Advertisement

Main Ad

Długi weekend w Tyrolu

Austria Tyrol
Kiedy w końcu otworzono hotele i restauracje, wiedziałam, że nie spędzę czerwcowego długiego weekendu (przy okazji Bożego Ciała) w Wiedniu. Wiedziałam też, że nie spędzę go za granicą, bo jednak świat jeszcze zbyt powoli wraca do normy ;). Zatem Austria. Właściwie bez większego zastanowienia postawiłam na Innsbruck, gdzie zawitałam już w ubiegłym roku, ale nie udało się zwiedzić wszystkiego, co chciałam. Wtedy przeszkodziła mi niewielka ilość czasu i słaba pogoda. Tym razem czasu miałam mieć wystarczająco, ale pogoda... Na czwartek zapowiadano jeszcze słońce, ale potem miały być już tylko deszcze i burze, burze i deszcze. Z nadzieją, że padać nie będzie przecież przed 24 godziny na dobę, wsiadłam w pociąg i po ok. 4 godzinach wysiadłam na stacji Innsbruck Hauptbahnhof.
Nocleg zarezerwowałam blisko dworca, żeby wszystko, co ciekawe, mieć w zasięgu spaceru. Rezerwację robiłam jeszcze w kwietniu, kiedy nie było nic wiadomo odnośnie ponownego otwarcia turystyki w Austrii. Po prostu wyszłam z założenia, że w czerwcu już powinno się udać i zabukowałam nocleg - oczywiście z możliwością bezpłatnego odwołania do końca maja ;). Jako że wszystko stało wtedy jeszcze pod znakiem zapytania, Booking proponował noclegi w naprawdę przystępnych cenach - za noc płaciłam trochę ponad 1/3 oficjalnej ceny (inna bajka, że te ich oficjalne cenniki to też czasem są z kosmosu...).
Zatem skusiłam się na fajną ofertę w czterogwiazdkowym hotelu Sailer przy Adamgasse. Oczywiście w myśl obowiązujących obecnie w Austrii zasad, musiałam spełniać zasadę 3G, żeby przenocować w hotelu. 3G, czyli Geimpft, Getestet, Genesen - zaszczepiony, przetestowany, ozdrowieniec, na co trzeba mieć naturalnie potwierdzenie. Zrobiłam więc test antygenowy przed wyjazdem z Wiednia, a że antygen jest ważny zaledwie 48 godzin, a ja chciałam zostać w hotelu od czwartku do niedzieli, musiałam zrobić jeszcze jeden test już w Innsbrucku. Gdy wróciłam do pokoju w piątkowy wieczór, w drzwiach czekała na mnie karteczka z przypomnieniem, że mój okazany przy zameldowaniu test stracił ważność, więc grzecznie mi przypominają, że trzeba się znów przetestować... ;) 
Sam hotel był bardzo w porządku - miła obsługa, czysty pokój, wygodne łóżko, smaczne śniadanie (i w końcu normalny szwedzki stół, bez tych dziwnych covidowych menu...), szybki internet. Jedyny minus to hałas z ulicy, dobrze słyszalny nawet przy zamkniętym oknie, ale cóż - sama chciałam mieszkać w centrum ;). Jako że zrobiłam rezerwację na ponad dwie noce, przysługiwała mi miejska Welcome Card, obejmująca różne zniżki i darmowe korzystanie z transportu miejskiego na czas pobytu. Fajna opcja, choć akurat nie skorzystałam ani razu, bo poruszałam się wszędzie pieszo.

Dzień 1. Innsbruck.

Zatem bagaż zostawiony w hotelu, można rozpocząć zwiedzanie. Jako że miał to być dzień z najładniejszą pogodą, postawiłam na atrakcje wymagające pobytu na zewnątrz. I zabrałam się za - jak to ujęła moja mama - uzupełniające zwiedzanie, czyli nadrabianie tego, co chciałam zobaczyć w ubiegłe wakacje, ale się nie udało. Na pierwszy ogień poszła skocznia narciarska Bergisel, skąd rozciąga się świetny widok na miasto, a do tego miałam trochę szczęścia i zobaczyłam trenującego skoczka ;). Potem podeszłam do położonego nieco na uboczu pałacu Ambras - całość naprawdę ładna, a turystów jak na lekarstwo - uwielbiam zwiedzać w spokoju. Przy okazji zajrzałam też do paru kościołów, do których też nie dotarłam ubiegłego lata. Skocznia i pałac zajęły mi większą część dnia, wróciłam potem do centrum nieźle głodna. A skoro byłam w Tyrolu, to koniecznie musiałam pójść na Käsespätzle i - jak zwykle - nie byłam w stanie dokończyć ogromnej porcji :). Wieczór skończyłam spacerem po starym mieście oraz wejściem na wieżę miejską, jakby mało mi było punktów widokowych...

Dzień 2. Innsbruck.

W sumie co do tego długiego weekendu... Kto pracuje w finansach, ten podczas zamknięcia miesiąca urlopu nie bierze ;). Więc połowę piątku spędziłam w hotelu przed komputerem, bawiąc się cyferkami w Excelu. Prognoza zapowiadała w miarę ładną pogodę jeszcze przez pierwszą połowę dnia, więc tym bardziej bolało mnie, że muszę siedzieć w hotelu. Żeby jednak złapać trochę bezdeszczowych chwil, wstałam z samego rana i poszłam na spacer po nierozbudzonym jeszcze do końca Innsbrucku. Miało to swoje zalety - np. możliwość robienia zdjęć ze statywem w centrum miasta, gdzie normalnie roi się od turystów ;). Pracę skończyłam ok. 14 (w wielu firmach w Austrii w piątki pracuje się krócej) i ku mojej radości jeszcze nie padało, choć chmur na niebie pojawiało się coraz więcej. Poszłam więc w okolice pałacu Hofburg, gdzie kupiłam bilet łączony do kościoła dworskiego i kilku muzeów - i od razu zwiedziłam Hofkirche oraz Tyrolskie Muzeum Dziedzictwa Regionalnego. A po wyjściu dalej nie padało, więc pospacerowałam jeszcze po przypałacowym ogrodzie... Jednak w powietrzu czuć było nadchodzącą ulewę i dotarłam do hotelu akurat przy pierwszych kroplach deszczu.

Dzień 3. Seefeld in Tirol.

Od początku chciałam spędzić sobotę gdzieś poza Innsbruckiem, ale już się prawie pogodziłam z tym, że przyjdzie mi zmienić plany przez pogodę. Sobotni poranek nie był może tak słoneczny jak piątkowy, ale przynajmniej nie padało, a do tego miało tak zostać mniej więcej do 12. Dawało mi to kilka godzin na zobaczenie czegoś za miastem, choć raczej w niezbyt dużej odległości od niego. Mój wybór padł na Seefeld in Tirol, gdzie dotarłam ok. 8:30, akurat chwilę po otwarciu informacji turystycznej na dworcu. Natychmiast tam uderzyłam - jeśli wierzyć prognozie, mam przed sobą jakieś 3 godziny bez deszczu, gdzie poleca pani jakiś krótki hiking? Przeszłam się więc do Wildmoosalm, a gdy wróciłam do Seefeld im Tirol, to tylko lekko kropiło - w niczym nie przeszkadzało mi to w spacerze po miasteczku. Zaś kiedy podeszłam jeszcze do jeziorka Wildsee, wyszło nawet na trochę słońce... :) Wczesnym popołudniem wróciłam jeszcze do Innsbrucka, bo chciałam zobaczyć jeszcze jedno miejsce, do którego mogłam zajrzeć z wykupionym poprzedniego dnia biletem. Das Tirol Panorama to obraz w stylu naszej Panoramy Racławickiej przedstawiający bitwę pod Bergisel z początku XIX wieku - zdecydowanie warto tu było podejść :). A potem już tylko schowałam się w małej włoskiej knajpce, bo jak przyszła burza, to lało tak, że nie widział mi się powrót do hotelu, dopóki się nie uspokoi...

Dzień 4. Kufstein.

Niedzielę również chciałam spędzić gdzieś poza Innsbruckiem, ale bez kombinowania potem z powrotem do Wiednia. Najsensowniejszą opcją wydało mi się więc miasteczko Kufstein, położone tuż przy granicy z Niemcami, przez które przejeżdżają pociągi na trasie Innsbruck-Wiedeń. Zatem podróż powrotną do Wiednia zarezerwowałam już z Kufstein, a rano podjechałam do miasteczka, dając sobie kilka godzin na jego zwiedzanie. Zwiedzanie w nie najprzyjemniejszym stylu, bo pogoda w niedzielę była zdecydowanie najgorsza i co rusz zaczynało i przestawało padać, a do tego byłam przecież z pełnym bagażem (w tym dość ciężki laptop) na plecach... Ale nie ma co narzekać, trzeba zwiedzać. Niewielkie stare miasto, ale z przecudną uliczką Römerhofgasse (która sama w sobie jest warta wizyty w tym miejscu), no i forteca Kufstein na wzgórzu. Mimo tych niekorzystnych warunków pogodowo-plecakowych miasteczko bardzo wpadło mi w oko, więc jak pięknie tam musi być w słoneczny dzień...? :)
Te cztery dni to było moje drugie spotkanie z Tyrolem i na pewno nie ostatnie, bo mimo braku szczęścia do pogody (choć zawsze przecież mogło być gorzej!), za każdym razem wracam stamtąd zakochana w tym regionie ;). Tyrol jest piękny, nie da się zaprzeczyć - i nie jest też najtańszy. Wiadomo, sporo zależy też od tego, gdzie się człowiek zatrzyma i czym podróżuje. Gdy rok temu jeździliśmy samochodem i szukaliśmy noclegu dla trzech osób poza miastem, rozbicie kosztów na osobę wychodziło kompletnie inne, niż kiedy nocuję w pokoju jednoosobowym w centrum Innsbrucka, a podróżuję nie najtańszymi przecież austriackimi kolejami :).
Zatem cenowo:
- 85,90 € - pociągi: Wiedeń-Innsbruck, Innsbruck-Kufstein, Kufstein-Wiedeń + podróż do i z Seefeld. Posiadam jednak kartę Vorteilscard 66, która zapewnia mi spore zniżki na pociągi w Austrii, a do tego bukowałam bilety z wyprzedzeniem.
- 268,65 € - hotel (3 noce)
- 6€ - podatek turystyczny (3 noce)
- 10€ - skocznia Bergisel
- 16€ - pałac Ambras
- 4,50€ - wieża miejska
- 9€ - Hofkirche i muzea, bilet ulgowy (zniżka na Vorteilscard)
- 12,50€ - forteca Kufstein
Gdy do tego dodać jeszcze zakupy i jedzenie (przeciętnie obiad kosztuje kilkanaście euro, napoje ok. 5 euro, choć znowu - zależy, co i gdzie chcemy jeść... :) ), wyszło mi ok. 510€ na cały wyjazd, z czego ponad połowa to sam nocleg. Myślę, że warto było, no i zdecydowanie - brakowało mi już takich wypadów przez ostatnie miesiące... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze