Advertisement

Main Ad

Październikowe Santorini: Fira i Firostefani

Grecja, Santorini, Fira
Santorini? Hm, moja głowa natychmiast podsuwa mi konkretne skojarzenia: białe domki, niebieskie kopuły kościołów, plaże, tłumy turystów, wysokie ceny. Nie są to skojarzenia, które zachęcałyby jakoś szczególnie do wizyty na tej wyspie. Ładnie, tłoczno, drogo. Ale zaczął się październik, ja nie miałam jeszcze żadnych planów na mój weekend urodzinowy, a że w Austrii jest to długi weekend, ceny leciały już mocno do góry. Początkowo w planach była Sycylia, ale Wizzair odwołał loty, zmieniając siatkę połączeń. Za co, swoją drogą, byłam mu wdzięczna, gdy z końcem października przez Sycylię przewaliły się huraganowe wiatry i powodzie. Kiedy zaczęłam myśleć o innych planach na wyjazd, tanich lotów w tym terminie już nie było. Stwierdziłam, że skoro już mam zapłacić te 150 € za Ryanaira, to niech chociaż będzie to wyjazd gdzieś, gdzie jest ciepło i smacznie. Grecja to zawsze dobry wybór i tak jakoś padło na to Santorini, które nigdy mi się szczególnie nie marzyło i które okazało się bardzo pozytywnym zaskoczeniem :).
Czy koniec października to dobry termin na wypad na Santorini? Zależy, czego oczekujecie. Jest to końcówka sezonu, czyli napotkamy tu jeszcze trochę turystów (choć wolę sobie nie wyobrażać tłumów, które muszą tu być latem), a większość miejsc wciąż jest otwarta. Transport publiczny funkcjonuje normalnie, więc bez problemu dojedziemy autobusem do wszystkich najważniejszych miejsc na wyspie. Noclegi są zapewne nieco tańsze niż w lecie, choć zdecydowanie nie nazwałabym tanimi opcji, które wyświetlały mi się na Bookingu. Pod koniec października pogoda robi się też coraz bardziej kapryśna - na szczęście podczas mojego pobytu padało tylko nocą, ale różnice temperatur były zauważalne. I to nie tylko między dniem a nocą, ale także z dnia na dzień - w niedzielę chodziłam w letniej sukience i udało mi się nawet opalić, a w poniedziałek temperatura spadła do 16 stopni i przenikający wiatr zmusił mnie do założenia polara pod kurtkę. Na kąpiel w morzu czy rejsy łódką było już dla mnie za chłodno, ale Santorini zapewnia mnóstwo innych atrakcji, na które październikowa pogoda jest wręcz idealna ;).
Na nocleg wybrałam mieszkanko w Villa Rose, położonej przy głównej ulicy Firy. W bookingowej promocji zapłaciłam 142 € za trzy noce i była to naprawdę fajna cena jak na Santorini. Na początku trochę się wahałam z rezerwacją, bo na mapie wyglądało to dość daleko od centrum... dopóki człowiek nie zda sobie sprawy, jak mała jest Fira i że to dość daleko w rzeczywistości okazuje się siedmiominutowym spacerem ;). Villa Rose posiada basen, z którego przy październikowych temperaturach nikt już nie korzystał, oraz tarasy / balkony przy każdym apartamencie. W pobliżu jest pyszna piekarnia (Mylonas) i supermarket, na dworzec autobusowy miałam zaledwie pięć minut piechotą. Nie zaprzeczę, że ta bliskość dworca odgrywała istotną rolę w wyborze miejsca noclegowego. Wszystkie autobusy na Santorini zaczynają i kończą trasę w Firze. Gdybym wynajęła mieszkanie gdziekolwiek poza Firą, musiałabym zawsze jechać najpierw do stolicy, żeby przesiąść się w autobus zmierzający do innej części wyspy. Byłam na Santorini zaledwie cztery dni, szkoda mi było czasu na przesiadki - z Firy mogłam pojechać, gdzie tylko chciałam... A i sama stolica okazała się bardzo fajnym miejscem :).
Centralnym punktem Firy (jeśli pominiemy tu dworzec autobusowy ;) ) jest plac przed katedrą. Potężny budynek natychmiast rzuca się w oczy, a sam plac jest świetnym punktem widokowym, wzdłuż którego ciągną się bary i restauracje, oferujące stoliki z widokiem. Prawosławna katedra została zbudowana w 1827 roku, wymagała jednak znacznej przebudowy po trzęsieniu ziemi, które nawiedziło Santorini w 1956 roku. Wokół świątyni ciągną się charakterystyczne arkady, pod którymi prawie za każdym razem trafiałam na kogoś muzykującego (ten pan grający na akordeonie motyw z Ojca chrzestnego chyba pomylił wyspy...).
Jak to w cerkwiach bywa, wnętrze zostało ozdobione w szczegółowe, kolorowe freski - ich autorem jest miejscowy artysta Christoforos Asimis, który malował wnętrze katedry już po jej odbudowie po trzęsieniu ziemi. Nie jest to jedna z tych świątyń, które zachwycają odwiedzającego od pierwszego wejrzenia - to nowy budynek, zadbany, ale niezbyt wyjątkowy z artystycznego punktu widzenia. Warto tu zajrzeć na chwilę, ale cudów nie ma się co spodziewać ;).
Jeśli szukacie w Firze miejsca na obiad z widokiem, to bardzo polecam restaurację Naoussa, położoną niedaleko katedry. Wybrałam ją z polecenia recepcjonistki w moim miejscu noclegowym, a opinie w Google'u potwierdziły, że to dobry wybór. Hasła best moussaka in Fira były dla mnie najbardziej zachęcające, bo moussakę uwielbiam, więc musiałam ją zjeść podczas pobytu w Grecji ;). Cenowo było bardzo w porządku - zapłaciłam 30 € (już z napiwkiem) za wodę mineralną, półlitrową karafkę domowego wina, starter (pyszne krokiety serowe) oraz danie główne. Nie była to może najlepsza moussaka w moim życiu, ale zdecydowanie jedna z lepszych - wszystko mi bardzo smakowało, obsługa była przesympatyczna, a widoki faktycznie cudowne :). Na szybkie i tańsze przekąski w okolicy polecam bar Lucky's Souvlakis, gdzie za ok. 3 € dostaniemy pitę z gyrosem na wynos.
Oprócz wspomnianej już katedry prawosławnej, w stolicy Santorini znajdziemy również katedrę rzymskokatolicką p.w. Jana Chrzciciela. Zbudowano ją nieco wyżej, wśród plątaniny uliczek starego miasta, ale jej charakterystyczną kopułę i wieżę widać z daleka. Oryginalnie barokowa świątynia powstała w 1823 roku, ale - podobnie jak miało to miejsce w przypadku katedry prawosławnej - konieczna była kompletna odbudowa po trzęsieniu ziemi. Współczesne wnętrze to prosty barok, choć moją uwagę przykuły kartki rozwieszone w kilku językach z hasłem do wi-fi... i wielkim napisem, że Bóg jest miłością, bo ma wi-fi 24/7 - wygląda na to, że nie ma złych metod, by przyciągać ludzi do kościoła... :P
To w Firze załapałam się na najpiękniejszy zachód słońca na Santorini - w słynnym Oia nie miałam tyle szczęścia. Gdzie najlepiej oglądać zachód słońca w Firze? Mam swoje trzy punkty ;). Pierwszy to plac przy katedrze prawosławnej, tam też zgromadziło się sporo ludzi i było dość tłoczno (choć znów, to zapewne nic w porównaniu z tym, co się tu dzieje latem...). Drugi punkt nie jest właściwie punktem, ale całą uliczką biegnącą wzdłuż centrum Firy do góry (Agiou Mina) - tu nie ma jak się gromadzić, bo droga jest dość wąska, ale i tak ludzie siadali na murku i czekali na zachód. Osobiście też wolałam stąd patrzeć, bo pod tym kątem słońce pięknie padało na katedrę prawosławną i tę część Firy :).
Trzecie miejsce nie jest może aż tak spektakularnym punktem widokowym, ale zdecydowanie warto tam zajrzeć - to Gialos, stary port Firy. Znajduje się on na wysokości morza (jak to port ;) ), więc trzeba zejść na dół, a prowadzące tam schody stanowią same w sobie jedną z atrakcji miasta. Do portu biegnie ok. 600 schodów i idąc w dół, miałam przeogromną nadzieję, że mimo silnego wiatru kursuje kolejka do góry... ;) Schodzenie było fajne, bo miasto powoli zostawało coraz wyżej nade mną, a przede mną rozpościerało się morze, wyspy i sąsiednie skały. Jedynie trzeba było uważnie patrzeć pod nogi...
...trzeba patrzeć pod nogi, bo nie wszyscy pokonują ciąg schodów piechotą. Za kilka euro można przejechać tę trasę na osiołku, a po zwierzętach nikt tutaj nie sprząta. Zatem całe schody usiane są oślimi odchodami. Schodziłam powoli, robiąc zdjęcia co i rusz, więc zwierzęta minęły mnie dwukrotnie - w dół prowadzono je bez pasażerów, ale w górę na wszystkich osiołkach siedzieli turyści. Jest to atrakcja z serii tych, z których nigdy bym nie skorzystała, bo bardzo mi było żal osiołków, ale widać, że nawet pod koniec sezonu biznes się kręci. Zdecydowanie bardziej polecam tutaj skorzystanie z kursującej regularnie kolejki - przejazd kosztuje 6 € w jedną stronę, nie dość, że nie męczymy zwierząt, to jeszcze z wagonika są zdecydowanie lepsze widoki!
Jeszcze nie tak dawno temu Gialos był głównym portem wyspy, który zaczął obumierać, gdy Santorini skupiło się na turystyce. Większość rejsów, które obecnie się tu odbywają, również jest związana z turystyką - można stąd popłynąć na wulkan, tutaj też przybijają mniejsze łódki z ogromnych statków pasażerskich. W październikowy wieczór ruch w porcie był już zerowy, ale podobno latem Gialos tętni życiem. Mnóstwo tu też klimatycznych restauracji i kawiarni tuż nad brzegiem morza, ale teraz wszystkie świeciły pustkami - ja też już nie zaglądałam do żadnej, bo byłam tak najedzona, że aż cud, że się kolejka nie urwała pode mną ;)
Jeśli wybierzemy się na spacer po Firze, miniemy katedrę rzymskokatolicką i pięknie położony kościółek Agios Stylianos, dotrzemy do najwyżej położonej części miasta, z administracyjnego punktu widzenia stanowiącej już oddzielną miejscowość. Nazwano ją koroną Firy, czyli po grecku Firostefani. Turyście trudno określić, gdzie kończy się Fira, a zaczyna Firostefani, bo po prostu ciągle mijamy dziesiątki białych domków, hoteli z otoczonymi leżakami basenami, restauracje oferujące drinki z widokiem i grecką kuchnię... I po prostu nagle znajdujemy się w Firostefani ;).
Teoretycznie można tu podjechać autobusem - z dworca w Firze kursują busy na trasie Fira - Firostefani - Imerovigli, ale jeśli zdrowie pozwala, to zdecydowanie lepiej się tędy przespacerować. Nie jest daleko, choć faktycznie ciągle pod górę ;). Za to jeszcze przed głównym placem Firostefani natkniemy się na bardzo pocztówkowe miejsce. Miejsce, które na Google Maps znajdziecie jako Trzy dzwony Firy, a bardziej rzeczowo jest to cerkiew Zaśnięcia NMP (Panagia Agion Theodoron). Punkt widokowy znajduje się tuż ponad kościółkiem i stąd idealnie widać białą budowlę z intensywnie niebieską kopułą i trzema dzwonami... A dookoła rozciąga się morze i okoliczne wysepki. To - obok zachodu słońca w Oia - chyba najbardziej znany obrazek z Santorini.
Z Firostefani poszłam pieszo dalej do Imerovigli, a następnie do Oia, ale o tym będzie już oddzielny wpis. Bardzo się cieszę, że wybrałam Santorini na taki jesienny wypad na kilka dni - przez ten czas zobaczyłam wszystko, co chciałam na głównej wyspie. Mając więcej czasu (i nieco wyższe temperatury), zdecydowałabym się pewnie jeszcze na rejs łódką na wulkan, może jakąś kąpiel w morzu... ;) Ale z punktu widzenia stricte turystycznego (czyli zwiedzam, a nie leżę na plaży), to cztery dni okazały się czasem idealnym. A Santorini - wyspą, na której jest dużo więcej do zobaczenia, niż tylko plaże :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze