Advertisement

Main Ad

Spacery po Lublinie: Stare Miasto

Lublin lew pod zamkiem
Ostatni raz byłam w Lublinie - w innym okresie niż Boże Narodzenie - w 2017 roku, przylatując na weekend z okazji Dnia Matki. Ale tak żeby mieć więcej czasu na wiosenne spacery po mieście... To chyba Wielkanoc 2016. Czyli minęło już ponad pięć lat od ostatniego wyjazdu do Lublina, gdzie czas i pogoda pozwalały na odkrywanie miasta (podczas grudniowych świąt zazwyczaj pogoda jest tragiczna, jest co robić w domu, a poza nim większość miejsc i tak jest pozamykana). Czas leci... ;) Nie zaprzeczę, że ciągnęło mnie z powrotem i nie tylko ze względów towarzyskich. Chciałam sobie połazić po Lublinie, ot tak, bez celu - jak turystka. Zwiedzając, co się da zwiedzić (niestety, przez pandemię zdarzało mi się odbić od zamkniętych drzwi), zaglądając w zakamarki Starego Miasta i - moim zwyczajem - robiąc tonę zdjęć. Tegoroczny maj nagle okazał się czasem wręcz idealnym. Były dwa długie weekendy, jeden po drugim (Wniebowstąpienie Pańskie i Zielone Świątki, które w Austrii są dniem wolnym także w poniedziałek), zaczynano luzować obostrzenia, a jakimś dziwnym trafem pogoda w Lublinie była lepsza od tej w Wiedniu przez większość czasu, choć prognozy tego nie zapowiadały. Zatem połączyłam dwa długie weekendy tygodniem pracy zdalnej z Polski i voilà! - miałam czas na turystyczne spacery po Lublinie :).
Ta najstarsza część Lublina jest nie tylko pełna zabytków, ale to także popularne miejsce spotkań towarzyskich. W sumie na Starym Mieście bywam prawie podczas każdej wizyty w Lublinie, choć zazwyczaj ograniczam się tylko do coraz to innych restauracji. Oczywiście, tym razem też nie zabrakło okazji do testowania czegoś do jedzenia - w końcu akurat na mój przyjazd otworzono ogródki w knajpach i można było coś zjeść na mieście (choć wymagało to nałożenia na siebie paru warstw ubrań, bo ten maj to wciąż był jakoś oszukańczy pogodowo). Tym razem wybór padł na Cafe Akwarela, gdzie mają w porządku drinki i dobre naleśniki (ale niewielki wybór innych rzeczy w menu) oraz pub Acerna's z bardzo dobrą pizzą i grzańcami. Cóż, wiosna jest jaka jest, więc człowiek i w maju potrzebuje grzanego piwa czy wina ;).
Spacerując po Starówce, nie da się nie trafić na pozostałości kościoła św. Michała Archanioła, tworzące dziś plac Po Farze. Jak napisano na Wikipedii o tej świątyni: gdyby istniała, byłaby najstarszym gotyckim kościołem Lublina. Ale nie istnieje - po wielu zniszczeniach i pożarach podjęto decyzję o rozbiórce świątyni, zrobiono to w latach 1846-52. Pozostałościami zajęto się bardziej na poważnie dopiero w 2002 roku, gdy zadbano o plac, wyłożono go kostką i ładnie oświetlono. Wzdłuż placu ciągną się restauracje, z przylegającego do niego murku mamy też fajny widok na zamek. W normalnych czasach organizowane są tu różne wydarzenia, a gdy ich brakuje ruiny to zawsze fajne miejsce spotkań ;).
Po uliczkach Starego Miasta warto błąkać się pozornie bez celu. Nie wszystkie kamieniczki zostały już odnowione, ale przyjeżdżając do Lublina raz na jakiś czas wyraźnie widzę zmiany. Odkąd do miasta trafiają fundusze unijne, inwestuje się w renowacje budynków i turystykę. A ciekawostek trochę tu jest - jedna z moich ulubionych to Kamień Nieszczęścia. Wszędzie są różne rzeźby, które trzeba pogłaskać na szczęście, a Lublin poszedł w kierunku kamienia, którego nie można dotykać ;). Głaz przynosi pecha, odkąd jeszcze w XV wieku kat ściął na nim niewinną osobę - zresztą obok kamienia znajdziemy też znak drogowy z postacią kata. Zwiedzając Lublin, warto też patrzeć do góry - zwłaszcza przy okazji różnych wydarzeń kulturalnych w mieście dekoracje mogą być też rozwieszone między dachami kamieniczek.
