Advertisement

Main Ad

Pałac Festeticsów w Keszthely

pałac Keszthely Węgry
Wracać do Wiednia z Tihany można było inną drogą, niż przyjechaliśmy, a po drodze był jeszcze jeden punkt, o który chciałam zahaczyć, jeśli tylko starczyłoby czasu. Czasu na szczęście było więcej, niż potrzebowałam, więc zaproponowałam postój w Keszthely... A że planowanie wyjazdów i zwiedzania i tak należy do mnie, więc propozycja natychmiast przeszła w stan realizacji ;). Keszthely to licząca ok. 20.000 mieszkańców miejscowość położona na zachodnim brzegu Balatonu, której główną atrakcją jest XVIII-wieczny pałac - i to właśnie to miejsce chciałam zobaczyć.
Zatrzymaliśmy się przed bramą do pałacu - generalnie z tyłu parku jest niewielki parking, ale znajdziemy też sporo miejsc parkingowych na różnych uliczkach dookoła zabytku. Parking wszędzie płatny na godziny, co było dla nas zagwozdką, jak długo nam tu zejdzie - w końcu daliśmy sobie 2 czy 2,5 godziny, zakładając, że najwyżej się podskoczy do parkometru i dopłaci ;). Wstęp na teren parku przypałacowego jest darmowy, ale za zwiedzanie wnętrz i okolicznych muzeów trzeba już zapłacić. Wystaw-muzeów, tych dodatkowych, jest pięć: powozów, łowiectwa, modeli kolejowych, podróży arystokracji, no i palmiarnia połączona z ptasim parkiem. Można było wykupić różne pakiety łączone - największy, obejmujący pałac i wszystkie wystawy, kosztuje 4.900 forintów (59,30 zł). My zdecydowaliśmy się na pałac + muzeum kolejowe, a za taki pakiet zapłaciliśmy 3.200 forintów (38,70 zł) za osobę. Co ciekawe, za robienie zdjęć trzeba dopłacić 1.500 forintów (18,15 zł), co jest dla mnie nieco przegięciem, zwłaszcza, że chodzi tu tylko o sprzęt profesjonalny. Robienie zdjęć telefonem bez opłaty było dla obsługi kompletnie ok, więc cóż, schowałam aparat i wyjęłam telefon ;).
No dobra, ale co to w ogóle za pałac? Od tego przecież powinnam zacząć ;). Budowla, która obecnie nosi oficjalną nazwę Helikon Kastély, czyli Zamek Helikon, potocznie funkcjonuje pod nazwą pałac Festeticsów - od nazwiska rodziny, do której przez wieki należała. Budowa rozpoczęła się w pierwszej połowie XVIII wieku na polecenie Kristófa Festeticsa, no i trwała ponad sto lat, a w międzyczasie następcy już zarządzali własne przebudowy. Ostanie wielkie rozbudowy i zmiany w architekturze pałacu zarządził książę Tasziló Festetics, żyjący na przełomie XIX i XX wieku - to za jego czasów ukończono wreszcie tę neo-barokową perełkę. Rodzina Festeticsów mieszkała w pałacu aż do 1944 roku, a zabytek cudem przetrwał II wojnę światową. Co bardziej wartościowe przedmioty zamurowano we wnętrzach albo ukryto w sąsiednim Hévíz, dzięki czemu pałac uniknął splądrowania i dziś w środku możemy oglądać meble i dekoracje należące do oryginalnego wystroju.
Jednym z takich zamurowanych pomieszczeń, które dzięki temu przetrwało komunistyczną okupację (komuniści znacjonalizowali pałac w 1948 roku), jest biblioteka. I to ją najpierw udostępniono odwiedzającym, resztę budynku dopiero w latach siedemdziesiątych, po renowacji pałacu. Zresztą do dziś uważa się bibliotekę za największy skarb Keszthely - licząca ponad 80.000 książek jest jedyną zachowaną do dziś kompletną biblioteką szlachecką na terenie Węgier. I tak, ta część podobała mi się najbardziej... ;)
Po wyjściu z pałacu wybraliśmy się na spacer po parku w poszukiwaniu interesującej nas wystawy. Na szczęście gdzieniegdzie wystawiono mapki całego terenu i dzięki nim dowiedzieliśmy się, że nasze muzeum znajduje się poza parkiem pałacowym, po drugiej stronie ulicy Pál. W tym samym budynku mieści się też Muzeum Łowiectwa, na które rzuciliśmy okiem, przechodząc na górne piętro. Funkcjonuje ono od 2008 roku, a kolekcja obejmuje zwierzęta zabite na pięciu kontynentach... No nie powiem, by było to coś, co szczególnie chciałabym oglądać.
Weszliśmy na samą górę, gotowi na zwiedzanie naszej wystawy, czyli historycznych modeli kolei. Ta część również została oddana do użytku w 2008 roku, a znajdziemy tutaj modele XIX-wiecznych kolei z Austrii, Węgier i Niemiec: dworce, pociągi i lokomotywy, tory kolejowe... Oczywiście współczesnych ciekawostek też nie brakuje, ale to właśnie te historyczne repliki robią największe wrażenie. Wszystko wiernie odtworzone, no i naturalnie w ruchu - do tego co jakiś czas gaśnie światło, a zapalają się światełka na makietach, by można było zobaczyć miasta nocą. Bardzo fajny efekt i wystawa podobała mi się zdecydowanie bardziej, niż się tego spodziewałam - a przecież sądziłam, że będzie najciekawsza ze wszystkich pięciu, skoro to ją wybrałam ;). 
Kiedy już nacieszyliśmy się modelami pociągów, a czas, na jaki opłaciliśmy parking, dobiegał końca, postanowiliśmy podjechać te kilkaset metrów bliżej brzegu Balatonu. Tam nie dość, że znaleźliśmy tańszy parking w zacienionej uliczce, to mogliśmy wyskoczyć na wymarzony przeze mnie lunch. Bo wiecie, być na Węgrzech i nie zjeść langosza... No, coś tu jest nie tak! Więc tego dnia poszliśmy na langosze do budki położonej tuż przy hotelu Balaton, której oceny w internecie były bardzo zachęcające. Ludzi trochę, więc trzeba było paręnaście minut poczekać na jedzenie, ale było warto, bo langosze pierwsza klasa :).
Zwiedzanie zakończyliśmy jeszcze krótkim spacerem po wybrzeżu (dla mnie mógłby być dłuższy, ale nie każdy czerpie tę samą przyjemność z 30+ stopni w cieniu... ;) ) - ostatni rzut oka na Balaton przed odjazdem, przyjrzenie się pomnikowi tak uwielbianej przez Węgrów Sissi, no i obowiązkowa fotka przy ogromnym napisie Keszthely... Wpadło mi w oko to miasteczko - aż ciężko uwierzyć, że nie znajdowało się ono w moich oryginalnych planach na zwiedzanie okolic Balatonu (no dobra, znajdowało się, ale jako plan B czy jak zostanie dużo czasu po innych atrakcjach). Dobrze, że udało się tu zajrzeć :).

Prześlij komentarz

0 Komentarze