Advertisement

Main Ad

Lot balonem nad Doliną Królów

egipt, balon, dolina królów
Zbiórka w recepcji o 3:50, chwilę potem przychodzi facet, który całą naszą grupkę zabiera do małego busa. Krótka jazda i jesteśmy już na brzegu Nilu. Prowadzą nas do jednej z łódek, gdzie na pokładzie czeka kawa, herbata, coś słodkiego... Na herbatę się skuszę, ale o 4 w nocy mój żołądek nic do jedzenia nie przyjmie. Po chwili przychodzi też kamerzysta oferujący swoje usługi, jednak za na tyle wygórowane ceny, że nikt się na to nie decyduje i po paru minutach rozczarowany pan znika, a łódka w końcu odbija od brzegu. Pierwszy raz płynę po Nilu, ale jest tak ciemno, że i tak nie ma tu żadnych widoków. W końcu jesteśmy na zachodnim brzegu, skąd kierujemy się do białego mini-busa i... czekamy. Dość długo nawet, bo okazuje się, że tym razem będziemy jechać w konwoju i musimy poczekać, aż wszyscy wyruszą. A busy wydają się ciągnąć w nieskończoność, jest ich dobra setka, w każdym po kilkanaście osób chętnych na lot balonem. Kiedy dojeżdżamy na miejsce, kłębi się tam tłum ludzi, a niebo na horyzoncie zaczyna się rozjaśniać. Wskazują nam pilota, z którym mamy polecieć i od tej chwili akcja zdecydowanie przyspiesza... ;)
Pilot staje przy podłużnym koszu, w którym zmieści się ponad dwadzieścia osób i prosi naszą grupkę, byśmy podzielili się na pół. Kosz też ma oddzielne przegrody, każdą na pięć-sześć osób, żeby ludzie nie chodzili po całym balonie i nie zaburzali równowagi. Pilot tłumaczy zasady bezpieczeństwa, pokazuje, jaką pozycję mamy przyjąć do lądowania... Po raz drugi tego dnia słyszymy żart, że są trzy rodzaje lądowania - egipskie, czyli łagodne i bez problemów, europejskie, czyli kosz może trochę poszurać o ziemię i się przechylać, no i amerykańskie, czyli odbijanie się od ziemi i kosz się przewraca. Chyba nie lubią Amerykanów... ;) Musimy liczyć na pierwsze, być przygotowanymi na ostatnie, a pilot dodaje, że nie ma się czego bać - wprawdzie nigdy nie latał, ale obejrzał w nocy filmik na Youtube, jak to się robi. Internet mu padł przed sceną lądowania, ale damy radę, prawda? ;) Pilot rozluźnia atmosferę, a w międzyczasie balony napełniają się gorącym powietrzem i w końcu przy koszu dostawiane są niewielkie schodki, po których możemy wejść do środka.
Co ciekawe, balony startują z terenu wojskowego i nie można tu robić zdjęć profesjonalnym sprzętem (w Egipcie każdy aparat jest postrzegany jako profesjonalny). Jeszcze po drodze przewodnik pytał, czy ktoś ma aparat lub kamerę i gdy się zgłosiłam, usłyszałam tylko: to jak cię ktoś zapyta, mówisz, że nie masz! Jak balon uniesie się do góry, mogę swobodnie wyjąć sprzęt i robić zdjęcia, ale podczas startu i lądowania, jeśli ktoś zobaczy aparat w ręku, może go skonfiskować. Powiedzmy, że byłoby to zrozumiałe (w końcu teren wojskowy), ale zdjęcia i filmiki komórką można robić bez problemu. A nie oszukujmy się, większość telefonów ma teraz lepszy aparat niż te małpki, którymi pstrykają zdjęcia przeciętni turyści... No ale zasady są, jakie są i aparat leży głęboko schowany w plecaku, a ja komórką uwieczniam, co się dzieje wokół mnie. Obsługa odsuwa schodki od kosza, pilot zwiększa ogień... i odrywamy się od ziemi! Mamy to szczęście, że nasz balon wystartował jako pierwszy, więc już z góry możemy patrzeć, jak pozostałe balony powoli się unoszą.
Balon odrywa się od ziemi, a ja staram się nie patrzeć bezpośrednio w dół, tylko prosto przed siebie. Mam lęk wysokości i choć staram się nad nim panować, nie byłam w stanie przewidzieć, jak zareaguję na takie niezwykłe przeżycie. Tymczasem jest zaskakująco dobrze. Nie ma silnego wiatru, balonem nie szarpie, tylko lekko się unosi, a pilot natychmiast zaczyna wskazywać różne atrakcje. Tam jest świątynia Hatszepsut! Tam ruiny innej świątyni z kolosami Memnona u wejścia! Zaraz podlecimy dalej i będzie Dolina Królowych. No i Dolina Królów, panie i panowie! Nie wiadomo, czy patrzeć, czy robić zdjęcia, czy zachwycać się w towarzystwie innych zachwyconych... ;) Przelatujemy w większości nad pustynnymi terenami, co też pomaga nie czuć wysokości - szybko zapominam, że się bałam, ekscytacja bierze górę!
Na szczęście nie ruszają mnie opowieści o wypadkach balonów, a takich można było posłuchać u nas podczas kolacji poprzedniego dnia. Były na wycieczce osoby, które już kiedyś leciały balonem i opowiadały o trudniejszych lądowaniach, rozmowa zeszła też na wypadek w Kapadocji, w którym zginęło dwóch turystów, a który wydarzył się zaledwie parę dni wcześniej... W Luksorze nie było na szczęście większych problemów ostatnimi czasy - w lipcu zderzyły się ze sobą dwa balony i było konieczne awaryjne lądowanie, ale jedynie dwie osoby zostały lekko ranne. Ostatnie większe wypadki balonowe w Egipcie miały miejsce w 2013 roku (19 ofiar) i 2009 roku (16 rannych), ale od tamtej pory mocno zaostrzono przepisy. Lecąc balonem nad Doliną Królów, nie czuję żadnego zagrożenia, ale też i pogoda wyjątkowo sprzyja - podobno często się zdarza, że przy silnym wietrze balony w ogóle nie startują.
Patrząc na oferty lotów z Luksoru, widzę, że za taką przyjemność trzeba zapłacić sto kilkadziesiąt dolarów. W Egipcie większość turystycznych atrakcji (poza obiektami z regularnymi biletami wstępu) ma podane ceny w dolarach, egipski funt nie jest najsilniejszą walutą... Ja za wycieczkę zapłaciłam 110 $, nie wiem, czy były jakieś zniżki przy rezerwacjach grupowych, czy jeszcze te dwa miesiące temu ceny były trochę niższe... Cała atrakcja trwa około trzech godzin, z czego w powietrzu jest się może ze czterdzieści pięć minut. Jednak odebranie z hotelu, przepłynięcie Nilu, przejazd konwojem, czekanie na start... to wszystko zabiera sporo czasu. Na szczęście godzina taka, że większość i tak przysypia - szczęściarze, którzy potrafią spać w każdych warunkach ;).
Balon osiąga maksymalną zaplanowaną na ten lot wysokość i pilot każe wyciągać aparaty i telefony. Po czym robi trwający nieco ponad minutę obrót balonem o 360 stopni, żeby każdy mógł przyjrzeć się panoramie okolicy. Pod nami piasek pustyni, trochę dalej ciągną się starożytne grobowce i świątynie. W drugą stronę soczysta zieleń, przecięta lśniącą wstęgą Nilu - to miejsce, gdzie zieleń styka się z pustynią jest tak wyraźne, aż nierealne. A niebo nabiera coraz to intensywniejszych kolorów, zaraz wstanie słońce...!
Pewnie dlatego te balony tak niespiesznie startowały... Lot trwa niecałą godzinę, a do wschodu słońca wciąż było całkiem sporo czasu. W drugiej połowie października słońce wschodzi chwilę przed 6, więc start ok. 5:20-30 miał sens... tylko ta pobudka o 3 bolała ;). Ale kiedy intensywnie pomarańczowa kula wyłania się nad Nilem, to właściwie brakuje słów na ten widok. Jest przepięknie, cudownie, niesamowicie... to wrażenie, którego się nigdy nie zapomni.
Słońce wznosi się coraz wyżej - w przeciwieństwie do balonu. Przywilej pierwszego startu to też jedno z pierwszych lądowań, choć dzięki temu mogę jeszcze z ziemi patrzeć na kolejne lądujące balony. Kiedy zbliżamy się do ziemi, natychmiast podbiega obsługa, by przytrzymać kosz - załapaliśmy się na egipskie lądowanie ;). Miękko, lekko, za pierwszym podejściem. Najpierw trzeba spuścić powietrze z balonu, zanim w końcu mogę - tak jakby kompletnie bez gracji ;) - wyskoczyć z dość wysokiego kosza. Obsługa już podbiega z pudełkiem na napiwki, zarówno dla siebie, jak i dla pilota. Egipt żyje z turystów i napiwków, a że pilot mnie naprawdę rozbawił wiele razy (no i sam lot był bez zakłóceń), bez wahania dorzucam coś od siebie. 
Dostajemy jeszcze dyplomy na pamiątkę przelotu i już czeka na nas pan, który przywiózł nas na miejsce - balon wylądował w innym miejscu, niż startował, ale busy podjeżdżają natychmiast, nie trzeba czekać. Powrót jest już szybki i bezpośredni - żadnych łódek, przekąsek, czekania, po prostu przejeżdżamy przez most i już jesteśmy na wschodnim brzegu... Akurat na śniadanie o 7. Choć trudno jeść, gdy trzeba zbierać szczękę z podłogi ;) A ja po prostu wciąż nie mogłam się przestać zachwycać, ten poranny lot balonem nad Doliną Królów był zdecydowanie jednym z najwspanialszych podróżniczych doświadczeń w życiu... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze