Advertisement

Main Ad

Hydropolis - w muzeum wody

Wrocław Hydropolis
Wrocławska pogoda nie współpracowała, ale skoro mój brat wziął dzień urlopu na mój przyjazd, to nie można było przecież zmarnować tego całego dnia w domu. Na szczęście większość moich dotychczasowych wypadów do Wrocławia wiązała się raczej ze zwiedzaniem knajp a nie zabytków, więc tych drugich wciąż jeszcze sporo pozostało dla mnie nieodkrytych ;). Zaproponowałam zatem Centrum Edukacji Ekologicznej Hydropolis, które otworzono w grudniu 2015 roku, czyli już w czasach, gdy Wrocław (albo i ogólnie cała Polska) stał się mi wybitnie nie po drodze. Centrum wiedzy o wodzie znajduje się w dawnym zbiorniku wody czystej, który pełnił tę funkcję od XIX wieku do 2011 roku, choć od pamiętnej powodzi z 1997 roku już w sposób ograniczony. No a potem MPWiK Wrocław postanowił w tych charakterystycznych budynkach otworzyć coś na kształt muzeum wody... :)
Bilet normalny do Hydropolis kosztuje 32 zł, a już przy wejściu wita odwiedzających pierwsza atrakcja - sporych rozmiarów drukarka wodna. Widziałam już takie rzeczy, ale zazwyczaj były sporo mniejsze - tutaj przelewało się tyle wody, że spokojnie można było utworzyć dłuższe napisy w stylu Hydropolis czy Pij kranówkę ;). Potem w środku zaczynają się kolejne ciekawostki przykuwające wzrok. Najpierw wir w średniej wielkości zbiorniku wodnym. Ekran z kamerą, na którym odwiedzający wyświetla się otoczony pływającymi rybkami. Tablica z różnymi ciekawostkami dotyczącymi wody. A wszystko po to, by zabić czas oczekiwania na wejście. Zwiedzanie Hydropolis zaczyna się od krótkiego filmu informacyjnego, który odtwarzany jest w kółko, ale żeby nie przeszkadzać już oglądającym, lepiej poczekać do nowego seansu.
Zatem najpierw filmik, dziesięciominutowa projekcja na ogromnym ekranie w 360º. Całość dotycząca wody we wszechświecie z głosem Krystyny Czubówny w tle - taki wstęp bardzo mi się spodobał :). Gdy film dobiegł końca, otworzyły się drzwi w trzy strony i można było wybrać dowolny kierunek zwiedzania. Jako że równo z nami weszła cała wycieczka rozwrzeszczanych małolatów, najpierw popatrzyliśmy, w którą stronę poszła ta grupa... i przezornie poszliśmy w przeciwną ;). Zaczęliśmy więc od Strefy Stanów Wody, gdzie można było dowiedzieć się różnych ciekawostek o stanach skupienia, zobaczyć ogień zrobiony z pary wodnej czy przyjrzeć się symulatorowi zamieci śnieżnej. Wszystko zrobione na naprawdę świetnym poziomie.
Oczywiście nie mogło tu zabraknąć wystaw tematycznych związanych z samym Wrocławiem. Interaktywna mapa miasta z podświetlanymi zabytkami. Historia 150 lat wrocławskiego MPWiK-u. Opisany krok po kroku schemat, jak wygląda miejski proces oczyszczania wody. Tutaj mieliśmy trochę rozrywki, bo komuś w muzeum pomyliła się numeracja na schemacie i jeden numer był pominięty - stwierdziliśmy, że to na pewno ten punkt, w którym ścieki trafiają do Odry, ale wiadomo, nikt się nie przyzna :P. Nie dało się jednak nie zauważyć, że nawet takie historyczne czy techniczne ciekawostki były przedstawione w bardzo przystępny sposób i bardzo dobrze się to czytało.
Swoją drogą, nawet sobie nie wyobrażacie, ile się czasem musiałam czaić, by zrobić zdjęcie z jak najmniejszą ilością ludzi... Bo w Hydropolis wcale nie było tak pusto, a jak się trafiło na wycieczki, to już w ogóle człowiek nie słyszał własnych myśli ;). Jakiś czas temu zauważyłam taką ciekawą rzecz, że o ile ludzi mówiących po niemiecku czy angielsku jestem w stanie przy odrobinie wysiłku zignorować, na inne języki wyłączam się bez problemu, to na polski nie potrafię. Jeśli gdzieś w metrze obok mnie ktoś rozmawia po polsku przez telefon, to nie jestem w stanie czytać, przeglądać internetu, no nic, po prostu ten słyszany język polski zagłusza mi własne myśli. Nigdy mi to szczególnie nie przeszkadzało, bo przecież ile tego polskiego na co dzień słyszę? Uderzyło mnie to jednak podczas zwiedzania Hydropolis, kiedy dookoła ganiały dzieciaki drące się po polsku, przewodnik coś tłumaczył, inni turyści rozmawiali... Nie sądziłam, że można został przytłoczonym własnym językiem, ale mój mózg dokładnie tak się czuł ;). Przy bardziej zatłoczonych wystawach nie byłam w stanie czytać po polsku, za dużo bodźców. Łatwiej mi było odpalić ekran po angielsku czy nawet niemiecku, bo wtedy jakoś oddzielałam to, co czytam, od tego, co słyszę. Zdecydowanie fajniej byłoby w ciszy i spokoju czytać po polsku, no ale... dobrze, że były i inne ludzkie języki ;).
Podążając za niebieskim szlakiem zaznaczonym na podłodze, przeszliśmy przez wszystkie siedem stref tematycznych Hydropolis. Są to po kolei (tzn. po kolei zaczynając od naszej strony ;) ):
- Stany Wody
- Miasto i Woda
- Historia Inżynierii Wodnej
- Człowiek i Woda
- Człowiek i Woda
- Ocean Życia
- Głębiny.
Po drodze były jeszcze wystawy tymczasowe oraz strefa przeznaczona do relaksu (leżanki obok ściany pokrytej mchem) oraz kącik dla dzieci. Całość przeznaczona na ok. 2 godzin, ale my - przez tę niemożność skupienia w tłumie i hałasie - wyszliśmy nieco szybciej. Najbardziej przypadła mi do gustu Strefa Historii Inżynierii Wodnej. Mnóstwo ciekawostek z najdawniejszych czasów historycznych - budowa najstarszych tam, wynalazków związanych z wodą, no naprawdę genialne rzeczy :). I do tego było tam najmniej ludzi (nie doceniają historii...), więc można było na spokojnie zatrzymać się i czytać.
Rundkę po Hydropolis zakończyliśmy w Strefie Głębin - również bardzo ciekawej, ale chyba najbardziej zatłoczonej. Ta część pozostawiła mi największy niedosyt, bo nie byłam już w stanie tam dłużej wytrzymać, a dalej zostało sporo do poczytania :). Znajdziemy tu dość przerażające modele różnych stworzeń żyjących głęboko pod wodą, możemy też wejść do repliki batyskafu Trieste czy poczytać o zatopionych wrakach słynnych statków. Całościowo muszę przyznać, że Hydropolis to kawał dobrej roboty, świetnie przygotowane centrum edukacyjne i naprawdę można tu się sporo dowiedzieć - niezależnie od wieku. Tylko żeby jeszcze trafić w jakimś spokojniejszym momencie, najlepiej bez wycieczek szkolnych... ;)

Prześlij komentarz

0 Komentarze