Dwa razy chciałam zajrzeć do archikatedry i dwa razy odbiłam się od drzwi. Ale skoro byłam już obok, to zdecydowałam się spojrzeć na Lublin z góry i wejść na Wieżę Trynitarską. Wstęp dla osoby dorosłej kosztuje 8 zł, a teraz w dobie pandemii zwiedzałam właściwie samotnie. Oryginalnie furta do zakonu jezuitów została w 1627 roku rozbudowana z przeznaczeniem na dzwonnicę. Przez krótki czas wieża należała też do zakonu trynitarzy, których nazwa przylgnęła do niej po dziś dzień. Na wieżę prowadzą schody, a po drodze możemy przyjrzeć się wystawom Muzeum Archidiecezjalnego, czyli generalnie różnym zachowanym przedmiotom sakralnym sprzed wieków.
Platforma widokowa znajduje się na wysokości 40 m i rozciąga się stąd widok na całe Stare Miasto, katedrę, zamek i ulicę Krakowskie Przedmieście. Osobiście uważam, że widok stąd jest zdecydowanie lepszy niż z wieży zamkowej, choć nie obraziłabym się, gdybym trafiła na niebieskie niebo ;). W przeciwieństwie do wielu punktów widokowych Wieża Trynitarska nie jest ogrodzona wysoką siatką, co z jednej strony ułatwia robienie zdjęć, a z drugiej wywołuje nieco poczucie dyskomfortu, jeśli nie przepada się za wysokościami.
Jak już wspomniałam, próbowałam zajrzeć do katedry i nie udało mi się. Generalnie miałam teraz mega pecha do zwiedzania kościołów i chyba pozostaje mi za to winić pandemię. Próbowałam zajrzeć do większości świątyń w centrum i albo były zamknięte, albo trafiałam na nabożeństwa, a ja nie zaglądam w trakcie, bo nie lubię przeszkadzać ludziom. W efekcie moje zaplanowane tour de lubelskie kościoły w ogóle nie doszło do skutku. Jeden jedyny, który udało mi się odwiedzić, to kościół oo. Dominikanów, a dokładniej bazylika św. Stanisława Biskupa Męczennika, choć nigdy nie słyszałam, by ktoś używał innego określenia niż kościół dominikanów ;). Świątynię zbudowano w pierwszej połowie XIV wieku, a przebudowano na obecny kształt w wieku XVI. Kościół to gotycka budowla z pięknym, bogato zdobionym wnętrzem - aż szkoda, że to jedyny, do którego udało mi się zajrzeć...
Wychodząc przez Bramę Grodzką, stanęłam na rozciągającym się pod Zamkiem Lubelskim terenie, który przez wieki tworzył dzielnicę żydowską. Żydzi najprawdopodobniej otrzymali prawo osadnictwa w XIV wieku od Kazimierza Wielkiego i dzielnica istniała tu aż do II wojny światowej. Zresztą Lublin był jednym z ważniejszych ośrodków kultury żydowskiej w Polsce i marzy mi się kiedyś, gdy wszystko będzie znów normalnie pootwierane, zwiedzanie miasta proponowanym w informacji turystycznej szlakiem żydowskim. Kres tej dzielnicy przynieśli naziści - w latach 1941-42 istniało tu getto lubelskie i na chodnikach wciąż można znaleźć informacje o jego granicach. Przed wybuchem wojny w Lublinie mieszkało ponad 40.000 Żydów - po wojnie ledwo ponad 2.000, a i to sporo ocalałych z innych regionów, którzy przenieśli się do miasta. Ku pamięci tych nieobecnych zapalono Latarnię Pamięci, która od jesieni 2004 roku świeci się nieprzerwanie.
Skoro już poszłam w kierunku zamku, weszłam też na jego dziedziniec. Początki warowni sięgają XII wieku i czasów Kazimierza Sprawiedliwego, ale murowany zamek - jak i wiele innych murowanych budowli w tym kraju - to już wiek XIV i czasy Kazimierza Wielkiego. Wtedy też zbudowano kaplicę zamkową, którą za Władysława Jagiełły pokryto pięknymi freskami - tym razem do wnętrz nie zaglądałam, ale wrzucam poniżej jedno ze zdjęć zrobionych podczas poprzedniej wizyty. Bo kaplica Trójcy Świętej to jeden z największych zabytków Lubelszczyzny i zdecydowane must-see podczas wizyty w mieście ;). Warto też zajrzeć do Muzeum Narodowego, które ma obecnie siedzibę na zamku, po długich latach, kiedy w budynku znajdowało się więzienie. Można też wspiąć się na donżon (wieżę zamkową), choć Wieża Trynitarska jest jednak lepszym punktem widokowym, jak już wspomniałam ;).
Kolejny punkt widokowy, którego nie mogłam sobie odpuścić, jak byłam już tak blisko, to wzgórze Czwartek. To też jedna z najstarszych części miasta, a nie zaglądałam tutaj prawie nigdy - po prostu było nie po drodze... :) W dawnych czasach organizowano tu czwartkowe jarmarki, które nadały nazwę całej okolicy. Na szczycie wzgórza stoi XVI-wieczny kościół św. Mikołaja (do środka mogłam zajrzeć jedynie przez kraty, bo zamknięte...), ale główną atrakcją jest punkt widokowy znajdujący się tuż za kościołem. W tle widać Stare Miasto, bliżej zamek i plac Zamkowy, a najbliżej... dworzec PKS ;).
Po zejściu ze wzgórza chciałam jeszcze zajrzeć do stojącej przy dworcu PKS katedry prawosławnej, ale tutaj nie udało mi się nawet wejść na teren świątyni - wszystko pozamykane. Wróciłam więc przez Bramę Grodzką, przechodząc koło pomnika pamięci majora Henryka Zapory Dekutowskiego, a następnie skierowałam się do Bramy Krakowskiej. To gotycka pozostałość średniowiecznych murów obronnych miasta i jeden z jego symboli - w soboty trafiłam obok nawet na mały jarmark, gdzie kupiłam oscypki (wiem, że nie lubelskie, ale cóż poradzę, że wolę je od cebularzy? ;) ). Tuż za bramą znajduje się plac Łokietka z charakterystycznym budynkiem ratusza, a dalej ciągnie się już główna ulica handlowa Lublina - Krakowskie Przedmieście.
Spacer po Krakowskim był dla mnie niezłym szokiem - zdążyłam się odzwyczaić od tłumów na ulicach i w ogródkach restauracji. Tymczasem po poluzowaniu obostrzeń Lublin wrócił do życia niemal natychmiastowo, wszędzie się coś działo i faktycznie człowiek odnosił wrażenie, że świat powoli wraca do normy. A wschód jak to wschód... Gdy robiłyśmy sobie zdjęcie z moimi dziewczynami, podszedł do nas pijany facet, który również chciał się na tym zdjęciu znaleźć. My nie chciałyśmy, więc w odpowiedzi usłyszałyśmy parę zwrotów w stylu lewaczki czy tęczowe szmaty... To chyba komplement? ;)
No i punkt obowiązkowy, gdy już dojdzie się do placu Litewskiego - tuż przed pomnikiem upamiętniającym Unię Lubelską postawiono też napis I love Lublin, czegoś takiego nie może zabraknąć w żadnym większym mieście ;). Sam plac też w ostatnich latach ładnie odnowiono, dodano fontannę multimedialną (nie tę na poniższym zdjęciu, większą ;) ) i wierzę, że kiedyś wpadnę i w lecie, by załapać się na pokaz.
I z krótkich spacerów wyszedł bardzo długi wpis z mnóstwem zdjęć ;). Ale myślę, że mi samej będzie miło do niego wracać, gdy najdzie mnie kiedyś tęsknota za Lublinem. I bardzo mi się podoba, jak rozwija się miasto - fakt, że mieszkać już bym tu nie chciała, ale wpadać czasem i zobaczyć, co znów się zmieniło... sama przyjemność ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze