Advertisement

Main Ad

Vila Nova de Gaia, czyli świat piwnic winiarskich

Wystarczy przejść przez most nad rzeką Duero (albo z portugalskiego: Douro) - najlepiej słynnym Ponte Dom Luís I. Krótki spacer i już zostawiamy za sobą stare miasto w Porto i wkraczamy do Vila Nova de Gaia. Dla niektórych to zaskoczenie, że po drugiej stronie rzeki znajduje się już oddzielne miasto, choć wciąż należące do aglomeracji Porto, przecież całość sprawia wrażenie jednej dużej metropolii podzielonej rzeką na pół. Gmina Vila Nova de Gaia - albo po prostu Gaia, jak często piszą w informatorach turystycznych - liczy sobie ok. 300.000 ludności, co czyni miasto jednym z największych w Portugalii, obok Lizbony i Porto. Jego turystyczna część to jednak głównie wybrzeże Duero i ja też skupiłam się na zwiedzaniu tej okolicy.
Początkowo Vila Nova de Gaia - znana w czasach rzymskich jako Cale - była większym ośrodkiem niż wioska po drugiej stronie rzeki, jednak z czasem Porto zaczęło rozwijać się coraz szybciej i w końcu przerosło sąsiadkę z drugiego brzegu. Najazdy Maurów często docierały właśnie do Duero, pustosząc Cale, z którego uchodźcy szukali schronienia po drugiej stronie, w Porto. Sytuacja uspokoiła się dopiero w XI wieku, kiedy wygnano muzułmanów z tej okolicy i region zaczął się ożywiać pod władzą portugalską. Nowi mieszkańcy zajęli pozostałości Cale i na ruinach starego miasta zaczęli rozbudowywać Gaię. 
Współcześnie Gaia słynie głównie z piwnic winiarskich, po angielsku zwanych jaskiniami (caves). Lewy brzeg rzeki Duero jest bardziej skąpany w cieniu niż Porto, więc szybko stwierdzono, że lepiej będzie tutaj składować beczki z winem w odpowiedniej temperaturze. W tych regionach lato może mieć nawet 40 stopni (no chyba, że akurat przyjeżdżam ja, żeby psuć pogodę i wtedy w lipcu jest ledwo 20 stopni ;) ), więc skryte w cieniu piwnice to konieczność. Przez wieki wino przewożono z winnic nad rzeką Duero właśnie drogą wodną - dziś statki z nazwami producentów wciąż stoją wzdłuż wybrzeża, pełniąc raczej funkcję atrakcji turystycznej niż transportową. Same beczki są jednak transportowane drogą lądową - szybciej i taniej.
No właśnie - wino przewozi się tu z regionu Alto Douro (znajdującego się, swoją drogą, na liście UNESCO). W Vila Nova de Gaia po prostu składa się beczki, by wino dojrzewało w odpowiednich warunkach, tutaj się go jednak nie produkuje. Znajduje się tu około sześćdziesięciu piwnic winiarskich, wszystkich największych i najbardziej producentów porto. Bo to chyba oczywiste, który rodzaj wina tutaj króluje? ;) Idąc Av. de Diogo Leite, główną promenadą wzdłuż rzeki, mijamy dziesiątki znaków zapraszających do zwiedzania piwnic albo degustacji wina. Albo do jednego i drugiego. Wielu znanych producentów oferuje zwiedzanie piwnic z przewodnikiem, zakończone degustacją.
Wizyta w takiej piwnicy była dla mnie punktem obowiązkowym podczas pobytu w Porto i Gai, ale nie wybrałam sobie zawczasu producenta. Zapytałam więc po prostu wujka Google o the best wine caves in Vila Nova de Gaia i przejrzałam kilka rankingów, wybierając miejsce, które pojawiło się w każdym z nich. Piwnice Cálem, producenta z ponad 150-letnią historią, są też jednymi z największych i najpopularniejszych, oferują trasy po portugalsku, angielsku, hiszpańsku i francusku. Okazało się, że na najbliższą trasę po angielsku muszę czekać prawie 1,5 godziny, więc kupiłam bilet i wyszłam jeszcze na spacer. Można wybrać opcję Tour & food pairing, gdzie degustacja wina łączy się też z próbowaniem lokalnych czekoladek i serów, ale ja postanowiłam tym razem skupić się tylko na winie. Opcja standardowa (14 €) obejmuje dwa rodzaje porto: Cálem Fine White oraz Cálem Special Reserve Tawny. Opcja premium (17 €), na którą się skusiłam, obejmuje trzy wina: Cálem White & Dry, Cálem 10 Years Old Tawny oraz Cálem Late Bottled Vintage.
Trasa zaczyna się od mniej więcej piętnastominutowego spaceru po piwnicach, wśród beczek, na których wyświetlane są prezentacje multimedialne z informacjami. Poznajemy tu historię Cálem, dowiadujemy się, jakie wina mają pod swoim szyldem oraz jak wygląda produkcja porto. Nigdy się tym nie interesowałam, więc usłyszałam tu parę ciekawostek, choć - niestety - przewodnik nie umiał zbyt ciekawie opowiadać. Wychodził z założenia, że wszyscy przyszli tu głównie na degustację, więc chciał szybko swoje odbębnić i zaprowadzić ludzi do stołów... Porto jest słodsze i mocniejsze od zwyczajnych win, a zawdzięcza ten smak właśnie innej produkcji. Normalnie winogrona są poddawane fermentacji do końca, ale w przypadku porto proces ten przerywa się, dodając po kilku dniach spirytusu winnego, mającego powyżej 70%. Mocny i słodki smak porto zawsze mi podchodził, ale dopiero przy degustacjach zdałam sobie sprawę, że moje lubię porto było bardzo na wyrost, bo znałam niewiele rodzajów. Z dwóch rodzajów czerwonego - ruby i tawny - zdecydowanie bardziej podchodzi mi to pierwsze. W Gai też po raz pierwszy miałam okazję spróbować białego porto i tu mój gust mówi, że im słodsze tym lepsze. Najsłodsze z białych to lágrima i nawet butelkę takiego przywiozłam ze sobą do Wiednia :).
Przyszedł czas na lunch, wybrałam więc restaurację Sancho Panza położoną tuż nad rzeką - fajny wystrój i piękne widoki, a do tego lokalna kuchnia i wino w menu. Przekonali mnie ;). Chciałam spróbować danie zwane francesinha - podobno konieczność podczas pobytu w tym rejonie Portugalii. To niby fast-food, ale chyba każda restauracja w Porto i Gai kusiła turystów tą opcją w menu. To kromka chleba ze stekiem, szynką, kiełbasą, zapiekane serem i wszystko topione w sosie pomidorowo-alkoholowym (zazwyczaj piwnym, ale w tym rejonie często dodaje się raczej porto). Spróbowałam, zjadłam, ale drugi raz bym się raczej nie skusiła, po prostu za dużo mięsa jak na jedną potrawę. Zazwyczaj francesinhę podaje się też z frytkami, ale to już odpuściłam, bo więcej bym w siebie nie wcisnęła...
Jak już pewnie zauważyliście na niektórych z powyższych zdjęć, nad Vila Nova de Gaia kursują wagoniki kolejki linowej. To jedna z głównych atrakcji turystycznych, z której jednak nie zdecydowałam się skorzystać - wystarczyły mi widoki ze wzgórza i mostu ;). Kolejka nazywa się Teleférico de Gaia, pokonuje odległość zaledwie 600 metrów nad promenadą wzdłuż wybrzeża i przejażdżka trwa ok. 5 minut. Start na dole na promenadzie i wjazd na wzgórze przy moście Dom Luís I - opcja dla tych, którym się nie chce wchodzić pod górę? ;) Kurs w jedną stronę kosztuje 6 €, w obie - 9 € (dzieci pomiędzy 6 i 12 r.ż. płacą połowę) - nie jest to majątek, ale nieszczególnie wydaje mi się, żeby było warto. No ale co kto lubi... :)
Choć z kolejki nie skorzystałam, na szczycie wzgórza musiałam się znaleźć - spacer pod górę nie był zbyt wymagający :). To tu znajduje się klasztor Serra do Pilar z okrągłym, zbudowanym w XVI wieku kościołem. Wstęp jest biletowany, ale przez ograniczony czas do środka już nie wchodziłam - skupiłam się raczej na widoku stamtąd, który jest niczego sobie ;). Klasztor, razem z historycznym centrum Porto, został wpisany na listę UNESCO w 1996 roku. Obok znajduje się piękny park Jardim do Morro, brakuje za to... sklepów. Tych zwykłych, spożywczych. Serio, spacerowałam na górze dobre pół godziny, szukając miejsca, gdzie mogę kupić wodę mineralną. Znalezione przez Google Maps sklepy były albo zamknięte albo tematyczne (czyli w warzywniaku sprzedawano tylko owoce i warzywa, nie było nic innego). Zeszłam w końcu z powrotem na promenadę, by kupić wodę w sklepie z pamiątkami...
Swoją drogą warto wejść na wzgórze pieszo głównie dla widoków po drodze. Z każdym krokiem mamy coraz lepszy widok na Porto po drugiej stronie rzeki, a Vila Nova de Gaia staje się morzem pomarańczowych dachów, nad którymi górują loga producentów wina. Spod samego klasztoru mamy już widok na całe historyczne centrum Porto oraz most Dom Luís I - to jeden z najbardziej pocztówkowych obrazów Porto i Gai, punkt obowiązkowy podczas wizyty tutaj.
Choć nie wchodziłam do klasztoru na wzgórzu, zajrzałam na chwilę do zakonu dominikanek Corpus Cristi położonego przy głównej promenadzie. Zakon istnieje tu od połowy XIV wieku, choć budynki były wielokrotnie odnawiane - rzeka często wylewała, niszcząc wszystko przy brzegu. Świątynia została porządnie odnowiona pod koniec XVII wieku. Udostępniono odwiedzającym niewielką okrągłą kaplicę oraz bogato zdobione pomieszczenia obok. Warto tu zajrzeć, bo wstęp jest darmowy (co się dość rzadko zdarzało w Porto), a zwiedzanie zajmuje zaledwie parę minut.
Nie wyobrażam sobie przyjechać do Porto i nie spędzić choć kilku godzin w Vila Nova de Gaia. To integralna część aglomeracji, piękna i ciekawa z turystycznego punktu widzenia. Do tego oferuje mnóstwo punktów widokowych, skąd możemy zobaczyć całe centrum Porto, o pysznym winie do degustacji już nie wspominając ;). A być w Porto i nie pić porto... to się nie godzi ;).

Prześlij komentarz

0 Komentarze