Advertisement

Main Ad

Jeden dzień w Steyr

Steyr - niespełna czterdziestotysięczne miasteczko położone w Górnej Austrii, na południe od Linzu. Pomimo długiej historii (Celtowie zamieszkiwali te tereny już ok. VI w. p.n.e.), nie znajdziemy tu wielu spektakularnych zabytków. Większość moich znajomych Wiedeńczyków o Steyr, owszem, słyszała, ale nigdy tam nie była - bo po co? Mnie miasto zaciekawiło, gdy koleżanka z pracy wspomniała, że studiowała tam i pokochała Steyr za bardzo fajny małomiasteczkowy klimat. To było już ponad rok temu, a wciąż nie mogłam się zebrać na wyjazd - głównie dlatego, że nie ma bezpośrednich połączeń między Wiedniem a Steyr. Na trasie Wiedeń - Sankt Valentin - Steyr pociągi muszą pokonać prawie 180 km, na przesiadkę zazwyczaj jest ok. pięciu minut... Sporo czasu w drodze, ryzyko opóźnień, a wszystko dla kilku godzin zwiedzania Steyr - no, nie kusiło mnie to za bardzo. Ale przyszedł koronawirus, pozamykali granice, a mi zaczęły kończyć się pomysły na krótkie wypady z Wiednia. I wtedy przypomniały mi się zachwyty koleżanki nad Steyr, okazało się, że bilety kolejowe z trzytygodniowym wyprzedzeniem kosztują zaledwie 9€ w jedną stronę... Klamka zapadła, jadę do Steyr! :)
Niestety, maj w tym roku charakteryzuje się wielce nieprzewidywalną pogodą, niskimi temperaturami i mnóstwem deszczu. Kiedy zbliżała się sobota, na którą zaplanowałam wypad do Steyr, prognozy były bardzo niezachęcające. Kilkanaście stopni, deszcz, burze. Na poważnie zaczęłam myśleć, czy nie odpuścić. Bilety były na tyle tanie, że przebolałabym stratę pieniędzy, a zwiedzać, marznąć i moknąć...? Co to za przyjemność? Ostateczną decyzję podjęłam na pół godziny przed odjazdem pociągu - najnowsza prognoza zapowiadała 50% szans na deszcz (tzn. że było 50% szans, że padać nie będzie!) przez większość dnia. Dopiero ok. 16 miały się zacząć potężne ulewy i burze, ale że o 17 miałam już pociąg powrotny, to stwierdziłam, że najwyżej na ostatnią godzinę się gdzieś schowam. Założyłam kurtkę przeciwdeszczową, wrzuciłam parasolkę do plecaka i wsiadłam do pociągu. Na szczęście wszystkie pociągi w obie strony były punktualne co do minuty, więc stres związany z przesiadkami na tempo też odpadł... :)
Docieram na miejsce i myślę sobie, że nie jest tak źle. Temperatura sięga 20 stopni, więc szybko wrzucam sweter do plecaka i chodzę tylko w cienkiej kurtce narzuconej na krótki rękawek. Do tego (jeszcze) nie pada, a czasem się nawet przejaśnia... Pogoda tego dnia okazała się bardzo zmienna - załapałam się i na deszcz i na słońce, ale przez większość czasu było po prostu pochmurnie. Kieruję się najpierw do informacji turystycznej, znajdującej się w ratuszu na Stadtplatz. Ostatnimi tygodniami wszystkie takie miejsca były pozamykane na cztery spusty, ale postanowiłam spróbować i czekało mnie pozytywne zaskoczenie. W informacji dostałam bardzo fajną i dokładną mapkę centrum miasta, dzięki której zobaczyłam więcej, niż planowałam na podstawie artykułów z internetu. Do tego pani w informacji zapewniła mnie, że w Steyr wszystko jest już otwarte z powrotem - muzea, kościoły, restauracje... Miasto wróciło do życia :). Bardzo mnie to zaskoczyło, chociaż faktycznie widziałam na mieście mnóstwo ludzi bez maseczek - w tym takich, którzy te maseczki powinni nosić, jak sprzedawcy w sklepach czy kelnerzy w restauracjach... Steyr wrzucił na luz ;). Z mapką w ręku wyruszyłam więc na moje tour de Steyr, zaczynając - naturalnie - od kościołów. Tę część odpuszczę w dzisiejszym wpisie, bo gdybym chciała opisywać jeszcze świątynie, do których weszłam, wpis ciągnąłby się w nieskończoność. Dlatego dziś opowiem Wam bardziej o spacerze po mieście, a nowy wpis poświęcony kościołom w Steyr trafi na bloga już wkrótce :).
Zaczynam na drugim brzegu rzeki Steyr, centrum miasta zostawiając sobie na później. Wchodzę do kościoła p.w. Michała Archanioła, po czym odbijam w bok uliczką Kirchengasse. Mijam muzeum Bożego Narodzenia, które otwarte jest tylko w okresie świątecznym. Coraz poważniej myślę, by zajrzeć tutaj w grudniu... :) Na końcu Kirchengasse znajduje się niewielki placyk z czerwoną fontanną (Roter Brunnen), nazwaną tak ze względu na miedziany daszek nad studnią - dziś już nieistniejący. Na szczycie fontanny zobaczymy XVIII-wieczną kolumnę NMP. Choć mapa z informacji turystycznej sugeruje, by teraz odbić z powrotem w kierunku rzeki, ja kontynuuję spacer prosto, aż docieram do Schnallentor - XVI-wiecznej bramy będącej częścią dawnych fortyfikacji miejskich. Słowem Schnalle określano dawną monetę - nazwa przylgnęła do bramy, bo wjeżdżający przez nią do miasta musieli tutaj opłacić cło. Dopiero tutaj zawracam w kierunku rzeki, mijając budynki uniwersyteckie i Muzeum Pracy (Arbeitswelt Museum). Przez chwilę zastanawiam się, czy nie wejść do środka, ale postanawiam jednak kontynuować spacer, póki nie pada i wrócić tutaj podczas zapowiadanej na popołudnie burzy.
Tuż nad rzeką wznosi się wzgórze zamkowe, na które można dostać się na różne sposoby - osobiście polecam albo ścieżkę od strony rzeki Steyr, skąd rozciągają się piękne widoki na położone nad wodą budowle, albo główną uliczkę Berggasse. Na początku uliczki znajdziemy ciekawy domek połączony z bramą wjazdową - to Blumauerhaus. Aloys Blumauer - austriacki poeta i znajomy Mozarta - urodził się w tym domu w 1755 roku. Dla mnie jednak, nieznającej zbyt dobrze austriackiej poezji (właściwie nieznającej jej w ogóle...), Blumauerhas jest ciekawy głównie ze względu na pokrywające go malowidła, w tym te przedstawiające cesarza Fryderyka III i jego syna Maksymiliana I.
Pierwsze wzmianki o zamku w Steyr pochodzą z końca X wieku. Twierdzę wybudowano w świetnym miejscu z obronnego punktu widzenia - u jej stóp łączą się dwie rzeki: Steyr i Enns. Schloss, który widzimy dzisiaj, przypomina bardziej pałac niż zamek - twierdzę zniszczył pożar z 1727 roku i odbudowano ją potem w stylu barokowym na zlecenie rodziny Lamberg, która od 1666 roku posiadała te tereny. Od nich też wzięła się obecnie przyjęta nazwa tego miejsca - pałac Lamberg, mimo że rodzina sprzedała zamek w 1938 roku, a po wojnie trafił w ręce państwowe. Dziś mieści się tu... główna komenda policji w Steyr ;). Na szczęście na dziedziniec można wejść bez przeszkód, więc z przyjemnością oglądam z bliska ładnie odnowione mury pałacu.
Następnie miałam w planach spokojny spacer po pobliskim parku, ale to był akurat ten moment, gdy deszcz postanowił nieco mocniej padać ;). Podeszłam jeszcze pod pomnik Josefa Werndla, zwanego tu zbawcą Steyr, bo przedsiębiorca ten w XIX wieku postawił na nogi gospodarkę zniszczonego wojnami i pożarem miasta (zajmował się produkcją broni). Tuż obok znajduje się zbudowany na życzenie Werndla zamek Voglsang - niestety, obecnie to własność prywatna, więc mogłam tylko zrobić zdjęcie zza bramy wjazdowej. Potem schowałam aparat do plecaka, naciągnęłam kaptur na głowę i stwierdziłam, że można by się schować przed deszczem w jakiejś restauracji - po raz pierwszy od dwóch miesięcy jadłam na mieście ;)
A gdy zjadłam i zwiedziłam dwa kościoły, wiedziałam już, że nie zajrzę tego dnia do żadnego muzeum. Z przepowiadanej na popołudnie burzy nic nie wyszło - na szczęście! Wręcz przeciwnie, w ciągu 1,5 godziny deszcz zmienił się w słońce i błękitne niebo, a temperatury sięgały pewnie 25 stopni. Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze rano zastanawiałam się, czy nie zrezygnować z wyjazdu... :)
Spaceruję sobie na spokojnie po rynku (Stadtplatz) - pełen niewielkich kamieniczek ma naprawdę przyjemny klimat. Na Stadtplatz warto zwrócić uwagę na cztery budynki:
- wybudowany w drugiej połowie XVIII wieku rokokowy ratusz (uznawany za jeden z ciekawszych przykładów architektury rokoko w Austrii),
- znajdujący się naprzeciwko ratusza Bummerlhaus, jeden z najlepiej zachowanych gotyckich zabytków świeckich w kraju. Jeśli wpiszecie Bummerl w Google, wyświetli się Wam niewielki piesek cesarzowej Sissi. W XIX wieku w Bummerlhaus była karczma Pod złotym lwem (lwa dalej wypatrzycie nad szyldem obecnego banku) i jakoś się przyjęło, że odwiedzający karczmę zaczęli nazywać lwa Bummerl - karczmy już nie ma, nazwa została ;),
- Sternhaus - oryginalnie gotycki budynek należący do rodzin kupieckich, po XVIII-wiecznym pożarze został odbudowany w stylu późnobarokowym. Niebieska budowla ze złotą gwiazdą nad drzwiami wejściowymi - stąd i to Stern w nazwie,
- kościół maryjny, ale - jak już wspomniałam - kościołom poświęcę oddzielny wpis ;).
Idę powoli Enge Gasse i docieram do niewielkiego placu Zwischenbrücken - jak sama nazwa wskazuje, znajduje się on pomiędzy mostami. Jeden przebiega nad rzeką Steyr, drugi nad Enns - obie rzeki łączą się dokładnie w tym miejscu. W rogu pomiędzy mostami postawiono charakterystyczny, żółty budynek - to XVI-wieczna wieża ciśnień, dzięki której dostarczano wodę w Steyr (oryginalnie była znacznie wyższa, ale ze względów bezpieczeństwa musiano ją skrócić na początku XX wieku). Tutaj też znajduje się wspomniana wcześniej brama, prowadząca do pałacu Lamberg.
Jeśli zejdziemy po schodach przy kościele Michała Archanioła, trafimy na kawałek kamienistej plaży. Choć przestrzeń jest niewielka, cieszy się ona sporą popularnością wśród mieszkańców - można tu posiedzieć nad wodą i cieszyć się słońcem. Takie położenie nad dwoma rzekami ma jednak swoje minusy, o których świadczą oznaczenia na budynkach, dokąd sięgała woda podczas kolejnych powodzi. Podobno jednak ostatnimi czasy Steyr nie miało poważnych problemów - koleżanka wspominała, że podczas dwóch lat studiów tylko raz zamknęli uczelnię i kazali im zostać w domu z powodu powodzi ;).
Bardzo spodobało mi się w Steyr - w pełni rozumiem, dlaczego koleżanka tak zachwycała się tym miastem. Zresztą już ustaliłyśmy, że pojedziemy tam kiedyś razem - ona z sentymentu, a ja, żeby się dowiedzieć, ile przegapiłam, łażąc na własną rękę... ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze