Advertisement

Main Ad

Dhulikhel i Kirtipur, czyli mniej turystyczny Nepal

Podczas wycieczki w pełni zorganizowanej, do tego objazdówki, raczej nie spodziewałam się, że trafi się okazja na jakieś ponadprogramowe zwiedzanie. A w sumie takie mniejsze, nieturystyczne miasteczka mają swój urok i pozwalają zobaczyć Nepal nieco z innej perspektywy. Program obejmował krótką wizytę w położonym tuż obok Katmandu Kirtipurze, ale to by było na tyle, jeśli chodzi o mniej popularne miejsca. Do tego mieliśmy też jeden nocleg w Dhulikhel, trochę na wschód od stolicy, który chyba mijał się z celem. Najpierw dwie noce w Katmandu, potem przyjazd wieczorem na nocleg do Dhulikhel, by następnego ranka zrywać się przed świtem i jechać do Pokhary - a wymagało to powrotu do stolicy i przejechania całego miasta. Jakby nie można było spędzić jednej nocy więcej w Katmandu i nie marnować dodatkowej godziny na dojazd… No ale to nie ja układałam program i chyba trzeba się pogodzić z tym, że na wycieczkach zorganizowanych nie wszystko jest zorganizowane z sensem ;). Ale takie pomieszanie noclegów miało jeden plus - przy okazji zobaczyliśmy Dhulikhel.
Bo samego Dhulikhel w planach nie było. W dzień mieliśmy zwiedzanie klasztoru i trekking, a na wieczór przyjazd na obrzeża miejscowości, gdzie mieliśmy nocleg. Był to taki koniec świata, że kompletnie nie byłoby co tam robić wieczorem poza siedzeniem w hotelu. Dlatego też, kiedy okazało się, że ten trekking skończyliśmy sporo przed wyznaczonym czasem, z wdzięcznością przyjęliśmy propozycję pilotki, by jeszcze zahaczyć o centrum Dhulikhel. Spontanicznie pojawiła się możliwość zobaczenia miasteczka, do którego nie zagląda już tylu turystów, co np. do Bhaktapuru czy Patanu. I nie ma się co im dziwić, bo w gruncie rzeczy w Dhulikhel też nie ma szczególnych atrakcji. Co niektórzy zaglądają tu, by zobaczyć panoramę Himalajów, ale my oglądamy ją tylko na obrazkach - mgła i smog robią swoje z widocznością...
Miasteczko szczyci się długą historią, choć niewiele znajdziemy w nim antycznych śladów. Pierwsze wzmianki o istnieniu osady w miejscu dzisiejszego Dhulikhel sięgają VI wieku. Gdy Nepal był podzielony na trzy królestwa, miasteczko podlegało pod Bhaktapur - nigdy nie było na tyle potężne, by wybić się samodzielnie. W efekcie nie znajdziemy tu żadnych zamków czy pałaców. Świątynie - owszem, w końcu są one w Nepalu niemal na każdym rogu. Te w Dhulikhelu to jedyne, co podpowiada Google jako miejscową atrakcję turystyczną.
Niestety, niemal na każdym rogu widać też, że Dhulikhel nie dostaje takiego dofinansowania jak bardziej turystyczne miejsca. Położone w dolinie Katmandu, mocno ucierpiało podczas trzęsienia ziemi i łatwo zauważyć, że na sensowną odbudowę zabrakło środków. Idąc uliczkami miasta, widzieliśmy mnóstwo budynków, które trzymały się w kupie chyba tylko na słowo honoru. Najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że często w tych zniszczonych, popękanych domach wciąż mieszkali ludzie, których nie stać na remont ani tym bardziej kupno nowego domu...
W miejscach, gdzie nie przewijają się codziennie tłumy turystów, widać też dużo większą przychylność miejscowych. Nie zaczepiali natrętnie naszej wycieczki (wyjątkiem był tu jeden chory psychicznie pan, którego krzyki długo było za nami słychać), często uśmiechali się do kamery, a zaciekawione dzieciaki podchodziły do obcokrajowców, by potem radośnie pokazywać matkom otrzymane słodycze lub drobiazgi.
W przeciwieństwie do Dhulikhel, Kirtipur mieliśmy w standardowym planie wycieczki - jako dwugodzinny wypad podczas ostatniego dnia zwiedzania Katmandu. Daleko nie było, bo właściwie obrzeża obu miast (w przypadku Kirtipuru to bardziej miasteczka) zlewają się ze sobą i granicę pomiędzy nimi stanowi jedna z większych ulic. Z centrum Katmandu dojeżdżamy do Kirtipuru mniej więcej w pół godziny (brak korków w środku dnia) i autokar zatrzymuje się przez charakterystyczną bramą wjazdową do miasteczka.
Kirtipur położony jest na wzgórzach i już z autokaru widzimy kolorowe domki wznoszące się jeden nad drugim. Jak już wejdziemy po schodach na górę (co, biorąc pod uwagę różnorodny wiek wycieczkowiczów, trochę trwa), mamy przed sobą widok na całe Katmandu. Himalajów zza smogu nie widać, ale na to już dawno przestaliśmy liczyć ;). Za to zdecydowanie rzuca się w oczy wzgórze z charakterystycznym, białym budynkiem Swayambhunath - świątyni małp.
Kirtipur również sporo ucierpiał podczas trzęsienia ziemi, ale łatwo zauważyć, że tu prace prowadzone są nieco intensywniej niż w Dhulikhel. Wzdłuż wielu ulic i budynków porozstawiane są stosy desek i cegieł, a także długie, bambusowe kije, z których robi się rusztowania. Jestem pełna podziwu dla kobiet, które często robią tu za tragarzy, nosząc kosze pełne gruzu na własnych plecach, zaczepione paskiem o czoło.
Kirtipur ma szansę stać się kolejną ciekawostką turystyczną w dolinie Katmandu - może nie na miarę Bhaktapuru i Patanu, ale bliskość do stolicy też zrobi swoje. Od 2008 roku miasteczko jest zgłoszone na tzw. Listę informacyjną UNESCO - obiekty z tej listy są potem rozpatrywane pod kątem być czy nie być UNESCO ;). W średniowieczu Kirtipur był newarską, ufortyfikowaną osadą i zgłoszono go jako świadectwo średniowiecznej sztuki i architektury newarskiej. Szanse na oddzielne wpisanie na listę ma raczej minimalne, ale najprawdopodobniej zostanie włączony do już istniejącego w ramach UNESCO punktu obejmującego zespoły zabytków religijnych (zarówno hinduistycznych, jak i buddyjskich) i pałacowych w dolinie Katmandu.
Wśród głównych zabytków Kirtipuru dominują... świątynie, tu Was pewnie nie zaskoczę ;). Szczególnie warto zajrzeć do świątyni Bagh Bhairab, poświęconej hinduskiemu Bhajrawie. Ok,  zajrzeć do jest tu może niewłaściwym czasownikiem, bo do świątyni naturalnie nie wejdziemy, ale warto zobaczyć ją z zewnątrz - a przy okazji jest to niezły punkt widokowy na samo Katmandu. Budynek pochodzi najprawdopodobniej z XVI wieku, a ciekawostką są zdobiące go szable, przypominające o walkach o włączenie miasteczka do królestwa Katmandu.
Lubię takie mniej oczywiste miejsca, nawet jeśli faktycznie nie za wiele tu do zwiedzania i po godzinie-dwóch spaceru można z powrotem wsiadać do autobusu. Niestety, dla niewprawnego oka wszystkie oglądane świątynie (zwłaszcza, że widzi się je tylko z zewnątrz) szybko zlewają się w jedną całość. I o ile idzie zapamiętać, co jest buddyjskie a co hinduskie, to próba powtórzenia imion tych wszystkich hinduistycznych bóstw... Dobrze, że żyjemy w czasach internetu i można to wszystko potem posprawdzać ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze