Advertisement

Main Ad

Trochę nowych odkryć książkowych

Na pewno obiła się Wam o uszy na początku całej tej koronawirusowej sytuacji oferta Empiku - Empik Go 60 dni za darmo! Wszędzie w mediach o tym pisali, to i ja zaczęłam się tym interesować. Nie dopatrzywszy się tam żadnego haczyka, stwierdziłam, że w sumie czemu nie, spróbuję. Darmowy dostęp do niemałej, jakby nie patrzeć, bazy książek zawsze brzmi świetnie ;). Miało być 60 dni od połowy marca do połowy maja, a wtedy Empik przedłużył ofertę do połowy czerwca. Teraz widzę, że moje konto znów zostało przedłużone za darmo i choć nie do końca rozumiem, na ile to im się opłaca - nie narzekam ;). O ile, oczywiście, z dnia na dzień nie cofną tego darmowego przedłużenia i nie każą nagle płacić :P. 
Warto jednak zaznaczyć, że choć wybór w ofercie jest dość szeroki, to wciąż jednak ograniczony - zdecydowanie nie możemy za darmo sięgnąć po wszystko, co Empik ma w sprzedaży ;). Wręcz przeciwnie, często szukałam jakiegoś tytułu i w odpowiedzi wyświetlał mi się komunikat, że mój abonament tej książki nie obejmuje. Postanowiłam więc spojrzeć na tę ofertę z innej perspektywy. Przecież jeśli chcę przeczytać jakąś książkę, to po prostu ją kupuję / wypożyczam / wymieniam się ze znajomymi. Stwierdziłam, że z Empik Go będzie odwrotnie - będę czytała książki, po które nie sięgnęłabym bez tego darmowego abonamentu. Bo nigdy o nich nie słyszałam, dopóki nie wyświetliły mi się w aplikacji. Bo inne pozycje tego autora nie podobały mi się na tyle, by wydawać pieniądze na nową książkę. Bo nigdy mnie szczególnie nie kusiły, no ale w sumie, skoro są za darmo... Takie podejście miało swoje plusy i minusy. Z jednej strony przeczytałam kilka świetnych książek, o których bym pewnie nigdy nie usłyszała bez tej promocji. Z drugiej - przebrnęłam przez kilka dość słabych, po które bym nie sięgnęła, gdybym musiała płacić. Muszę jednak przyznać, że w ofercie zauważyłam też trochę książek, które już kiedyś czytałam i które mi się podobały, więc na pewno jest w czym przebierać.
W ciągu tych trzech miesięcy przeczytałam 12 książek z oferty Empiku. Nie brzmi to dużo, jak na moje możliwości, ale cóż - czytałam z telefonu, a bardzo tego nie lubię. Dostęp do konta wymagał ściągnięcia empikowej aplikacji, czyli (przynajmniej według mojego technicznego rozumienia) Kindle tu odpadał. Oczywiście, w międzyczasie czytałam też normalnie nieprzypadkowe książki na czytniku, ale nie o nich tutaj mowa... :) Na tych 12 pozycji znalazły się aż 3, które uznałam za stratę czasu:
Drogami wokół Bogoty. Podróże po nowej Kolumbii Toma Feilinga
Komórki się pani pomyliły Jacka Galińskiego
- Kalifat terroru Samuela Laurenta.

Do tego 4 książki, które uznałam za dobre...
9. Elisabeth Åsbrink - Made In Sweden. 60 słów, które stworzyły naród
Do pani Åsbrink żywię bardzo ambiwalentne uczucia po przeczytanych dwóch książkach - W lasku wiedeńskim..., które jest po prostu genialne, oraz po 1947, które zmęczyłam w bólach... Trochę obawiałam się Made in Sweden, że ze swoją formułą krótkich rozdziałów za bardzo będzie zbliżona do tej drugiej książki. Już po pierwszych rozdziałach wiedziałam, że nowa książka szwedzkiej pisarki plasuje się gdzieś pomiędzy.
Od początku zgrzyta mi podtytuł - 60 słów, które stworzyły naród, bo na pewno nie możemy mówić tu o 60 słowach, ale raczej o zwrotach, wypowiedziach... Większość z nich składa się ze zdecydowanie większej ilości słów niż tylko jednego ;). No ale dobra, powiedzmy, że się czepiam szczegółów i przejdźmy do samej książki. Mnóstwo krótkich rozdziałów, poświęcanie zaledwie paru stron każdemu z tematów, to zdecydowanie nie na mój gust. Chyba, że celem autorki było wskazanie wielu nowych tematów, o których potencjalny czytelnik powinien się dowiedzieć czegoś więcej z innych źródeł... Bo muszę przyznać, że sam pomysł na książkę jest fajny - Åsbrink wynalazła różne cytaty sprzed lat i na ich podstawie pisała opowieść o Szwecji. Wolałabym jednak, by było ich ze trzy razy mniej, ale za to, żeby tematy te były lepiej rozbudowane, z jakąś głębszą analizą...

8. Jonas Jonasson - Anders morderca i przyjaciele oraz kilkoro wiernych nieprzyjaciół
Potrzeba lekkiej i niewymagającej lektury? Jonas Jonasson zawsze stanie na wysokości zadania. Po Stulatku, który wyskoczył przez okno i zniknął oraz Analfabetce, która potrafiła liczyć przyszedł czas na trzecią książkę szwedzkiego pisarza. Jonasson nie zmienia swojego stylu pisania, jednak to, co zachwycało w dwóch poprzednich powieściach, w Andersie Mordercy zaczyna powoli nużyć. Niby dalej czyta się szybko, ale jednak po kilku krótkich rozdziałach miałam ochotę zrobić sobie przerwę i wrócić do książki kolejnego dnia. I tak Stulatka oraz Analfabetkę przeczytałam w dwa wieczory, a Andersa męczyłam dobry tydzień.
Cała akcja kręci się wokół trójki tytułowych bohaterów - Andersa Mordercy, który po odsiedzeniu paru wyroków za morderstwa postanawia sobie nie trafić znów do więzienia, oraz specyficznej pary jego przyjaciół - recepcjonisty Pera Perssona oraz pastor Johanny Kjellander. Kilkoro wiernych nieprzyjaciół to zaś przestępczy światek Sztokholmu, który ma swoje powody, by ścigać Andersa. Recepcjonista i pastor zastanawiają się, jak by tu zbić majątek na współpracy z byłym mordercą, a sam morderca… staje się nagle nadzwyczaj religijny, w czym pomaga mu częste spożywanie krwi Jezusa pod postacią taniego sikacza. Jak to u Jonassona, absurd goni absurd, bohaterowie mają zaskakujące pomysły i cały czas bardzo dużo się dzieje. Ale może humor Jonassona się już nieco wyczerpał, bo Anders Morderca wzbudzał mój śmiech zdecydowanie rzadziej niż poprzednie książki autora. Jeśli nie macie wysokich oczekiwań, a chcecie się po prostu odmóżdżyć przy lekkiej lekturze, Anders Morderca świetnie się do tego nada. W bonusie dostaniemy też trochę satyry na szwedzkie społeczeństwo i jego podejście do religii, na samą religię oraz na prasę, która goni za sensacją.

7. Janina Bąk - Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla?
O blogu Janina Daily wiedziałam wcześniej tyle, że istnieje - nie śledziłam, nie czytałam, nie znałam stylu pisania. Kiedy Empik polecił mi w ramach pakietu książkę Statystycznie rzecz biorąc..., postanowiłam najpierw się czegoś o niej dowiedzieć, a nie czytać w ciemno. Recenzji było niewiele - w końcu to nowość, a większość z nich to entuzjastyczne komentarze czytelników bloga. Dlatego też podchodziłam do nich dość sceptycznie - zamiast tego postanowiłam zajrzeć na bloga. Stwierdziłam, że przyjemnie się czyta, choć mam nadzieję, że książka nie jest rozbudowaną kopią bloga.
Cóż, w sumie to jest ;) Autorka ma styl, jaki ma - bardzo przystępny i zabawny w formie krótkich wpisów w internecie, nieco męczący na dłuższą metę. W pewnym momencie zauważyłam, że lepiej mi się czyta te fragmenty, gdzie jest więcej merytorycznych informacji, a nie kolejnych zabawnych porównań, anegdot i uwaga, zaraz będzie żart!. A i tak byłam w tej komfortowej sytuacji, że nie śledzę bloga Janiny, więc ewentualne powtórki z już znanych jej czytelnikom historii nie rzucały mi się w oczy. Są momenty, gdy anegdot i żartów jest więcej niż właściwego tekstu i po prostu czuję się nimi przeciążona, choć rozumiem zamiar autorki - przedstawienie statystyki w taki sposób, by do każdego trafiło (sama nie znosiłam tego przedmiotu na studiach, więc rozumiem wyzwanie).
Książkę oceniam jako dobrą - czytało się szybko, przyjemnie, można było się trochę nowych rzeczy dowiedzieć, a czasem i uśmiechnąć. Po lekturze odczuwam przesyt humorem autorki, więc na bloga zaglądać nie będę, ale myślę, że książka ma szansę trafić też do osób spoza grona czytelników bloga (choć zapewne to oni będą jej głównymi fanami).

6. Iza Komendołowicz - Rozwód po polsku. Strach i nadzieje
Raczej nie jestem fanką tego typu książek, choć literaturę faktu uwielbiam. Jednak Rozwód po polsku to reportaż stanowiący zbitkę wypowiedzi różnych osób - przede wszystkich tych, którzy sami przez rozwód przeszli, ale też adwokatów, sędziów, urzędników, itp. I wszystko, co dostajemy, to przemyślenia tych ludzi, a brakuje mi jednak głębszej analizy problemu zrobionej przez samą autorkę, statystyk, jakiejś klamry, która zbierałaby w całość wszystkie przytoczone wypowiedzi. Rozwód po polsku podzielony jest na wiele krótkich rozdziałów - każdy z nich porusza inny temat związany z rozwodami, np. zdrady (z obu stron), przemoc, molestowanie, walkę o dzieci czy pieniądze, unieważnienie małżeństwa kościelnego, ale też i te lepsze strony, jak chociażby szybkie i spokojne dogadanie się co do rozwodu bez orzeczenia o winie.
Choć, jak wspomniałam, brakowało mi własnych przemyśleń autorki, to książkę czytało się szybko i dobrze. Nie dziwi to, skoro mamy tu po prostu wiele krótkich, konkretnych wypowiedzi, dobrze ze sobą współgrających. Najbardziej lubiłam wypowiedzi adwokatów, którzy spraw rozwodowych widzieli już mnóstwo, mają swoje przemyślenia i spostrzeżenia. Wypowiedzi ludzi po rozwodzie są różne - w zależności od przyczyny rozstania i czasu, jaki od niego upłynął; niektórzy opowiadają krótko i rzeczowo, u innych wciąż da się wyczuć rozżalenie.
Rozwód po polsku ma swoje plusy i minusy. Dla mnie - jako osoby nieinteresującej się dotąd tematyką rozwodów w Polsce - było to też źródło wiedzy zza kulis. Wiedzy, która skutecznie mogłaby zniechęcić do małżeństwa ;). Do tego czyta się lekko, za co kolejny plus. Na minus, niestety, dość słaba korekta książki - często rzucały mi się w oczy literówki czy błędy, jak chociażby dwukrotne wymienienie Szwecji wśród krajów, gdzie popularna jest naprzemienna opieka nad dziećmi, czy wypowiedź w stylu liczba ta stale rocznie... Nie wiedziałam, że mamy w języku polskim czasownik rocznąć ;). Ciężko tego nie zauważać, ale da się przymykać oko i po prostu czytać.

Dalej były 3 książki, które w mojej ocenie były bardzo dobre:
5. Daniel Tudor, James Pearson - Tajemnice Korei Północnej
Tajemnice Korei Północnej to bardzo ciekawy reportaż, pozwalający spojrzeć na ten odizolowany od świata kraj z kompletnie innej perspektywy. Wszystko to, co o Korei słyszymy z mediów, pozwala nam wyobrazić sobie kraj brutalnej dyktatury, gdzie biedna ludność boi się odezwać... Może kiedyś i tak było, ale w dzisiejszych czasach nawet reżim nie utrzyma Koreańczyków z dala od świata. Docierają do nich płyty DVD i pendrive'y z zagranicznymi filmami - przeszmuglowane przez chińską granicę i sprzedawane na lokalnych bazarkach. Odpowiednio przestrojony telewizor czy radio będzie odbierać kanały z Chin i Korei Południowej. Coraz popularniejsze stają się też telefony komórkowe, za pomocą których udaje się też czasem podłączyć do chińskich sieci w przygranicznych miasteczkach... Koreańczycy z północy wiedzą więc doskonale, że świat za granicami ich kraju wygląda zupełnie inaczej, niż próbuje to przedstawić lokalna propaganda. I nauczyli się całkiem nieźle kombinować, żeby żyć jak najlepiej w stworzonych przez reżim warunkach. Owszem, sporo tych działań jest nielegalnych i za przyłapanie grozi osadzenie w obozie, do którego nikt nie chciałby trafić, a czasem i kara śmierci. Mimo to Koreańczycy wciąż ryzykują, bo po prostu chcą żyć - tak normalnie, jak to tylko możliwe. I właśnie o tym jest ta książka - nie o brutalnym, wojskowym reżimie, ale o normalnym życiu w jego cieniu. Napisana bardzo przystępnym językiem, wzbogacona o wiele ciekawych fotografii. Warto przeczytać :)

4. Anna Kowalczyk - Brakująca połowa dziejów. Krótka historia kobiet na ziemiach polskich
Kiedy Marta Frej na Facebooku wspomniała o ilustrowanej przez siebie książce o historii kobiet na ziemiach polskich, stwierdziłam, że jest to coś, co może mnie zainteresować. Już we wstępie Kowalczyk wyjaśniła, że uczestniczyła kiedyś w spotkaniu, podczas którego tłumaczono, jak niewiele Polacy wiedzą o roli Polek w historii ich kraju, że podręczniki do historii - główne i jedyne źródło wiedzy historycznej dla dużej części społeczeństwa - o kobietach prawie nie wspominają. Że polska opowieść o historii to opowieść o polityce i wojnie, czyli o dwóch dziedzinach do dziś zdominowanych przez mężczyzn. Potem Kowalczyk dodała też, że jedyną kobietą naprawdę szanowaną i cenioną w Polsce jest... urodzona ponad 2000 lat temu Żydówka o imieniu Maryja. Trochę słabo, biorąc pod uwagę stulecia historii naszego narodu, prawda? Czytając Brakującą połowę dziejów, pomyślałam o cytacie z fantastyki Martina: Lud modli się o deszcz, zdrowe dzieci i lato, które nie ma końca. Ich nie obchodzą gry o tron, jeśli tylko zostawi się ich w spokoju. Przecież w Polsce było tak samo. Ogromna większość społeczeństwa nie chciała się mieszać w politykę i wojny. Oni chcieli żyć, wychować dzieci, mieć co jeść - niezależnie od płci. Ale jakoś mało się o tym wspomina w naszym nauczaniu historii.
Kowalczyk zaczyna swoją opowieść od czasów dawnych, jeszcze zanim Mieszkowi przyszło do głowy zjednoczenie polskich ziem. Co mówią o roli kobiet w społeczeństwie wykopaliska archeologiczne? Potem przechodzimy przez analizę ubogich materiałów źródłowych o królowych i księżniczkach, założycielkach klasztorów (przez wieki klasztory były jedynym miejscem, gdzie kobiety mogły decydować o swoim życiu i posiadać własną władzę, a nie tylko wpływ na męża), znaczących szlachciankach. Nie miały one wielu praw, a przecież i tak żyły dużo lepiej niż chłopi, stanowiący większość społeczeństwa. Autorka opowiada o tym, jak rozwijały się prawa kobiet na ziemiach polskich - jak trzeba było walczyć o prawo do nauki, jak trudno było się wybić artystkom, udowodnić, że kobieta może robić coś więcej, niż tylko zajmować się domem i rodzić dzieci... W książce przeczytamy też o uzyskaniu praw wyborczych po I wojnie światowej i o roli kobiet w armii. Tematyka jest bardzo obszerna, tak jak i sam problem - w końcu kobiety stanowią około połowy polskiego społeczeństwa. Jak opowiedzieć o historii połowy społeczeństwa w zaledwie jednej krótkiej książce? Kowalczyk siłą rzeczy musiała mocno przebierać w dostępnych materiałach i wybierać to, co uznała za najważniejsze. Nie zawsze się z nią zgadzam odnośnie tego najważniejszego - sama dodałabym tu jeszcze trochę nazwisk i rozwinęła niektóre wątki, nawet kosztem innych; ale szanuję wybór i pracę autorki.
Jedyne, co może trochę irytować, to język i styl Kowalczyk. Brakująca połowa dziejów to nie jest książka stricte historyczna, to bardziej opowieść o kobietach na przestrzeni wieków. Czasami może zbyt luźna i ogólna, sprawiająca wrażenie, że czytam jakiś bryk historyczny, a nie poważną literaturę. Ale z drugiej strony, może właśnie dzięki takiemu językowi Kowalczyk dotrze do szerszej publiczności? A tego jej szczerze życzę, bo lektura w sposób skondensowany serwuje nam wiedzę, którą każdy Polak powinien posiadać.

3. Grzegorz Piątek - Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944 - 1949
Najlepsze miasto świata zafascynowało mnie od pierwszych stron. To książka podsumowująca odbudowę Warszawy po II wojnie światowej - niby każdy wie, że ze stolicy po powstaniu warszawskim pozostała jedynie sterta gruzów, ale kto tak naprawdę interesował się późniejszą historią miasta, przebiegiem jego odbudowy? Miałam jakąś podstawową wiedzę, że nie wszystko można było odbudować jednocześnie, że niektóre budynki nie dostąpiły zaszczytu odbudowy, słyszałam o domkach fińskich czy o BOS-ie (Biuro Odbudowy Stolicy). Ale w swojej książce Piątek zebrał tyle fantastycznych materiałów i stworzył spójną opowieść o tym, jak ta odbudowa naprawdę wyglądała. I to słowo naprawdę ma tu niemałe znaczenie, bo proces ten był postrzegany na bardzo różne sposoby. Niektórzy uważali nawet BOS za miastobójców, bo w potężnie zniszczonej Warszawie nie zawsze naprawiali, ale często burzyli dalej. Ludzie często nie chcieli rozumieć, że resztki budowli trzymają się na słowo honoru i wystarczy silniejsza wichura, by zawaliły się i pogrzebały pod swymi gruzami nowych mieszkańców (a takie przypadki się, niestety, dość często zdarzały). Że często szybciej i taniej będzie zbudować coś nowego, niż próbować wzmacniać zniszczone resztki budynków. Że powstał nowy koncept miasta, a według tego planu teraz będzie tędy biegła droga, a na drodze nie potrzebujemy odbudowanych ruin...
Lekturę zaczynamy jeszcze w czasach powstania warszawskiego, gdy jedną stronę Wisły systematycznie wyburzają Niemcy, a po drugiej - już pod okiem Rosjan - zaczyna się tworzyć nowa wizja Polski i Warszawy. Stolica przed wojną była miastem nieprzemyślanym z urbanistycznego punktu widzenia - architekci z przyjemnością pozbyliby się wielu szkaradnych budynków i zatłoczonych domów. Wyręczają ich w tym naziści, a pracownicy BOS stają przed zadaniem, o jakim ich się nawet nie śniło: zaprojektować od zera stolicę. Prawie od zera, bo jednak co niektóre budynki ocalały (szczególnie po prawej stronie Wisły sytuacja nie jest tak tragiczna), a niektóre zabytki trzeba przecież odbudować - najlepiej w tym samym miejscu. Piątek przedstawia, jak wyglądała ta praca, kto się nią zajmował i jak z roku na rok w grze coraz bardziej liczyła się polityka. Na początku trzeba było ratować, co się dało i zapewnić ludziom jakikolwiek dach nad głową. Potem trzeba było już budować tak, jak każe partia, według instrukcji z Moskwy. 1949 rok, na którym kończy się ta opowieść, nie jest jeszcze końcem pracy nad Warszawą. Jest jednak oficjalnym końcem odbudowy po zniszczeniach, potem już władze mówią o budowie - nowych domów, osiedli czy takich cudów jak Pałac Kultury i Nauki.
Jak żałowałam, że ta książka ukazała się dopiero teraz, gdy już dawno nie mieszkam w Warszawie. Z przyjemnością przespacerowałabym się po Śródmieściu czy Muranowie z Najlepszym miastem świata jako przewodnikiem, porównując, co dziś zostało z tej powojennej odbudowy. Książkę czytałam dość długo, bo jednak ilość nowych informacji była czasem przytłaczająca, ale lektura naprawdę mi się podobała i szczerze polecam, zwłaszcza zainteresowanym historią Warszawy.

No i na koniec, dwie książki, które uznałam za rewelacyjne. Wciągnęły mnie, poruszyły i aż nie chciało się odkładać na półkę...
2. Richard Preston - Strefa skażenia
Jako że tematyka wszelkich epidemii jest ostatnio bardzo na czasie, nawet mnie nie zdziwiło, że Strefa skażenia wyskoczyła mi gdzieś wśród polecanych książek. Miała dobre oceny, a opis wskazywał, że dotyczy eboli, o której przecież słyszałam, ale nigdy jakoś nie zgłębiałam tematu. Ku mojemu zaskoczeniu Strefy skażenia nie czyta się jak reportażu czy dokumentu naukowego, to raczej fascynująca powieść przygodowa, bo ebola sprawia, że dzieje się bardzo dużo - i to w niesamowitym tempie.
Książka zaczyna się kilkadziesiąt lat temu, od pierwszych zdiagnozowanych przypadków zakażenia wirusem ebola w Afryce. Teorie, jak mogło do tych zakażeń dojść, pierwsze objawy, co się działo z człowiekiem, jak umierał… Potem towarzyszymy badaczom, próbującym bezskutecznie odkryć pochodzenie wirusa. Po takim nieco długim wstępie przenosimy się do Stanów Zjednoczonych, gdzie toczy się główna historia opowiedziana w Strefie skażenia. Niedaleko Waszyngtonu znajdowała się małpiarnia, w której przetrzymywano sprowadzane do USA zwierzęta. Nagle małpy zaczęły chorować i umierać, a zaobserwowane objawy dziwnie wyglądały na ebolę. A przecież sprowadzono je z Azji, a nie z Afryki. Jednak, gdy zwierzęta zaczynają padać także w sąsiednich pomieszczeniach, pojawia się ryzyko, że wirus jest przenoszony przez powietrze. Nagle choruje też dwóch pracowników małpiarni… Nie znałam tej historii, więc zafascynowana czytałam opisy przeprowadzonych badań, o działaniach sił amerykańskich, które dążyły nie tylko do tego, aby powstrzymać rozprzestrzenienie się epidemii, ale też, by jak najmniej informacji było ogólnie dostępne, aby nie wywołać paniki. Sporo naukowych szczegółów i informacji przekazano w taki sposób, że zwykły czytelnik łatwo przyswoi sobie tę wiedzę. Do tego Preston wybrał kilka osób pracujących nad tym zagadnieniem i uczynił je głównymi bohaterami swojej książki - poznajemy ich życie prywatne, myśli, nadzieje i lęki, co sprawia, że Strefę skażenia czyta się bardzo szybko i do opisanych wydarzeń podchodzi się bardziej personalnie. Bardzo dobra lektura - polecam, jeśli nie przeszkadzają wam dość szczegółowe opisy nieprzyjemnych objawów choroby.

1. Marek Rabij - Najważniejszy wrzesień świata
Byłam święcie przekonana, że nieco się orientuję w tym, co się dzieje na świecie, ale Marek Rabij właśnie mi udowodnił, jak bardzo się myliłam. Bo nie wiem, jak to w ogóle możliwe, że nie słyszałam dotąd o tym, co władze Birmy robią z ludem Rohinga. Najważniejszy wrzesień świata to mocny reportaż, powstały dzięki rozmowom autora z ocalałymi z ludobójstwa, przebywającymi w obozie dla uchodźców w Bangladeszu. I to wszystko się dzieje w ostatnich latach, to nie jest historia - morderstwa, gwałty, tortury, wszystko to mające na celu zmuszenie resztek Rohingów do opuszczenia Birmy. Choć mieszkają od dawna na tych terenach, kraj uznaje ich za nielegalnych imigrantów, którym odebrał obywatelstwo. Bangladesz zaś traktuje ich jako niechcianych uchodźców zza granicy, którzy mogą mieszkać w obozie tylko dlatego, że płynie do kraju bogaty strumień międzynarodowej pomocy humanitarnej. Autor skupia się tylko na przeżyciach Rohingów, więc dla kogoś nieobeznanego z tematem może brakować tu szerszego kontekstu, informacji o działaniach międzynarodowych, ale z drugiej strony - miałam po lekturze dobrą motywację, by dowiedzieć się więcej. Wciąż nie mogę otrząsnąć się z przerażenia, jakie rzeczy dzieją się na świecie w obecnych czasach i jak niewiele się z tym robi, bo przecież międzynarodowe sankcje się nie opłacają...

Ciekawe, co jeszcze wpadnie mi w oko, dopóki nie skasują tego darmowego abonamentu...? :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze