Advertisement

Main Ad

Wszędzie widzę krasnale, czyli wrocławskie migawki

Wrocław krasnale
Ostatni weekend maja - a w Austrii był to długi weekend, bo w poprzedzający go czwartek wypadło święto państwowe - spędziłam po raz pierwszy w tym roku w Polsce. I po raz pierwszy od półtora roku we Wrocławiu ;). Wrocławskich wpisów na blogu już trochę jest (zajrzyj tutaj), więc tym razem nie będę Was zarzucała turystycznymi polecajkami. Zresztą to zdecydowanie był wyjazd towarzyski a nie turystyczny i gdyby nie to, że zamówiłam książki do odebrania w księgarni w centrum, to pewnie nie zajrzałabym nawet na Rynek. Do tego pogoda nieszczególnie dopisała - przez większość mojego pobytu było zimno i deszczowo. No, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że mam spędzać mój wrocławski czas w dobrym towarzystwie, a nie w nowych miejscach ;). Udało mi się jednak zajrzeć na cmentarz żydowski i do Hydropolis, bo tak zupełnie bez zwiedzania to przecież nie dałoby rady... Jednak tym miejscom poświęcę oddzielne wpisy na blogu, a dziś zostawię Was z wrocławskimi kadrami z krótkiego spaceru po mieście. Bo Wrocław - tak jak i Wiedeń - chyba nigdy mi się nie znudzi... :)
Rozstawione wszędzie stragany kusiły, a przecież w domu czekał obiad... To chyba cud, ze skończyło się tylko na kupnie pączka z jagodami i wina porzeczkowego (polskie wina owocowe przyciągnęły mój wzrok, ale nie podeszły, niestety, moim kubkom smakowym). Jak na czwartek, w centrum było dość sporo ludzi, a ja nie lubię kręcić się w tłumie, więc szybko skierowałam się do księgarni. Chyba z każdego pobytu w Polsce przywożę jakieś książki - mogę odpuścić sobie zjedzenie pierogów, zakupy jakichkolwiek słodyczy czy innych produktów spożywczych, ale książki to punkt obowiązkowy. Pomińmy milczeniem fakt, że nie przeczytałam jeszcze większości tych, które kupiłam w grudniu...
Dłuższą chwilę mi zajęło, by mój zmęczony całonocną, bezsenną podróżą do Wrocławia mózg przestawił się na wszechobecny polski ;). Zwłaszcza że na cmentarzu żydowskim większość napisów była po niemiecku, a ja od tego miejsca zaczęłam zwiedzanie. Już pominąwszy odruchy jak chociażby danke sehr rzucone przy zakupach, ale to jest naprawdę śmieszne uczucie, że rozumiem wszystko, co ludzie mówią dookoła. Przy austriackich dialektach wciąż daleko mi do tego z językiem niemieckim ;). I tak spacerowałam, słuchając sobie ludzkich rozmów... Ty, patrz, pomnik jakiś. Pewnie Słowacki. No wygląda na pisarza. Jak podpisane? Fredro? A wygląda mi na Słowackiego... ;)
No i krasnale... We Wrocławiu zaczęłam regularnie bywać podczas studiów i za każdą wizytą starałam się wyłapać coraz to nowe figurki. Z bólem serca przyznaję, że studia skończyłam dziewięć lat temu, więc od tych moich regularnych wrocławskich wizyt już trochę wody w Odrze upłynęło. Wtedy jeszcze krasnali nie było aż tyle co dzisiaj, nowości też nie pojawiały się co chwila, a o zwiedzaniu miasta z Mapą Wrocławskich Krasnali to mogłam sobie co najwyżej pomarzyć. Poukrywane figurki pokazywali mi bliscy mieszkający we Wrocławiu na co dzień ;).
Niektórych krasnali, które utkwiły mi w pamięci przed laty, już nie ma. Ale za to pojawia się coraz więcej nowych! Obecnie jest ich coś około czterystu, a pewnie i ta liczba już została przekroczona, ale nie natrafiłam na żadne w pełni aktualne statystyki ;). Zresztą nie ma to znaczenia, bo i tak nie miałam czasu i głowy do szukania takich ilości figurek. Tylko spacerując po Rynku i okolicy, natrafiłam na kilkadziesiąt krasnali - wcale się szczególnie nie rozglądając. Jakaś część mnie pomyślała sobie nawet, że gdy jest ich tak dużo i można je znaleźć wszędzie, tracą one trochę swój urok... Te kilkanaście lat temu to była cała atrakcja, jak się gdzieś niespodziewanie wypatrzyło krasnala ;)
Wrocławskie krasnale doczekały się nawet swojej podstrony na Visit Wrocław, gdzie można przeczytać, skąd te skrzaty się w ogóle wzięły. Znajdziemy tam też mapkę z zaznaczonymi figurkami (w samym centrum wyświetla mi się na niej 207 krasnali...) oraz informacje, jak postawić krasnala (piszą, że to nic trudnego!) oraz kto je wytwarza. Tutaj listę rozpoczyna Tomasz Moczek, autor pierwszych figurek postawionych we Wrocławiu w 2005 roku. Kto by wtedy przewidział, że tak się rozwinie to krasnoludkowe szaleństwo...? ;)
Nawet znalazłam krasnoludki, z którymi się sama mogłam utożsamiać. Przede wszystkim ten jeden, który łazi z aparatem i fotografuje inne krasnoludki... ;) Ale i ten, który siedzi wpatrzony w komputer, wygląda dziwnie znajomo - jego mina wyraźnie wskazuje, że Excel się zawiesił i co zrobisz, jak nic nie zrobisz ;). 
Trochę żałuję, że nie miałam więcej czasu na łażenie po Wrocławiu - ostatni raz w porze innej niż zimowa byłam tu w 2012 roku. Miasto się zmienia, na jego mapie pojawia się coraz to więcej nowych miejsc, a i te stare z przyjemnością odświeżyłabym w pamięci. No ale przecież nie będę narzekała, że mogłam spędzić więcej czasu z bliskimi ;). Akurat Wrocław chętnie bym odwiedzała częściej, ale połączenia z Wiednia są albo dla tych masochistów, którzy są w stanie spędzić noc w bezpośrednim pociągu czy autobusie (moje plecy przez kilka następnych dni mi sugerowały, że jestem już za stara na takie przyjemności :P ) albo lubią się przesiadać i poświęcać na to cały dzień. Wciąż wierzę, że wystartują kiedyś dzienne bezpośrednie pociągi między Wiedniem a Wrocławiem, a najchętniej to w ogóle bym tu widziała jakiegoś Ryanaira czy coś... ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze