie, Santiago... Na pewno tu wrócę ;).
Stare miasto - La Habana Vieja - znajdujące się od 1982 roku na Liście UNESCO, to nasze zdecydowane must-see. Hawanę założyli w 1519 roku hiszpańscy konkwistadorzy i miasto to mieszanka mniej lub bardziej zniszczonych budowli barokowych i neogotyckich, przeplatających się z bardziej współczesną architekturą. Samo turystyczne centrum jest ładnie odnowione - to właśnie tu robione są pocztówkowe zdjęcia pełne kolorowych domków. Wystarczy jednak odbić gdzieś w bok, by zobaczyć, że pozostałe budynki wymagają pilnego remontu, pod ścianami piętrzą się góry śmieci, a bokiem przemykają bezpańskie koty. Ale Hawana jest odnawiana na potęgę - Kubańczycy ciągną pieniądze z turystyki, ale też w tę turystykę inwestują. I pewnie za kilka lat budynki, będące dziś rozpadającymi się ruderami, będą kolorowymi kamieniczkami, które każdy z przyjemnością umieści na fotografii... :)
Ponadto Hawana pełna jest kolorowych murali. Latynoską sztukę uliczną uwielbiam - pokazywałam już na blogu piękne murale z Panamy oraz kolorowe malowidła z jednego z kolumbijskich konkursów. Kuba nie dorównuje tu Panamie i Kolumbii, ale i w Hawanie znalazłam murale, które przyciągały wzrok. Często miały polityczne odniesienia, co w sumie nie dziwi, biorąc pod uwagę sytuację na Kubie.
Spacerem docieramy do Plaza de la Catedral, jednego z pięciu głównych placów Starej Hawany. Osiemnastowieczna, barokowa katedra to jedyne miejsce w kubańskiej stolicy, które koniecznie chcę odwiedzić w środku... Więc chyba nie powinno mnie dziwić, że okazało się zamknięte ze względu na prowadzone wewnątrz prace remontowe? :( Szkoda tym bardziej, że podobno wieża katedralna to jeden z ciekawszych (i bardzo tanich) punktów widokowych w Hawanie. Przy Plaza de la Catedral znajduje się również Muzeum Sztuki Kolonialnej, kilka bardzo turystycznych restauracji oraz Palacio del Conde Lombillo.
Trochę więcej szczęścia mamy w kościele św. Franciszka z Asyżu, nazywanym często kościołem św. Augustyna, bo to temu świętemu pierwotnie dedykowano kościół. Budowla powstała w pierwszej połowie XVII wieku i dopiero w 1842 roku trafiła w ręce franciszkanów, którzy zadbali o renowację świątyni w ubiegłym wieku. Kościół jest ładnie zdobiony, choć nie wyróżnia się niczym wybitnym i wciąż nie mogę odżałować tej katedry...
Swoją drogą, jeśli już o św. Franciszku mowa, warto zajrzeć na plac jego imienia (Plaza de San Francisco), szczególnie gdy lubicie szukać polskich śladów za granicą ;). Na postawionej na placu ławeczce przysiadł bowiem sam Fryderyk Chopin! Pomnik kompozytora postawiono tu w 2010 roku w ramach współpracy polsko-kubańskiej, dla uczczenia Roku chopinowskiego.
Również na głównych placach Starej Hawany możemy natrafić na przebrane w tradycyjne, kolorowe stroje Kubanki. Głośno i nachalnie zaczepiają turystów, by zrobić sobie z nimi zdjęcie - naturalnie za opłatą. Często mijamy też niewielkie zespoły, przygrywające latynoskie rytmy - ciężko byłoby zwiedzać Starą Hawanę w ciszy... :) Wiele barów i restauracji również ma swoje zespoły, umilające kubańską muzyką posiłki. Zdarzają się też przechodni grajkowie, którzy chodzą od knajpki do knajpki, zatrzymując się i grając po kilka piosenek. Po koncercie, naturalnie, wędrują między stolikami i zbierają wyrazy wdzięczności za muzykę... ;) No i, jak to chyba w każdym turystycznym miejscu bywa, natrafiamy też na pomalowanych ludzi - żywe pomniki, które przyciągają tłumy zachwyconych dzieciaków.
No i temat, o którym nie da się nie wspomnieć, opowiadając o Hawanie... samochody! Fanką motoryzacji nie jestem, ale nawet ja nie potrafiłam oderwać wzroku od kolorowych, starych aut kursujących po ulicach. Przed wyjazdem myślałam, że będzie ich niewiele i będą służyć głównie jako taksówki dla zaciekawionych turystów... Bardzo się myliłam! Starych samochodów na ulicach Hawany jest mnóstwo, zdecydowanie więcej niż nowych. Spory wpływ na tę sytuację mają wysokie cła na pojazdy, a także sama historia kraju. Przez lata jedyne samochody, które można było kupić na Kubie (jak się miało pieniądze i znajomości), to te sprowadzane ze Związku Radzieckiego. Dlatego na ulicach Hawany wciąż królują Łady, ale często zobaczymy też nasze maluszki. Kubańczycy nazywają nawet Fiata 126p Polaquito, czyli po prostu Polaczek ;). Swoją drogą, pierwsze, co zobaczyłyśmy po opuszczeniu lotniska, to maluch z podniesioną maską, w którym ktoś grzebał, by zmusić go do dalszej jazdy... Nasz taksówkarz, a zarazem właściciel hostelu, gdzie spędziłyśmy ostatnią noc, opowiadał nam trochę o samochodach na Kubie. Ze względu na wysokie cła oraz popyt znacznie przekraczający podaż, za stare auto nieraz trzeba zapłacić nawet 40.000 CUC (1CUC = 1 EUR). Jakby chcieć sprowadzić coś w stylu Audi, to trzeba się liczyć z wydatkiem sięgającym nawet 100.000 CUC - i mówimy tu wciąż o używanym samochodzie. Podobno dopiero od kilku lat na Kubie można legalnie odkupić używany samochód, posiadanie nowego to dla Kubańczyków marzenie nie do spełnienia... Dlatego też do skutku próbują naprawiać wszystko, co w aucie nawala i na ulicach można zobaczyć pojazdy, których w Europie nikt nie wypuściłby już na drogę ze względów bezpieczeństwa. Te najbardziej zadbane i w najlepszym stanie technicznym robią zazwyczaj za taksówki - o pasach bezpieczeństwa nawet nie ma co myśleć ;).
Hawana wciąga i zachwyca. Jest w niej coś pozytywnego, mimo widocznej biedy, brudu i zniszczeń. Przede wszystkim podobało mi się to poczucie bezpieczeństwa, jakiego nie miałam chociażby w Kolumbii - mówię tu, oczywiście, o centralnych, turystycznych dzielnicach. Po Hawanie można chodzić z aparatem na szyi nawet po zmroku i nie ma się poczucia, że ktoś zaraz nam go zerwie. Nikt nas nie zaczepia poza kelnerami zachęcającymi do odwiedzenia mijanych restauracji. No i poza taksówkarzami, którzy chyba nie rozumieją, że można mieć ochotę na spacer i potrafią jechać za tobą, krzycząc w kółko taxi, lejdis? ;)  Poza tym Hawana jest spokojna - niewielka ilość samochodów na ulicach sprawia, że raczej nie widuje się tu korków i nie strach przejść przez drogę bez sygnalizacji świetlnej. Dla mnie kubańska stolica to festiwal kolorów - odnowionych domów, starych samochodów, tradycyjnych sukienek i sklepów z pamiątkami. To rozbrzmiewająca z każdego baru salsa. To tanie mojito i daiquiri, serwowane w tysiącach różnych wersji. No i świadomość, jak niewiele udało się zobaczyć, więc koniecznie trzeba wrócić... ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze