Advertisement

Main Ad

Stare miasto w Bukareszcie

Bukareszt stare miasto
Byłam już raz w Bukareszcie - prawie dziesięć lat temu, jeszcze z Kolumbijczykiem. Wtedy jednak stolica była dla nas punktem przelotowym, wybieraliśmy się na objazdówkę po innych miastach i miasteczkach w Rumunii. Oczywiście coś tam wtedy zwiedziliśmy, głównie wieczorową porą, ale kompletnie nie miałam poczucia, że widziałam Bukareszt. A parę miesięcy temu przeczytałam książkę Małgorzaty Rejmer - Bukareszt. Kurz i krew, która zrodziła mi w głowie myśl, że chciałabym wrócić do rumuńskiej stolicy i tym razem zobaczyć ją porządnie. Okazja trafiła się na długi sierpniowy weekend, gdy znalazłam loty do Bukaresztu w rozsądnej cenie - i to Austrianem, a nie tanimi liniami, więc było nawet całkiem wygodnie i punktualnie ;). Poza półdniową wycieczką do kopalni soli nie ruszałam się z Bukaresztu - miałam więc całe trzy dni na zwiedzanie miasta. Pozwoliło mi to nie tylko na zobaczenie wszystkiego, co sobie zaplanowałam, ale i na spokojne spacery po parkach czy dłuższe przesiadywanie w knajpach z czytnikiem i rumuńskim jedzonkiem. Dodajmy do tego sierpniowe 30-35 stopni i mogę powiedzieć, że był to wypad bardzo udany ;).
Jako że mieszkanie wynajęłam niedaleko Teatru Narodowego i Placu Uniwersyteckiego, do starego miasta podchodziłam właśnie z tej strony. I przez stare miasto rozumiem tutaj dzielnicę Lipscani, bo generalnie część starówki - niestety już nie tak ładnie odremontowana - ciągnie się też po drugiej stronie bulwaru Bratianu, a inna, spora część nie przetrwała do dnia dzisiejszego przez szalone pomysły Ceaușescu. O tym opowiem jednak przy okazji wpisu o rumuńskim parlamencie, bo ten budynek zdecydowanie zasługuje na oddzielny wpis. W podziemiach przy stacji metra Universitate znajduje się informacja turystyczna, gdzie zaopatrzyłam się w mapkę i usłyszałam tyle polecajek co do zwiedzania, że trzy dni to byłoby zdecydowanie za mało ;).
Jedną z pierwszych budowli, na jakie się natknęłam, idąc od Placu Uniwersyteckiego, była rosyjska cerkiew św. Mikołaja. Świątynię na początku XX wieku ufundował dla pracowników ambasady oraz rosyjskich mieszkańców Bukaresztu car Mikołaj II. Z oryginalnego bogatego wystroju nic nie zostało, bo podczas I wojny światowej drogocenne przedmioty zostały wywiezione do Petersburga... i zaginęły w odmętach rewolucji. Funkcję rosyjskiej cerkwi świątynia odzyskała dopiero po II wojnie, za czasów komunistycznej Rumunii. Wewnątrz warto zwrócić uwagę na drewniany ikonostas, sprowadzony z Moskwy, oraz pięknie pomalowane ściany i sklepienie.
Kiedy zapytałam dawnego kolegę z pracy, który ładnych parę lat życia spędził w Bukareszcie, co zobaczyć w tym mieście, odpowiedział mi natychmiast: księgarnię Cărturești Carusel. Wydawało mi się to dziwną atrakcją turystyczną, ale przecież uwielbiam książki, a kolega mnie już trochę zna... i trafił w dziesiątkę ;). Księgarnię urządzono w dawnej kamienicy bankowej z początku XX wieku, którą kilka lat temu kupiła sieć Cărturești i po kilkuletnim remoncie udostępniła odwiedzającym i kupującym. A tych pierwszych było niemal tyle samo, co i drugich, bo księgarnia faktycznie stała się bukaresztańską atrakcją turystyczną. Piękny wystrój, kręcone schodki biegnące na piętra, świetna lokalizacja przy ulicy Lipscani 55, no i bogaty wybór książek również po angielsku - to przyciąga tłumy :).
Punktem obowiązkowym na bukaresztańskiej starówce jest też klasztor Stavropoleos - nie da się do niego nie trafić, bo znajduje się niemal w centrum dzielnicy Lipscani. Klasztor i kościół Archaniołów Michała i Gabriela zostały wzniesione w pierwszej połowie XVIII wieku, jednak większość klasztornych budynków zburzono pod koniec wieku XIX. Zachował się kościół, który po licznych nawiedzających Bukareszt trzęsieniach ziemi wymagał wielu remontów, oraz niewielki dziedziniec otoczony arkadami (lapidarium). Na początku XX wieku zbudowano jeszcze nowy budynek, który obecnie mieści klasztorną bibliotekę, kolekcję ikon oraz pokoje konferencyjne. 
Kościół zbudowano w stylu Brâncovenesc zwanym rumuńskim renesansem, rozwiniętym za czasów księcia Constantina Brâncoveanu, od którego nazwiska styl wziął swoją nazwę. To mieszanka wpływów lokalnych oraz bizantyjskich, na które nałożył się nałożył się włoski renesans - w efekcie Stavropoleos to zdecydowany must-see w Bukareszcie, który wywiera na odwiedzających ogromne wrażenie. W kościele zachowały się częściowo oryginalne freski, pozostałe to rekonstrukcja konieczna po trzęsieniu ziemi, w wyniku którego zawaliła się kopuła.
Przy takich spacerach dobrze zatrzymać się gdzieś na obiad, a stare miasto w Bukareszcie - choć cenowo coraz mu bliżej do Europy Zachodniej - to prawdziwe kulinarne zagłębie ;). Musiałam zajrzeć też do Manuca, czyli do słynnego Hanul lui Manuc. To najstarszy działający do dziś hotel w mieście, ale też uroczy dziedziniec otoczony krużgankami z jedną z najbardziej znanych restauracji w Bukareszcie. Wpadłam tu pomiędzy porą lunchu a kolacji, więc było dość pusto - nie trzeba było czekać ani na stolik, ani na jedzenie. Wieczorami to zupełnie inna bajka... ;) Na temat jedzenia w tym miejscu krążą sprzeczne opinie, jedni się zachwycają, inni bywają rozczarowani. Ja nie zjadłam tu pełnego obiadu, tylko sałatkę, a ta była w porządku. A papanasi, czyli rumuńskie pączki, były przepyszne i napchały mnie tak, że cieszyłam się, że tego obiadu wcześniej nie zamawiałam. No i serwują tu dobre lokalne wina, choć trzeba brać pod uwagę, że tanio nie będzie.
Naprzeciwko restauracji i trochę na lewo wznoszą się dwa budynki, do których podobno też warto zajrzeć. Piszę podobno, bo mi udało się tylko do jednego z nich - stary dwór hospodarów Wołoszczyzny był tak pokryty rusztowaniami, że nie dało się go nawet obejrzeć z zewnątrz. Szkoda, bo to też jedna z największych atrakcji turystycznych Bukaresztu, pozostaje więc mieć nadzieję, że po remoncie wszystko będzie wyglądało jeszcze lepiej. Obok dworu stoi zaś kościół Curtea Veche poświęcony Antoniemu Wielkiemu. To najstarsza świątynia w Bukareszcie - jej dokładna data budowy nie jest znana, ale pierwszy dokument, w którym o niej wspomniano, pochodzi już z 1563 roku. Oczywiście wymagał on na przestrzeni wieków przebudowy i renowacji, ale wnętrze i tak robi wrażenie (nie aż takie jednak jak Stavropoleos ;) ).
Musiałam też podejść pod monumentalny gmach głównej siedziby banku CEC (najstarszego rumuńskiego banku), zwany po prostu pałacem CEC. Budynek powstał w miejscu dawnego klasztoru w latach 1897-1900. Na temat bukaresztańskiej architektury można sporo powiedzieć i nie zawsze będą to komplementy - komunizm i rządy Ceaușescu miały często tragiczny wpływ na zabudowę rumuńskiej stolicy. Dlatego niektórzy to miasto uwielbiają, innym wydaje się wstrętny - ja przyznaję, że architektura jest specyficzna, ale nie brakuje tu pięknych i ciekawych budynków :).
A niedaleko pałacu CEC znajdziemy pasaż Macca-Vilacrosse - krótką i przypominającą swym kształtem literę U zadaszoną uliczkę. Pasaż zaprojektowany przez architekta Felixa Xenopola został otwarty w 1891 roku, po tym jak miasto wykupiło okoliczne budynki od dwóch sióstr o nazwiskach odpowiednio Macca i Vilacrosse. Obecnie w tym miejscu rozgościły się kawiarnie, restauracje i bary - całość w środku dnia świeciła raczej pustkami, ale podobno wieczorami to jedna z popularniejszych miejscówek w stolicy.
Bukaresztańskie stare miasto kościołami stoi i pozostaje mi żałować, że nie w każdym można robić zdjęcia... wtedy pewnie doczekalibyście się oddzielnego wpisu poświęconego świątyniom w rumuńskiej stolicy ;). Na szczęście mogłam wejść z aparatem do kościoła św. Dymitra, neoklasycystycznej ciekawostki zbudowanej w latach 1819-43. Warto tutaj zajrzeć o pełnej godzinie, bo obok bicia w dzwony można usłyszeć wygrywany rytm na drewnianych kołatkach. Obecny kościół św. Dymitra to już czwarta świątynia wybudowana w tym miejscu - pierwsza powstała jeszcze na początku XVI wieku. Wewnątrz rzuca się w oczy ładna ambona i przepiękny barokowy ikonostas z Buzău.
Nie poszczęściło mi się za to z katedrą, położoną nieco na uboczu. Podeszłam tam specjalnie, ale trafiłam akurat na początek nabożeństwa, więc nie zdecydowałam się na zajrzenie do środka inaczej niż przez uchylone drzwi. A że w pobliżu świątyni nie miałam w planach żadnego zwiedzania i nie widziało mi się ponowne przyjście tutaj, po prostu obejrzałam katedrę z zewnątrz i przyjrzałam się zewnętrznym freskom. Zresztą - choć kościół pochodzi z lat pięćdziesiątych XVII wieku - we wnętrzach nie zachowało się prawie nic z oryginalnego wystroju, możemy oglądać jedynie ten nowy, XX-wieczny. Swoją drogą, Bukareszt buduje obecnie nową Katedrę Zbawienia Narodowego, która ma być jednym z największych kościołów na świecie. Widziałam z taksówki plac budowy i bryłę świątyni, zapowiada się tu efekt wow. Obecnie szacuje się, że nowa katedra zostanie ukończona w 2025 roku.
Zwiedzanie starego miasta zakończyłam przy posągu wilczycy kapitolińskiej, by następnie wybrać się na odkrywanie innych okolic Bukaresztu... Ale o tym w kolejnych wpisach ;). Mi to miasto przypadło do gustu, zobaczyłam sporo ciekawych rzeczy, dopisała mi pogoda, trafiałam na dobre jedzonko i lokalne napoje... Owszem, Bukareszt nie zachwyca jak chociażby Wiedeń, nie ma co porównywać, ale naprawdę warto odwiedzić rumuńską stolicę. A jeśli ktoś - tak jak ja - będzie miał okazję zawitać tu ponownie po kilku latach, z pozytywnym zaskoczeniem zobaczy, jak szybko zmienia się na lepsze to miasto.

Prześlij komentarz

0 Komentarze