Advertisement

Main Ad

Spacer po Genewie

Austrian Airlines mocno mi namieszały w moich planach na zwiedzanie Genewy, bo początkowo na to miasto przeznaczyłam dwa dni. Jeden na zwiedzanie w moim stylu, odwiedzanie muzeów i kościołów, a drugi na towarzystwo. W Genewie mam bowiem koleżankę, miejscową, która to miasto zna od urodzenia i bardzo lubi oprowadzać po nim znajomych. Do tego chwilowo niepracującą, więc nie dość, że mającą więcej czasu wolnego, to na tyle znudzoną obecną sytuacją, że z przyjemnością wyrwałaby się z domu i spotkała na dłużej. Dla mnie zwiedzanie miasta z miejscowym to najlepszy możliwy sposób poznawania danego miejsca. Zaglądamy do miejsc, do których w życiu nie zajrzałabym sama, Emilie czasem rzuci jakąś ciekawostkę historyczną czy polityczną, ale przede wszystkim nadrabiamy opowieści prywatne. Nie widziałyśmy się od roku, sporo jest do nadrobienia i zdecydowanie wolę słuchać o jej poprzedniej pracy i przeprowadzkach niż o historii mijanych budynków - to sobie mogę przeczytać w internecie. Zatem, oryginalny plan był taki, że w piątek łażę po muzeach i kościołach, żeby koleżanki ze sobą nie ciągać, a w sobotę widzimy się na spokojny spacer po zakątkach Genewy, drinka, rozmowy i wieczorem lecę do Wiednia. Ale Austrian Airlines odwołało mój wieczorny lot i po dłuższym czasie spędzonym na telefonie udało mi się zmienić rezerwację na sobotni poranek. W efekcie z dwóch dni w Genewie zrobił się jeden, a ja musiałam trochę poprzestawiać swoje plany...
Piszę więc do Emilie, że widzimy się po lunchu, a ja z samego rana zrobię sobie tour de kościoły i odwiedzę jedno muzeum, na którym mi wyjątkowo zależy. Hotel mam koło dworca kolejowego (Gare de Genève) i ku mojemu zaskoczeniu udaje mi się z samego rana zameldować. Zostawiam więc rzeczy, przepakowuję się do małego plecaka i wyruszam na miasto. Prawie naprzeciwko mojego hotelu znajduje się bazylika Notre-Dame, główny kościół rzymskokatolicki Genewy (zdjęcia powyżej). Wybudowana w latach pięćdziesiątych XIX wieku neogotycka świątynia natychmiast przypadła mi do gustu - lubię taką architekturę, strzeliste kolumny i kolorowe witraże. W 1954 roku papież Pius XII nadał kościołowi status bazyliki mniejszej.
Po wyjściu ze świątyni kieruję się dalej do historycznego centrum i już po chwili zaglądam do kolejnego kościoła - tym razem p.w. Świętej Trójcy (zdjęcia poniżej). Wybudowany w połowie XIX wieku należy do kościoła anglikańskiego. Świątynia jest nieduża i dość prosta architektonicznie, z kolorowymi witrażami - od zewnątrz podoba mi się bardziej niż wewnątrz ;).
Docieram w końcu na brzeg Jeziora Genewskiego i natychmiast rzuca mi się w oczy słynna ogromna fontanna. Jet d'Eau to jedna z najwyższych fontann w Europie, wyrzuca 500 litrów wody na sekundę, na wysokość 140 metrów. Oglądam ją z daleka - wietrzny dzień sprawia, że drobinki wody są rozrzucane i tak na sporą odległość i nawet tu, gdzie stoję, czuję wilgoć w powietrzu. Przychodzi mi na myśl, że wrócę tu po południu, może pogoda się nieco poprawi, wiatr rozwieje chmury i się uspokoi... Nic z tego, choć niebo faktycznie robi się później bardziej niebieskie, to wiatr się wzmaga i fontannę wyłączają - gdy zaglądam po południu nad jezioro, fontanny już nie ma :(
Zamiast błąkać się po mieście, odpalam GPS w telefonie i kieruję się do katedry - spacerować będę po południu z koleżanką. Parę minut marszu i staję przed katedrą św. Piotra (Cathédrale Saint-Pierre), tym razem kościół ewangelicko-reformowany. Zbudowana w drugiej połowie XII wieku jako gotycka katedra katolicka, jednak w 1535 roku przeszła w ręce protestantów - tutaj przez lata nauczał sam Kalwin, wtedy też pozbyto się wielu zdobień i zabytkowych przedmiotów z wnętrza świątyni.
W wyniku reformacji kościelna Kaplica Machabeuszy została przekształcona na magazyn, ale - na szczęście - postanowiono ją odnowić w 1878 roku. Dziś to zdecydowanie najpiękniejsza część dość prostej świątyni - pięknie malowane sklepienie i  ściany, kolorowe witraże, wszystko wyglądające bardzo klimatycznie przy niewielkim oświetleniu. Kaplica w pierwotnym wystroju powstała w latach 1400-1405 na polecenie kardynała de Bogny.
Koleżanka wspominała, że jeśli lubię kościoły i punkty widokowe, mogę połączyć 2w1 i wejść na wieże katedry. O ile wstęp do samej świątyni jest darmowy, to za wejście na wieżę muszę zapłacić 7 franków (29 zł). W dobie korony przez obie wieże wiedzie jedna trasa, nie można się cofać. 157 schodów prowadzi na górę, skąd możemy obejrzeć panoramę Genewy i Jeziora Genewskiego (już nie widać fontanny, szybko ją wyłączyli...) - zdecydowanie polecam tu wejść dla takich widoków :).
Za dodatkowe 8 franków (33,10 zł) można jeszcze zajrzeć do podziemi katedry, gdzie znajduje się stanowisko archeologiczne. Podczas wykopalisk znaleziono pozostałości dawnej bazyliki i okolicznych budynków (sięgające IV wieku) - fragmenty ścian i podłóg, kolorowe mozaiki, dawne przedmioty... W podziemiach utworzono mini-muzeum, w którym możemy się lepiej zapoznać z wykopaliskami archeologicznymi pod katedrą. Dla tych, co lubią więcej zwiedzać, przygotowano też specjalny bilet łączony - za 18 franków (74,50 zł) można wejść na wieże, do wykopalisk oraz do Muzeum Reformacji.
Normalnie okolice Appia zostawiłabym sobie na koniec zwiedzania, bo położone są kawałek od centrum. Jednak ze względu na wspomniane zmiany w moim dość już napiętym planie, wsiadam w autobus i po ok. 20 minutach jestem na miejscu. Mijam charakterystyczny pałacyk, w którym mieści się Muzeum Ariana i po chwili staję przed jednym z głównych miejsc, które koniecznie chciałam odwiedzić w Szwajcarii. W Genewie swoją siedzibę ma Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża i tutaj też utworzono Międzynarodowe Muzeum Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca.
O tym muzeum dowiedziałam się dzięki Lenie - Polce na pustyni, długi i szczegółowy opis tego miejsca znajdziecie u niej na blogu. Jest to bardzo poruszające muzeum, bo przecież zarówno Czerwony Krzyż, jak i Czerwony Półksiężyc pomagają w miejscach, gdzie dzieją się tragiczne rzeczy. Niestety, podczas pandemii spora część interaktywnych wystaw, za które muzeum zbiera najlepsze opinie, była po prostu niedostępna. Ale nawet mimo to, wciąż spędziłam w środku sporo czasu i wyszłam stamtąd pod ogromnym wrażeniem sposobu, w jaki przedstawiono nieraz trudną tematyką.
Tuż obok muzeum zobaczymy spory, zielony, ale ogrodzony i pilnie strzeżony obszar. To tutaj znajduje się jedna z dwóch europejskich siedzib Organizacji Narodów Zjednoczonych (druga jest w Wiedniu). Biuro mieści się w Pałacu Narodów, zbudowanym w latach 1929-38 dla Ligii Narodów. Normalnie można tam zajrzeć z przewodnikiem, ale teraz nie są normalne czasy... Zerkam tylko przez zamkniętą bramę na rząd flag prowadzących do budynku. Po drugiej stronie ulicy widzę charakterystyczny pomnik krzesła ze złamaną nogą, wysoki na 12 metrów stanął tu w 1997 roku - za jego pomocą chciano wyrazić sprzeciw wobec używania min lądowych i bomb kasetowych. Na placu przy pomniku odbywają się różne manifestacje i protesty, mające na celu zwrócenie uwagi ONZ na dany problem.
Wracam do centrum, po drodze jem szybki lunch i spotykam się z Emilie. Czas na luźny spacer po Genewie, a koleżanka całkiem nieźle sprawdza się w roli przewodnika. Schodzimy do parkingu podziemnego, którego ściany stanowią dawne mury miejskie - w życiu bym nie wpadła, by tutaj zajrzeć. Emilie rzuca co jakiś czas ciekawostkami historycznymi, na szczęście bez zanudzania długimi opowieściami. To jest stary arsenał - z armatami i mozaikami przedstawiającymi przyjazd Cezara do Genewy. A to ratusz, czasem da się zajrzeć do środka, choć nic o tym nie piszą - chodź, spróbujemy podejść tędy, kiedyś tędy wchodziłam! Kurczę, zamknięte, remontują coś... Może następnym razem? ;)
Po dłuższym spacerze zatrzymujemy się w Parc des Bastions na pitną czekoladę i rozprostowanie nóg. Tuż obok mamy słynny Pomnik Reformacji (Mur des Réformateurs) - wysoki na 5,5 i długi na 100 metrów. Przedstawiono tu wielu mniej i bardziej znanych krzewicieli reformacji w Europie, w samym zaś centrum jest wielka czwórka: Wilhelm Farel, Jan Kalwin, Teodor de Bèze i John Knox. Koleżanka wspomina mi, że muszę kiedyś wrócić do Genewy w połowie grudnia na festiwal l’Escalade, upamiętniający obronę miasta w 1602 roku. Im więcej mi opowiada, tym bardziej pewna jestem, że kiedyś muszę odwiedzić Genewę w grudniu - zapewne nie w tym roku, ale kiedyś... ;)
Spacer kończymy nad Jeziorem Genewskim. Choć nie jestem miłośniczką austriackiej cesarzowej, to jednak szukam wzrokiem pomnika Sisi. To tutaj, w Genewie, Elżbieta została zamordowana 10 września 1898 roku. Nienaturalnie wręcz szczupła postać na pomniku upamiętnia to tragiczne wydarzenie. Podchodzimy z koleżanką do brzegu jeziora i patrzymy na powoli przebijające zza chmur niebo. Po kilku deszczowych dniach do Szwajcarii wraca ładna pogoda - akurat, kiedy wyjeżdżam ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze