Advertisement

Main Ad

Bergisel - na skoczni w Innsbrucku

Jako małolata regularnie oglądałam skoki narciarskie, kibicując raczej Thomasowi Morgensternowi (on ma zresztą takie piękne nazwisko! ;) ) i Svenowi Hannawaldowi - w końcu Małysz miał już wystarczający doping w moim otoczeniu. Również jako małolata byłam na skoczni w Zakopanem, ale to by było na tyle, jeśli chodzi o obiekty tego typu. Nadszedł więc czas, by zobaczyć kolejną skocznię - zwłaszcza, że mieszkam w kraju słynącym ze sportów narciarskich i takie obiekty znajdziemy tu bez trudu. Skoro byłam w Innsbrucku, oczywistą oczywistością było, że wybiorę się na skocznię Bergisel ;). 
Na Bergisel szłam z okolic dworca centralnego w Innsbrucku - to około półgodzinny spacer. Idzie się prawie cały czas prosto, mając przed oczami skocznię górującą nad budynkami. Trochę trzeba było podejść pod górę, ale wyłaniające się po drodze widoki wynagradzały wędrówkę. W końcu dotarłam do wejścia, a w dobie pandemii przywitała mnie informacja, że wstęp na teren skoczni tylko dla osób z certyfikatem 3G (zaszczepieni, przetestowani, ozdrowieńcy) - dobrze, że i tak musiałam mieć aktualny wynik testu, żeby nocować w hotelu... Wstęp dla osoby dorosłej kosztuje 10€ (dzieci pomiędzy 6 a 14 rokiem życia płacą połowę), a skocznię można zwiedzać od środy do niedzieli.
Mamy dwie opcje do wyboru, jak się dostać na górę. Liczne schody (podobno jest ich 455), biegnące wzdłuż skoczni, albo wagonik, który kursuje regularnie co kilka minut. Obeszłam teren skoczni na dole, po czym wsiadłam do wagonika i po chwili byłam już na górze. Potem jeszcze tylko winda na taras widokowy i proszę... Taki Innsbruck miałam u swych stóp ;) Gdzie okiem sięgnąć - góry. Spędziłam na tarasie sporo czasu, robiąc zdjęcie za zdjęciem, no i po prostu zachwycając się widokami.
Z tarasu nie zjeżdżałam jednak windą, ale zeszłam po schodach. Cała klatka schodowa ozdobiona jest zdjęciami słynnych skoczków z całego świata - oczywiście nie zabrakło tu też Adama Małysza. Piętro poniżej tarasu widokowego znajduje się restauracja (nie wiem, czy tak jest zawsze, ale podczas pandemii wizyta w restauracji wymaga wcześniejszej rezerwacji) - przechodząc przez nią trafimy na niewielki taras położony tuż nad częścią skoczni, skąd startują skoczkowie. Można więc spojrzeć sobie na całość z ich perspektywy i przyznam, że nie miałam nawet odwagi wychylić się przez taras. Naprawdę nie wyobrażam sobie skakania stąd - wszystko na dole wydawało się tak daleko i takie małe... Nic dziwnego, restauracja znajduje się na wysokości 40 metrów.
Kiedy nie ma śniegu, używa się wody, by przygotować zjazd dla skoczków. W dół już nie skorzystałam z kolejki, ale wybrałam schody, więc nagła wilgoć nieźle mnie zaskoczyła. Kiedy mijałam stanowiska dla sędziów oraz dziennikarzy, umiejscowione po obu stronach skoczni, usłyszałam jakieś krzyki i po chwili śmignął obok mnie austriacki skoczek. Rozmiar skoczni Bergisel to 128 m, więc nim się obejrzałam i przygotowałam aparat, facet był już na ziemi...
Na szczęście wiedziałam już, czego się spodziewać, kiedy po parunastu minutach znów uruchomiono armatki wodne na skoczni. Tym razem ustawiłam się wygodnie na dole i obserwowałam przygotowania do skoku, oraz - oczywiście - sam skok. A właściwie skoki, bo w krótkich odstępach czasu było ich kilka. Nigdy nie widziałam tego na żywo i choć latem wrażenie zapewne różni się od tego, co widzą kibice oglądając zimowe turnieje, to jednak i tak oglądałam z ciekawością. Podziwiam ludzi, którzy nie boją się takich wyzwań... :)
Zanim opuściłam jeszcze teren skoczni, podeszłam na jej kraniec, gdzie zatrzymują się skoczkowie po udanym locie. Stąd rozciąga się też panorama Innsbrucka (choć już mniej widowiskowa niż z góry), postawiono tu znicze olimpijskie (teraz nie zapalone) oraz pomnik kół olimpijskich - w Innsbrucku organizowano igrzyska w 1964 oraz 1976 roku. Obok znajdziemy też niewielkie muzeum multimedialne - niestety, w większości po niemiecku - gdzie można dowiedzieć się różnych ciekawostek o samym obiekcie, jak chociażby tego, że w czerwcu 1988 roku skocznię odwiedził Jan Paweł II. Samo muzeum nie przypadło mi specjalnie do gustu, ale wizyta na skoczni - jak najbardziej! To nie tylko genialne miejsce, by zobaczyć panoramę Innsbrucka, ale także must-see dla każdego, kto interesował się skokami, a nie miał jeszcze okazji zobaczyć z bliska podobnego obieku :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze