Advertisement

Main Ad

Habsburg-Meile i kościółek w Radmer

Austria Radmer
W sobotę wybraliśmy się na taki zimowy spacer, że jeszcze w poniedziałek czułam zakwasy w nogach. Dlatego niedziela miała być mniej ambitna - zwłaszcza, że i pogoda nie współpracowała tak, jakbym sobie tego życzyła ;). Dlatego podjechaliśmy tylko do małej - niespełna 400 mieszkańców - miejscowości Radmer an der Stube na krótki spacer połączony ze zwiedzaniem. Aż ciężko było mi uwierzyć, że taka niewielka miejscowość gdzieś w Alpach, tuż obok parku Gesäuse, skrywa swoje ciekawostki, co więcej: kompletnie w moim guście ;).
Radmer było popularną miejscówką na polowania dla austriackich cesarzy, bywali tu Maksymilian I, Ferdynand II i Franciszek Józef. Zwłaszcza ten ostatni upodobał sobie tę okolicę i wpadał tu nie tylko na polowania, ale i po prostu odpocząć w towarzystwie swej żony - słynnej Sisi. A że Austriacy lubią promować wszystko, co z Habsburgami związane, w Radmer utworzono specjalny szlak zwany Habsburg-Meile. To kółko o długości 2,3 km biegnące dookoła miejscowości, z siedmioma powiązanymi z Habsburgami postojami oraz dwoma punktami informacyjnymi, gdzie można doczytać nieco więcej. W las odbiega też ścieżka Sisi, Elisabethruhe, którędy cesarzowa chadzała na długie spacery.
Jeden z punktów (Hofjagden) to mała, drewniana platforma widokowa przebijająca się z lasu na wzgórzu. Jak informuje przybita tabliczka: zbudowana w czerwcu 2014 roku przez żołnierzy Jägerbattalion 18 z St. Michael ;). Choć nie jest wysoko, można się stąd rozejrzeć po całym Radmer an der Stube, otoczonym górami. Jedyny minus jest taki, że z tego punktu drzewa zasłaniają kościółek... No ale nic to, w końcu i tak planowaliśmy podejść, zobaczyć go z bliska.
Kościół św. Antoniego z Padwy znajduje się na sąsiednim wzgórzu i podejście tam zajęło nam zaledwie kilka minut. Z zewnątrz świątynia nie wygląda jakoś szczególnie - ot, nieprzyjemny żółty kolor ścian i dwie wieże zakończone charakterystycznymi kopułami. Całość otoczona cmentarzem z nagrobkami pochodzącymi w większości z XX wieku. Patrząc z zewnątrz, ciężko uwierzyć, że kościółek zbudowano w latach 1600-1602, choć to pewnie efekt pożaru z października 1951 roku i późniejszej renowacji, której zawdzięczamy tę brudną żółć murów ;).
Za to, jak na początek XVII wieku przystało, wnętrza to piękny barok. No i mogłoby tu się pojawić pytanie, skąd małe górskie miasteczko miało w ogóle środki w tamtych czasach na barokową świątynię? Cóż, nie wspomniałam dotąd o jeszcze jednym istotnym szczególe związanym z Radmer - już w epoce brązu rozpoczęto tutaj wydobycie miedzi, a w latach 1547-1855 tutejsza kopalnia działała na pełnych obrotach i była jedną z największych na terenie obecnie należącym do Austrii. Kopalnia generowała zyski, do tego rozrastała się lokalna społeczność, która potrzebowała miejsca kultu... Przyszły cesarz Ferdynand II zadecydował więc o budowie kościółka poświęconego św. Antoniemu. Oryginalnie nie posiadał on dwóch wież - dodano je dopiero z końcem XVII wieku. Za projekt świątyni odpowiadał Giovanni de Pomis - ten sam, który stworzył m.in. mauzoleum w Graz.
Wnętrze kościoła św. Antoniego to wiek XVII i XVIII - obraz przedstawiający świętego w centrum ołtarza jest jednym z najstarszych elementów, bo jeszcze z 1602 roku... Niestety, jak zaglądałam do środka, obraz był zasłonięty. Dwa boczne ołtarze to rok 1681, ambona - 1714, a zdobienia sklepienia - 1727. Mnóstwo tu pięknych szczegółów i naprawdę ciężko było uwierzyć, że taka historyczna perełka znajduje się w małej miejscowości na końcu świata. Pozytywną niespodzianką okazała się też możliwość wejścia na chór i spojrzenia z bliska na organy (oryginalnie z 1737 roku, odnawiane w roku 1902), oraz z góry na całe wnętrze kościółka - lubię takie rzeczy, a rzadko jest to możliwe :). Swoją drogą, jak informuje tablica wewnątrz kościoła, to ta renowacja z 1902 roku była przeprowadzona z prywatnych środków Franciszka Józefa  - szczęśliwa budowla leżąca w miasteczku upodobanym sobie przez cesarzy ;).
A jeszcze z okołokościelnych ciekawostek... Na trawniku za kościołem znajduje się zegar słoneczny, postawiony tutaj w czterechsetną rocznicę budowy świątyni. A w samym kościele, na prawo od ołtarza jest wejście do małej kopii groty w Lourdes, stanowiącej również lokalną ciekawostkę. Schodząc z powrotem do miasteczka od drugiej strony, minęliśmy kapliczki - większość na zimę była zabita deskami, ale jedno miejsce było dostępne: pomnik wojenny i krzyże upamiętniające poległych w obu wojnach światowych...
Swoją drogą (i moim nieskromnym zdaniem) widok ze wzgórza kościelnego na Radmer an der Stube jest zdecydowanie ładniejszy niż z punktów widokowych na trasie Habsburg-Meile. Nawet w dość pochmurny, zimowy dzień z resztkami śniegu fajnie było się stąd rozejrzeć dookoła :). Teoretycznie ścieżka za kościołem jest niedostępna zimą, praktycznie gdy śnieg już stopniał dało się tędy iść normalnie i bezpiecznie.
A potem wróciliśmy do samochodu i skierowaliśmy się na obrzeża miasteczka. Minęliśmy kilkusetletni pałacyk Greifenberg, zachowany w tak słabym stanie, że nie zdecydowaliśmy się nawet podchodzić bliżej, oraz kopalnię zamkniętą poza sezonem (w sezonie można ją zwiedzać codziennie, na trasy z przewodnikiem trzeba się jednak zawczasu umówić). Kawałek dalej biegła już ścieżka wzdłuż strumienia, przez las do góry i - co najważniejsze - wciąż przez śnieg ;). W końcu Habsburg-Meile to trochę za krótko jak na weekendowy spacer, a te okolice zapewniają takie widoki, że aż się chce trochę dłużej pospacerować... :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze