Advertisement

Main Ad

Bratysławskie Dni Koronacyjne

Przeskakując różne stories na instagramie, mój wzrok zatrzymał się na reklamie portalu Visit Bratislava. A biorąc pod uwagę, że ja reklamy przewijam zazwyczaj w trybie natychmiastowym, to ta musiała naprawdę mnie zaciekawić ;). Były to zdjęcia ludzi w historycznych strojach, a pod nimi wielki napis Bratislava Coronation Days 2023. Z ciekawości wrzuciłam hasło w Google'a i okazało się, że jest to jeden z największych festiwali historycznych w Słowacji, który miał odbyć się akurat w nadchodzący weekend. A że z Wiednia do Bratysławy jest ledwo ponad godzina (teoretycznie, bo praktycznie mój pociąg był opóźniony, a potem wypadł z rozkładu, więc akurat z moim pechem zajęło to 2,5 godziny ;) ), postanowiłam wyskoczyć do słowackiej stolicy na kilka godzin. Wybrałam sobotę, bo odbywała się wtedy główna parada, no i pogoda zapowiadała się lepsza. Zatem z aparatem na ramieniu i butelką wody w plecaku postałam sobie znudzona godzinę na dworcu, obserwując zmieniające się opóźnienie pociągu, aż w końcu wsiadłam w inny, ale wciąż kierunek: Bratysława! :)
Skierowałam się na Hlavné námestie, główny plac Bratysławy, gdzie trwały przygotowania do drugiego dnia festiwalu. No właśnie, drugiego, bo Dni Koronacyjne zaczęły się już w piątkowy wieczór - najpierw małą paradą w historycznym centrum, a następnie różnymi pokazami. Można było zobaczyć widowisko z sokołami, rekonstrukcje walk, posłuchać renesansowych śpiewów i muzyki... Jednak główne atrakcje zapowiedziano na sam weekend, startowały w sobotnie popołudnie. Ja do Bratysławy dotarłam ok. 12 - na parady i spektakle było jeszcze za wcześnie, ale znalazły się i punkty programu dostępne przez cały dzień. Na ten przykład... degustacja wina ;).
Przy ulicy Michalskiej 3, w XVII-wiecznych piwnicach pod pałacem Jeszenákovým, urządzono degustację wina. Darmową, więc spodziewałam się tłumów, ale nie było źle, mimo że to przecież samo centrum. Pani na wstępie zapytała mnie, skąd jestem, a potem, czy przyszłam skuszona znakiem na ulicy - i widocznie się ucieszyła, gdy powiedziałam, że przeczytałam o akcji w programie Dni Koronacyjnych i planowałam tu przyjść. To znaczy, że reklama działa ;). W ramach darmowej oferty można spróbować trzech lokalnych win, a potem za dodatkowe 6,90 € można wykupić degustację kolejnych dziewięciu. Spróbowałam i polecam, bo w ramach tych dodatkowych były zdecydowanie lepsze, więc wyjechałam z Bratysławy z dwoma słowackimi nabytkami ;). A potem przydał się lunch i skierowałam się - w oparciu o rekomendacje w Google - do restauracji Meanto ze słowackim jedzeniem... I powiem Wam, że pycha, kompletnie warto, ale porcje takie, że jak wzięłam zupę i smażony ser, to nie byłam w stanie skończyć ani jednego, ani drugiego, a głodna się potem zrobiłam jakoś koło 9... następnego dnia ;).
Najedzona do granic możliwości mogłam ruszyć na dalsze zwiedzanie... A jednym z punktów Dni Koronacyjnych jest wizyta w katedrze św. Marcina. I nieważne, że już tam kiedyś byłam, zawsze warto zajrzeć - zwłaszcza, gdy wstęp jest darmowy ;). Dziś położona na zachodnich granicach starówki, oryginalnie znajdowała się w centrum miasta - już w pierwszej połowie XIII wieku zbudowano tutaj, u stóp wzgórza zamkowego, romański kościółek. Gdy Pressburg (bo tak kiedyś nazywała się Bratysława) coraz bardziej się rozrastał, świątynia przestała wystarczać i ruszono z budową gotyckiego kościoła, który ukończono w 1452 roku. Wnętrze katedry wielokrotnie zmieniano - w 1835 roku ogień strawił barokowy wystrój, który swego czasu zastąpił gotyckie wnętrze. To, co oglądamy dziś, powstało w drugiej połowie XIX wieku, kiedy świątyni starano się przywrócić oryginalny wygląd, sprzed tych wszystkich katastrof i wojen...
A dlaczego katedrę poleca się w ramach programu Dni Koronacyjnych - i to tak, że aż do wejścia ustawiają się kolejki? W 1563 roku wojska osmańskie podbiły Székesfehérvár, który był węgierskim miastem koronacyjnym, więc trzeba było gdzieś przenieść insygnia, no i wybór padł na Pressburg. Katedra św. Marcina była węgierskim kościołem koronacyjnym aż do 1830 roku i w tym czasie koronowano tu 11 królów i królowych, plus 8 ich małżonków, w tym Maksymiliana II Habsburga (jako pierwszego, jeszcze w 1563 roku) czy Marię Teresę. Na czas festiwalu w świątyni umieszczono replikę słynnej korony św. Stefana, wykonaną w warsztacie Mikuš Diamonds - oryginał znajduje się w węgierskim Parlamencie.
Katedra odwiedzona, można się powoli kierować na wzgórze zamkowe, zatrzymując się jeszcze gdzieniegdzie, kiedy coś wpadnie w oko. Choć w słowackiej stolicy byłam już kilkukrotnie, to jednak ostatni raz we wrześniu 2019 roku - trochę wody w Dunaju już upłynęło i co nieco się w mieście zmieniło. Tym razem moją uwagę przyciągnęła wystawa na placu przy katedrze, gdzie jeszcze do lat sześćdziesiątych stała synagoga, a cała ta okolica do wojny stanowiła żydowską dzielnicę. Wystawa zatytułowana Utracona synagoga w utraconym mieście jest ciekawa i poruszająca, a patrząc na stare zdjęcia świątyni coś człowieka skręca... Dwie zniszczone świątynie obok siebie - katedra do renowacji, synagoga do wyburzenia, podczas gdy moje poczucie estetyki architektonicznej zdecydowanie stawiałoby na odbudowę raczej tej drugiej. 
Przed 15 chciałam jednak podejść pod zamek, gdzie trwały właśnie przygotowania do Wielkiej Procesji. Około 200 osób poprzebieranych w historyczne stroje ustawiało się do grupowych zdjęć pod zamkiem, by w końcu zacząć przygotowywać się do parady. Miał ją poprowadzić król Ferdynand IV na koniu, a za nim wyruszali inni królowie koronowani w Pressburgu, rycerze, damy dworu, kler pod przywództwem arcybiskupa... Dużo ludzi, dużo pięknych strojów, trochę zwierząt (zarówno konie, jak i psy - sokół na czyimś ramieniu był już jednak sztuczny ;) ), no i wszechobecny tłum turystów i dziennikarzy.
Punkt 15 zagrały bębny i procesja ruszyła spod zamku. Biegła ulicą Zámocká, potem uliczkami starego miasta, by zakończyć trasę na głównym placu, gdzie - jak pokazywałam już wcześniej - ustawiono scenę. Całość trwała dobrą godzinę, a im bliżej starego miasta, tym tłum się powiększał... Do momentu, gdy słońce postanowiło schować się za chmurami, z których zaczął padać coraz bardziej ulewny deszcz. Wszystko się uspokoiło na chwilę ok. 16 - by chwilę potem rozszalała się burza z taką ulewą, że stwierdziłam, że nic tu po mnie. Na taką pogodę nie byłam przygotowana... Tymczasem na Hlavné námestie sobotnia impreza miała trwać jeszcze do 17:30 - w mniejszym lub większym deszczu odbyła się koronacja Leopolda I, a potem urządzono spektakl poświęcony życiu królowej Marii Anny Habsburg.
Równie ciekawy, jeśli nie ciekawszy był program na niedzielę, choć tu już raczej bez parasola nie było się co wybierać ;). Kilkukrotnie w ciągu dnia odbywały się mniejsze procesje, krążące po ulicach starego miasta, katedra z repliką korony i degustacja win również były dostępne. Zorganizowano też więcej wydarzeń i zabaw dla dzieci, były pokazy tańców oraz... narzędzi tortur, a w katedrze odbył się koncert organowy. Przyznam, że gdybym wiedziała, że i w sobotę będzie lało, może wybrałabym nawet niedzielny program - choć z drugiej strony w sobotę jednak połaziłam trochę i w słońcu ;).
Dni Koronacyjne odbywają się w Bratysławie już od ładnych paru lat - zawsze latem, choć bez stałego terminu. W tym roku był to ostatni weekend lipca, a patrząc wstecz zazwyczaj jednak czerwiec... chociaż raz trafił się i wrześniowy weekend ;). Warto po prostu spojrzeć wiosną na stronę Visit Bratislava i zapisać sobie w kalendarzu odpowiedni termin. Jeśli zaplanujemy wyjazd odpowiednio wcześnie, można dołączyć też do zorganizowanych spacerów z przewodnikiem, które w ramach festiwalu odbywają się za darmo. Niestety, na parę dni przed wszystkie miejsca były już zarezerwowane i tę atrakcję musiałam sobie już odpuścić.
Ja z Bratysławy wróciłam w dość niepewnym nastroju, ale miało na to wpływ opóźnienie i odwołanie pociągu, załamanie pogody i zmoknięcie, no i ból brzucha z przejedzenia... ;) Nie mogę jednak z tego względu skreślać Dni Koronacyjnych, bo sama impreza okazała się naprawdę fajna, ciekawa i świetnie zorganizowana. Szkoda, że burza sprawiła, iż nie zdecydowałam się zostać do końca, wciąż jednak uważam, że warto przyjechać do Słowacji na ten festiwal :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze