Advertisement

Main Ad

Laa an der Thaya to nie tylko termy

Laa an der Thaya nie jest najbardziej popularnym miejscem w Austrii i pewnie nigdy by mi nie przyszło do głowy, by się tam wybrać, gdyby nie termy. Choć w sumie do term też by mi nie przyszło do głowy się wybrać, bo fanką spa i chlorowanych basenów nie jestem, ale tu propozycja wyszła od koleżanki. Jakiś czas po powrocie z term zaczęłam sobie czytać coś więcej o Laa an der Thaya i ze zdziwieniem odkryłam, że to miasteczko to w sumie ma i ciekawą historię, i trochę zabytków... Więc jeśli połączycie to z chlapaniem się w wodzie, to i cały dzień idzie tutaj spędzić w sposób całkiem przyjemny ;).
Zacznijmy od podstawowych informacji, bo nie zdziwiłoby mnie, gdyby większość z Was miała o Laa an der Thaya takie samo pojęcie co ja przed wyjazdem do term. To znaczy nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje i że jest po co się tam wybrać. Zatem Laa an der Thaya, jak sama nazwa (an der Thaya) wskazuje, leży nad rzeką Dyją w północnej Austrii. Przy samej granicy z Czechami (przez co większość odwiedzających miejscowość pochodzi właśnie z tego kraju), kilkadziesiąt kilometrów na północ od Wiednia. Miasteczko jest nieduże, liczy sobie niewiele ponad 6.000 mieszkańców. A w ramach ciekawostek - wśród miast partnerskich Laa an der Thaya są też polskie Świętochłowice. O Świętochłowicach wiem mniej więcej tyle samo, co o Laa an der Thaya dwa lata temu, ale tam się póki co nie wybieram ;P. No to kiedy już mamy wszystkie istotne podstawy, przejdźmy do szczegółów, czyli co warto w Laa zobaczyć?
Oczywiście główną atrakcją miasteczka jest spa, ale ja o termach napiszę nieco więcej pod koniec tego posta. Do Laa an der Thaya kursują regularnie pociągi z Wiednia, ze stacji Floridsdorf, jazda trwa nieco ponad godzinę. Z dworca czeka nas jeszcze jakieś dziesięć minut spacerem do spa i dwadzieścia do centrum miasteczka. Co było dla mnie pozytywnym zaskoczeniem, w centrum znalazłam trochę tablic informacyjnych dla turystów - wszystko opisane po niemiecku, angielsku i czesku. Na jednej z nich przeczytałam: czy to historyczna trasa z przewodnikiem po mieście, muzeum powozów, Südmährermuseum, koncerty plenerowe, koncerty gospel w kościele, robiące wrażenie wystawy, pokazy kabaretowe i sztuka regionalna, w Laa an der Thaya zawsze jest sezon! Czyli generalnie sporo się tu dzieje, choć nie wszystko jest ciekawe z turystycznego punktu widzenia ;). Ja - jak to ja - zaczęłam od kościoła, choć chwilowo żadnych koncertów gospel w nim nie było. Kościół św. Wita to oryginalnie budowla romańska, powstała w XIII wieku. Wieżę dodano na przełomie XIV i XV wieku, a w trzysta lat później przebudowano całość w stylu barokowym. Dziś, powiedziałabym, szału nie ma, choć w środku znajdziemy wciąż trochę historycznych i artystycznych ciekawostek, w tym barokowe ołtarz i ambonę z połowy XVIII wieku.
Również z XIII wieku pochodzi pobliski kamienny zamek (Burg Laa), choć odnowiony tak dziwnie, że zabytkowe części zupełnie przeplatają się z tymi nowoczesnymi. Aż do 2007 roku zamek był w rękach prywatnych i dopiero wtedy miasto odkupiło go od Andreasa Hofera. Kilka lat trwały prace renowacyjne i w 2018 roku część zamku otwarto dla zwiedzających. Wchodzę na dziedziniec i korzystam z okazji, że zaledwie za 2 € można wejść też na wieżę zamkową (Butterfass-Turm). Zaglądając tu jednak, warto pamiętać, że nie ma tu żadnej kasy biletowej, tylko metalowa bramka - żeby przejść, trzeba wrzucić odliczoną kwotę.
Wspinam się po schodach do góry, zatrzymując się na półpiętrach z tablicami informacyjnymi (na szczęście też po angielsku). Poznaję tu historię miasta i zamku, a także legendę z nim związaną. Żył sobie raz okrutny hrabia Hagen von Drachenstein, który miał piękną córkę, jak to w baśniach i legendach. W dziewczynie zakochał się jeden z rycerzy, no ale córka wielmoży to były zdecydowanie za wysokie progi. Zakochani postanowili więc uciec i po długiej wędrówce skryli się właśnie na zamku w Laa. Hagen z wojskami przybył na miejsce, rozpoczął oblężenie zamku, które okazało się dla niego zwycięskie. Rycerz z żoną i nowo narodzoną córką schronili się w jeszcze niezdobytej wieży, ale wiedząc, że jej nie utrzymają, postanowili popełnić samobójstwo, wskakując do studni. Hrabia zdobył cały zamek i widząc, że jego działania przyczyniły się do śmierci córki i wnuczki, zaczął bardzo żałować swoich czynów. Na szczęście okazało się, że dno studni było bagniste i miękkie i rodzince nic się nie stało - ocaleli i wszyscy wrócili do twierdzy odmienionego już hrabiego, który stał się dobrym człowiekiem. Rodzina rycerza zaś zadbała o odbudowę zamku w Laa an der Thaya i sprawiła, że miasteczko funkcjonowało w dobrobycie... Ot, taki happy end ;)
A na tę legendarną wieżę warto wejść tak czy owak, bo stąd rozpościera się najlepszy widok na miasteczko :)
Inną wieżą, którą można zobaczyć w Laa, choć jedynie z zewnątrz jest Reckturm. To część dawnych fortyfikacji miejskich, pochodząca - jak i poprzednio wspomniane zabytki - z XIII wieku. Obok znajdziemy też pozostałości dawnych murów, a poza tym spory zielony teren i plac zabaw - rodzinki bawiące się tam z dziećmi aż mnie zmierzyły wzrokiem: co to za jedna łazi tu z aparatem, przecież tu nic ciekawego nie ma... ;)
Gdy obeszłam już średniowieczne zabytki w Laa an der Thaya, przyszedł czas, by zobaczyć też co nieco z nowszego centrum. Choć w gruncie rzeczy historia starego ratusza też sięga XIII wieku, jednak jego fasada, która najbardziej zwraca uwagę, to już pozostałość wieku XIX. Tablica informacyjna z kolorowymi rysunkami wskazuje, jak zmieniało się miasto na przestrzeni lat - parę wieków temu ulice Laa oraz wejście do budynku znajdowały się dobre dwa metry niżej niż obecnie.
Zdecydowanie większe wrażenie od starego robi jednak nowy ratusz. Zbudowany w latach 1898-99, by uczcić 50-lecie władzy cesarza Franciszka Józefa. Strzelista wieża, charakterystyczny dach i architektura sprawiają, że to chyba najbardziej wyróżniający się budynek w Laa an der Thaya. Swoją drogą, naprzeciwko ratusza znajduje się niewielka pizzeria Venezia, reklamująca się najlepszą pizzą w mieście - czy najlepsza (może jedyna? ;) ), to nie wiem, ale całkiem smaczna, a do tego mają naprawdę dobre piwo z lokalnych browarów, więc i tak polecam ;)
Parę kroków od centrum znajdziemy kolejną ciekawostkę w Laa - muzeum powozów (Kutschenmuseum). W środku wystawiono sporo historycznych powozów - zarówno tych bardziej użytkowych (np. pocztowych czy piekarskich), jak też należących do bogatych wielmożów. Większość wystaw została opisana nie tylko po niemiecku, ale również po angielsku i czesku. Nie jest to może najbardziej fascynujące muzeum na świecie, trzeba się trochę interesować tematem, ale wtedy można w środku spędzić i godzinę :). Jedyną niedogodnością jest fakt, że muzeum powozów jest otwarte w weekendy i święta od 14 do 18. Ja zwiedzanie Laa an der Thaya zaczęłam rano i cóż, to na tyle niewielkie miasteczko, że do 13 obeszłam już wszystko i na otwarcie muzeum musiałam jeszcze poczekać...
Ale zamiast plątać się po mieście, czekając, można też zajrzeć do wspomnianych już term. Byłam tu ze znajomymi latem 2018, nie korzystając jednak z oferty spa, ale po prostu opalając się na leżakach i kąpiąc w licznych basenach. Pamiętam, że w bardzo upalne dni termy w Laa oferowały zniżkowe bilety i się na to załapałyśmy, bo akurat było 38 stopni w cieniu... I po tamtym dniu, mimo że kilkakrotnie smarowałam się kremem do opalania, byłam tak zjarana, że nie mogłam zasnąć... ;)
Aktualną ofertę term znajdziecie tutaj, w 2020 roku wstęp 3-godzinny kosztuje 19,50 €, zaś dzienny (powyżej 5 godzin) - 29 €. Wszystko pomiędzy płaci się za każde rozpoczęte pół godziny 1,90 €. Na terenie ośrodka znajdziecie baseny zarówno otwarte, jak i w budynku, woda ma 30-parę stopni, w niektórych basenach są dodatkowe atrakcje w stylu biczów wodnych, wodospadów czy podwodnej muzyki. Są sauny, restauracje, zamykane schowki... Generalnie wszystko, czego moglibyście tutaj potrzebować. Na parkingu przy termach większość samochodów miała czeskie tablice, więc zakładam, że z dogadaniem się nie po niemiecku też nie powinno być problemów. Zatem jeśli szukacie pomysłu na dzień z mieszanką zwiedzania i relaksu w pobliżu Wiednia, wpadajcie do Laa an der Thaya, powinno Wam się spodobać ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze