Advertisement

Main Ad

Czekając na deszcz w Innsbrucku

Innsbruck, pałac Hofburg
Podczas naszego kilkudniowego pobytu w Tyrolu tego lata pogoda nie chciała z nami współpracować przez większość czasu. Biorąc pod uwagę, że spora część naszych planów zakładała pobyt na świeżym powietrzu, najbrzydszy dzień postanowiliśmy spędzić w Innsbrucku. W myśl tej prostej zasady, że zawsze można się schować przed deszczem w muzeach i kościołach, co byłoby z kolei nieco trudne do zrobienia na górskim szlaku. Jeszcze dzień wcześniej prognozy zapowiadały ulewę od rana do nocy, ale gdy rano wstaliśmy, na niebie pojawiały się jakieś przejaśnienia, a padać miało zacząć dopiero ok. 10-11. Zatrzymaliśmy się w Birgitz pod Innsbruckiem i początkowo planowaliśmy korzystanie z komunikacji miejskiej, ale gdy zobaczyliśmy, że autobus w jedną stronę kosztuje ponad 3 €... Pomnożone przed trzy osoby, w dwie strony i nagle parking w centrum Innsbrucka okazał się tańszy. Zatem szybkie śniadanie, ogarnięcie się do wyjścia i kierunek: Innsbruck :).
Zaparkowaliśmy w pobliżu Hofburga i najpierw skierowaliśmy się do informacji turystycznej po mapki i foldery informacyjne. Nasze plany były w dużej mierze uzależnione od pogody, a nie dało się ukryć, że tych chmur gromadziło się coraz więcej na horyzoncie. Dlatego najpierw chcieliśmy po prostu pospacerować po mieście i w resztkach promieni słonecznych zobaczyć to, co jest do zobaczenia na zewnątrz. Przy lekkim deszczu mieliśmy w planach kościoły, a podczas późniejszej ulewy chcieliśmy zobaczyć Hofburg. Myśleliśmy też o zamku Ambras położonym na obrzeżach Innsbrucka oraz nieco oddalonej od centrum skoczni narciarskiej - niestety, na te punkty nie pozwoliły pogoda i czas. Pozostało zatem tylko historyczne centrum Innsbrucka, ale przecież i tutaj jest sporo do zobaczenia... :)
Pierwszym miejscem, które koniecznie chcieliśmy zobaczyć, był słynny złoty dach (Goldenes Dachl) - niestety, w okolicy przeprowadzano prace budowlane i ta część starówki była mocno rozkopana i trudno o ładne zdjęcia ;). W 1420 roku zbudowano rezydencję (Neuhof), do której w 1500 roku - jakby nie patrzeć, ładna data - dobudowano wykusz (tak przynajmniej podpowiada Google, bo dla mnie to zadaszony balkonik... no ale nigdy nie jest za późno, by poznać jakieś nowe słowo w rodzimym języku). Już pominąwszy to, że całość jest ładnie zdobiona - w końcu wykusz dobudowano na rozkaz cesarza Maksymiliana I - ale tym, co się najbardziej rzuca w oczy jest dach. Złoty. A dokładniej miedziany i pokryty złotem, złożony z 2.657 płytek. Chyba nie skłamię mówiąc, że Neuhof ze złotym dachem jest największą atrakcją turystyczną Innsbrucka.
Następnie poszliśmy nad rzekę Inn, kierując się na zaznaczony na mapie Marktplatz przy ulicy Innrain. To stąd jest najlepszy widok na charakterystyczne, kolorowe domki nad rzeką, ciągnące się wzdłuż ulicy Mariahilfstraße. Pogoda nie pozwoliła nam na tak widowiskowe zdjęcia, jakie można znaleźć w internecie (góry w tle tonęły już powoli w chmurach), ale hej, widok był wciąż wart sesji fotograficznej! ;) Przeszliśmy też na chwilę na drugą stronę rzeki, jednak nie spędziliśmy tam za dużo czasu. Jeszcze nie padało, choć tego się już spodziewaliśmy - w prognozie właśnie przesunięto deszcz o kolejne dwie godziny, więc trzeba było wykorzystać ten dar od losu ;).
Skoro wciąż było trochę niebieskiego nieba, można było spacerować. Najpierw wzdłuż brzegu Inn, a na wysokości Hofburga odbiliśmy znów w kierunku starego miasta. Minęliśmy teatr i Dom Muzyki, zatrzymując się na chwilę przy ciekawej instalacji. Stare samochody przerobione na doniczki dla wyrastającej z nich roślinności. Jednak to nie po ulicach i wśród budynków chcieliśmy spacerować - w końcu ogrody i parki nadają się do tego zdecydowanie lepiej. My kierowaliśmy się na Innsbrucker Hofgarten, czyli do ogrodu pałacowego przy Hofburgu. Już przy wejściu przywitał nas roślinny wirus z napisem Abstand halten, czyli trzymać dystans - no w takich czasach żyjemy... ;)
Park liczy sobie 10 hektarów, czyli przestrzeń do spacerów jest, ale jednak dość szybko da się całość obejść. Ogród istnieje tu już od dobrych 600 lat, więc był wielokrotnie zmieniany, jako że władcy w różnych epokach mieli swoje poglądy, jak powinny wyglądać przypałacowe ogrody ;). Centrum parku stanowi pawilon z 1733 roku, w którym organizowane są różne wydarzenia kulturalne. Gdyby ktoś zagwarantował nam słońce na cały dzień, pewnie posiedzielibyśmy tam dłużej, ale że tyle szczęścia nie mieliśmy... po obejściu parku wybraliśmy się na dalsze zwiedzanie starego Innsbrucka :).
Koniecznie musieliśmy się przejść ulicą Marii Teresy (Maria-Theresien-Straße) - to główny, turystyczny deptak Innsbrucka. Ciągnie się ona od informacji turystycznej aż po łuk triumfalny, o którym za chwilę. Znajdziemy tu sporo zabytkowych budynków, w tym kościoły i pałacyki, ratusz, liczne sklepy, restauracje i kawiarnie. Jednym z bardziej charakterystycznych punktów jest też kolumna św. Anny. A nad tym wszystkim górują widoczne z większości miejsc w Innsbrucku Alpy, których akurat na moich zdjęciach już tak dobrze nie widać, bo chmur było coraz więcej... :)
Na południowym końcu ulicy Marii Teresy znajdziemy wspomniany już łuk triumfalny (Triumphpforte). Zbudowano go w 1765 roku z okazji ślubu Leopolda II Habsburga (syna Marii Teresy) i Marii Ludwiki Burbon. I tak południowa część łuku przedstawia sceny weselne ku czci młodej pary, a północna... żałobne, bo chwilę po tym ślubie zmarł Franciszek I Lotaryński - ojciec pana młodego, no i to też trzeba było upamiętnić. Łuk znajduje się niemalże pośrodku skrzyżowania, ale ruch samochodowy był na tyle nieduży, że dało się tu bez problemu podejść.
Zajrzeliśmy po drodze do paru kościołów (moje parę kościołów to tyle, że nie będę rozciągać tego wpisu, tylko zrobię kolejny... ;) ), a potem zatrzymaliśmy się w pizzerii Una Pizza na naprawdę smaczny obiad. Ledwo skończyliśmy jeść, a deszcz zabębnił o parasole. Było już koło 14, więc nie mogliśmy narzekać, sporą część dnia udało nam się pozwiedzać Innsbruck przy naprawdę przyzwoitej pogodzie - dużo lepszej, niż się spodziewaliśmy ;). Teraz, korzystając z ulewy, odwiedziliśmy Hofburg. Pałac w Innsbrucku uważa się za jeden z trzech najważniejszych na terenie Austrii - obok wiedeńskich Schönbrunnu i Hofburga - i, oczywiście, w środku nie można było robić zdjęć :P. Oryginalnie pałac zbudowano ok. 1460 roku, a potem parę razy go przebudowywano - najbardziej znaczące zmiany zaszły na rozkaz Marii Teresy. Wnętrza są piękne, choć jednak wiedeńskim nie dorównują... :) Bilet wstępu do apartamentów cesarskich kosztuje 9 €, wstęp na dodatkowe wystawy był oddzielnie płatny, ale tam już nie zaglądaliśmy.
Na sam koniec odwiedziliśmy jeszcze katedrę i, choć była ledwo 16, postanowiliśmy wracać już do Birgitz. Jak lunęło, tak padało już bez przerwy, było ciemno, mokro, no generalnie pogoda zdecydowanie nie nadawała się na dalsze spacery. Góry na horyzoncie też się gdzieś rozpłynęły :) Przez te kilka godzin zobaczyłam całkiem sporo Innsbrucka, ale też niemało mi jeszcze do zobaczenia zostało. Cóż, na pewno tu wrócę :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze