Advertisement

Main Ad

Mój rok 2023 w książkach

Tak, wiem, na pewno wszyscy na to czekali, nie mogąc się doczekać... ;) Ale oto już jest podsumowanie czytelnicze minionego roku. Trend niestety dalej spadkowy, bo po 138 książkach przeczytanych w 2022 roku, 2023 przyniósł mi tylko 136 lektur. Jak żyć, panie premierze? ;) A tak na poważnie - jestem bardzo zadowolona z takiego wyniku, bo patrząc na końcówkę roku poprzedniego, obawiałam się, że zmiany w życiu przyniosą kompletny brak czasu na czytanie. Tymczasem nie było wcale tak źle pod tym względem, choć oczywiście nie czytam już tyle, co przed związkiem - wpadło dużo innych ciekawych aktywności i pozmieniały się priorytety. Z drugiej strony w minionym roku było sporo kursowania w związku z dzielącą nas odległością i co przeczytałam na dworcach i w pociągach, to moje ;). 
Po miesięcznych statystykach świetnie widać dwie dłuższe, organizowane przez nas podróże - kwiecień i sierpień ;). Dużo zwiedzania nie zostawia zbyt wiele czasu na czytanie. Rekordowy czytelniczo był za to marzec, kiedy w ogóle nie ruszałam się z Wiednia poza wyjazdem w góry do M. Poza podróżami, próbuję czytać zazwyczaj przed snem i podczas ćwiczeń na rowerku stacjonarnym, choć tego w minionym roku też było zazwyczaj mniej (w sumie i jednego i drugiego, bo ze snem to też różnie bywało ;) ).
Poprzeglądajmy więc trochę statystyk, w końcu nie od dziś je uwielbiam ;). Najkrótszą przeczytaną w 2023 roku książkę trudno nazwać nawet książką, bo Kroniki koronawirusowe Malcolma XD to bardziej kilka żartobliwych opowiadań. Do tego stosunkowo słabych, nie polecam. Za to brakuje mi tutaj jakichś książek przekraczających 1000 stron - choć w gruncie rzeczy takie cegły mnie często męczą, ale z drugiej strony jak fajnie wyglądają w statystykach... ;) Najpopularniejszą z przeczytanych przeze mnie książek była Duma i uprzedzenie - staram się nadrabiać klasyki, ale woooolno mi to idzie.
Co roku postanawiam sobie, że będę czytać bardziej różnorodnie, no i co roku dominują reportaże. Nic chyba nie poradzę na to, że literatura faktu mnie fascynuje i wciąż pojawiają się nowe, ciekawe tytuły. Było też całkiem sporo powieści, fantastyki (w tym trylogie Wspomnienie o przeszłości Ziemi i Wojna makowa, legendarna Diuna czy końcowe książki z cyklu Żniw śmierci), wpadło trochę książek ze wspomnieniami i historycznych... Boli tylko ten niedobór klasyki, bo poza Dumą i uprzedzeniem przeczytałam tu jedynie Davida Copperfielda. Sama nie wiem, czemu tak rzadko sięgam po klasykę literatury, gdy zazwyczaj potem długo po lekturze jestem pod jej wrażeniem :).
Przyznam szczerze, że niezbyt pozytywnie zaskoczył mnie fakt, że połowa przeczytanych przeze mnie książek została napisana przez polskich autorów i autorki (choć statystycznie rzecz biorąc, czytam jednak zdecydowanie więcej książek napisanych przez facetów). A potem na podium - znów, jak zwykle - mam literaturę amerykańską i brytyjską. Chciałabym czytać bardziej różnorodnie, ale jakoś zazwyczaj tytuły z tych krajów obijają mi się o uszy, zaciekawiają, no i czytam książki, które mnie interesują bez patrzenia na narodowość autorów. Z pomocą przychodzi mi tutaj klub książkowy Polek na Obczyźnie, gdzie często wybierane są lektury z innych krajów. Bardzo mało czytałam też w tym roku w innych językach - sięgnęłam po jedną powieść po niemiecku i dwie po angielsku, ale poza tym trzymałam się polskich tłumaczeń...
Dodatkowym urozmaiceniem w tegorocznych statystykach są też audiobooki. Bo praktycznie rzecz ujmując, przeczytałam 133 książki, a 3 przesłuchałam. Audiobooki zdecydowanie bardziej pasują mojemu partnerowi, słuchaliśmy głównie podczas dłuższej jazdy autem, choć przyznaję, że szybko mnie to męczyło. Dużo bardziej wolę czytać niż słuchać, a w drodze wolę puścić muzykę i pozwolić swoim myślom biec swobodnie ;). Nie wiem jeszcze, czy w 2024 roku znajdą się jakieś audiobooki w moich statystykach - M. chyba nie ma zbytniej cierpliwości do słuchania z tyloma przerwami i przez tak długi czas, jak to wychodzi ze mną... Zatem postanowień co do słuchania sobie nie robię, ale jeśli chodzi o czytanie... Miło by było, gdyby udało się utrzymać ten poziom ok. 10 książek miesięcznie, bo na mojej półce i czytniku czeka na swoją kolej ok. 250 lektur. I choć staram się ograniczać nowe nabytki, to tak jakoś mamy niespełna połowę stycznia, a mi już w tym roku wpadło 8 nowych ebooków... Kiedy ja to przeczytam? ;)

A tak prezentowało się moje tegoroczne TOP15. Co ciekawe, choć więcej u mnie książek napisanych przez facetów, to 4 najwyższe lokaty zajmują autorki ;). Przy takiej ilości przeczytanych reportaży nie powinno też dziwić, że 3 książki, które wywarły na mnie największe wrażenie, to właśnie literatura faktu. A całość prezentuje się właśnie tak...

15. Lea Ypi – Wolna. Dzieciństwo i koniec świata w Albanii
Uwielbiam takie sytuacje, gdy sięgam po książkę bez żadnych oczekiwań, a okazuje się, że trafiłam na naprawdę wciągającą perełkę. Dokładnie tak było z Wolną Lei Ypi – albańskiej naukowczyni, która dorastała w czasach wielkich zmian politycznych w Albanii i obserwowała je oczami dziecka, a następnie nastolatki. W swym reportażu autorka opowiada, jak szkoła faszerowała ją polityczną propagandą, jak jej własna rodzina musiała ukrywać się z własnymi poglądami przed nią, jak z wolna zaczynała rozumieć historię własnej rodziny i sytuację polityczną własnego kraju… Wolna to opowieść o Albanii lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, opowieść, w której polityka ma ogromny wpływ na życie jednostki, która z kolei czuje się tylko pionkiem w wielkiej grze. Książka bardzo dobrze napisana, równie dobrze przetłumaczona, wciągająca od początku do samego końca. Dla mnie, która zmiany polityczne w Albanii znała bardzo pobieżnie, reportaż był też ciekawą lekcją historii najnowszej tego państwa. Bardzo polecam Wolną – to jeden z najlepszych reportaży Wydawnictwa Czarnego ostatnimi czasy :).

14. Sigríður Hagalín Björnsdóttir – Ognie
Bardzo trafiła do mnie ta powieść – bardziej, niż się spodziewałam. Dobrze napisana, wciągająca, poruszająca, a do tego w islandzkich klimatach – czego więcej chcieć? :)
Narratorka i główna bohaterka, Anna, jest słynną islandzką wulkanolożką i członkinią specjalnej Rady Naukowej powołanej na wyspie, gdy pojawiło się zagrożenie erupcją. Razem z kobietą możemy śledzić badania wulkanu, posiedzenia rady, rozmowy z przedstawicielami władz i turystyki, dla których wulkan to bardziej dodatkowa atrakcja dla turystów niż zagrożenie dla mieszkańców. Choć z wulkanem wszystko na początku wygląda książkowo, to Anna ma przeczucie, że coś tu jest nie tak, że zagrożenie może być większe, niż naukowcom się wydaje. Jakby katastrofy naturalnej było tu mało, przy całej tej sytuacji także życie prywatne bohaterki wywraca się do góry nogami – po dwudziestu latach szczęśliwego (pozornie) małżeństwa nagle pojawia się w niej uczucie do fotografa, który czasem kręci się przy badaczach wulkanu. Przyznam, że ten wątek romansowy na początku mnie irytował, ale z czasem całkiem mnie wciągnął – zwłaszcza, że w oparciu o niego czytelniczka poznaje także samą Annę i jej życie rodzinne. Zakończenie okazało się dla mnie zaskakujące i bardzo mi się spodobało, książka może nie trzymała w napięciu, ale w jakiś przyjemnie spokojny sposób zaskakiwała zwrotami akcji. Dawno niczego mi się tak dobrze nie czytało i z przyjemnością sięgnę jeszcze po inną twórczość Björnsdóttir – zwłaszcza że Islandia to niesamowicie fascynujący kraj i ciekawie jest czytać o życiu na wyspie tak mocno zależnej od sił natury.

13. Angel Wagenstein – Pięcioksiąg Izaaka
Jaka to była fajna niespodzianka – lektura tej książki! Dla mnie już sama zapowiedź brzmiała ciekawie, bo miała być to powieść o życiu w Europie w pierwszej połowie XX wieku z punktu widzenia Żyda… i miała być to powieść pozytywna. Czy w ogóle dałoby się pisać w sposób wesoły o tamtych wydarzeniach? Wagenstein udowadnia, że tak i ku mojemu zaskoczeniu wielokrotnie się śmiałam podczas czytania. Główny bohater i narrator Pięcioksięgu Izaaka to Izaak Blumenfeld, który podzielił swoje życie na pięć części (każda odpowiada innej księdze), w zależności od ojczyzny. Ale Izaak się nie przeprowadzał, a przynajmniej nie z własnej woli, to Europa się zmieniała. I tak pochodzący z okolic Drohobycza Żyd rodzi się jako obywatel Austro-Węgier, by po przegranej I wojnie światowej stać się Polakiem, następnie po 17.09.1939 – obywatelem ZSRS, a od lata 1941 już nawet nieobywatelem III Rzeszy. Tutaj następują przymusowe przeprowadzki, obozy koncentracyjne, aż w końcu Izaak ląduje w Wiedniu, w niepodległej Austrii… nie na długo, bo przypomina sobie o nim ZSRS, który z ochotą wysyła mężczyznę na reformację przez pracę… gdzieś na dalekiej Syberii. Żywot Izaaka wydaje się pasmem nieszczęść, ale bohater podchodzi do niego w sposób raz filozoficzny, raz humorystyczny. Książka pełna jest żydowskiego humoru i anegdotek, które rozjaśniają nawet najciemniejsze fragmenty lektury. Akcja pędzi do przodu w zawrotnym tempie, na oczach czytelnika zmienia się cały świat, a bohater musi się do niego dostosować, choć nie przychodzi mu to łatwo. Pięcioksiąg Izaaka to lektura, przy której nie można się nudzić, zmuszająca do smutnych refleksji, ale i wywołująca szeroki uśmiech. Gorąco polecam! 

12. Ałbena Grabowska – Najważniejsze to przeżyć
Twórczość Grabowskiej polubiłam, odkąd miałam okazję przeczytać cykl Stulecie Winnych. Najważniejsze to przeżyć nie jest więc moja pierwszą książką tej autorki, ale zdecydowanie ulubioną. Po pierwsze, zauważalne jest, że Grabowska rozwinęła się językowo i stylistycznie, jej nowsze książki czyta się zdecydowanie lepiej niż Stulecie… Jednak w tej lekturze bardzo podeszły mi czasy, w których dzieje się akcja. Powstanie Warszawskie upadło, Sowieci wyzwalają Polskę, a dawni mieszkańcy powoli wracają do ruin stolicy. Pamiętam zwrot z książki 1945 Grzebałkowskiej: już nie wojna, jeszcze nie pokój i świetnie on mi pasuje do wydarzeń opisanych w Najważniejsze to przeżyć. Owszem, działania wojenne się skończyły, ocaleli wracają do Warszawy, odnajdują swoich bliskich – tych, którym udało się przeżyć. Ale wszystkiego brakuje, cały dobytek został zniszczony, w rozpadających się kamienicach mieszkają dzicy lokatorzy, ludzie są zniszczeni psychicznie doświadczeniami ostatnich lat, właściwie każdy z nich kogoś stracił w tej wojnie.
Opowieść poznajemy z punktu widzenia rodziny Pataczków. Spodobało mi się takie przeplatanie historii opowiadanych przez różnych członków rodziny – różny wiek, różne doświadczenia sprawiają, że odbiór poszczególnych sytuacji też jest inny. Ojciec przed wojną był wziętym chirurgiem, teraz – gdy lekarzy brakuje – jest doktorem od wszystkiego. Każda jego opowieść związana jest z kolejnym przyjmowanym pacjentem, który wywołuje u niego różne myśli i wspomnienia. Matka była nauczycielką polskiego, teraz załapała się do gazety, dla której pisze o ocalałych mieszkańcach Warszawy. Rozmowy z nimi uzmysławiają jej, że przeżyć to jednak nie wszystko. W rodzinie są też dwie córki. Starsza, Tereska, nie może pogodzić się z tym, że nie brała udziału w powstaniu i walczy o dawną miłość – tę historię poznajemy z jej pamiętnika, pełną młodzieńczej egzaltacji. Najmłodsza w rodzinie jest Mirka, która widziała i zrozumiała już więcej, niż powinno widzieć i rozumieć dziecko w jej wieku.
Cała historia wciąga i fascynuje, dzięki wieloosobowej narracji czytelnik widzi, jak różne problemy poruszały ocalonych – nawet z tej samej rodziny. Książkę czytało mi się świetnie, aż żal, że tak szybko przyszła kolej na zakończenie. Spodobało mi się, nie spodziewałam się takiej końcówki, choć może nieco za szybko rozwiązało się w taki a nie inny sposób wiele wątków i historii. Mimo to Najważniejsze to przeżyć bardzo polecam – to najlepsza z przeczytanych dotąd przeze mnie książek Grabowskiej.

11. Humphrey Carpenter – Tolkien. Biografia
Choć generalnie nie przepadam za biografiami, to książka Carpentera naprawdę mnie wciągnęła – od początku aż po sam koniec. Po raz pierwszy wydana została w kilka lat po śmierci Tolkiena i autor miał jeszcze okazję poznać słynnego pisarza i z nim porozmawiać; wspomnienia te zresztą znalazły się na początku książki. Carpenter napisał biografię Tolkiena z ukłonem dla fanów Środziemia – jeśli jakieś wydarzenia, choćby i z dzieciństwa pisarza, miały wpływ na jego późniejszą twórczość, zostało to w książce wspomniane w taki sposób, by czytelnik łatwo za tymi nawiązaniami nadążył. A widać, że Tolkien inspiracje znajdował wcześnie i jeśli coś utkwiło mu w głowie, to potrafił się do tego odnieść w swych dziełach nawet kilkadziesiąt lat później. Carpenter ukazuje nam tutaj ludzką postać pisarza – ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Nie neguje, że był językowym geniuszem o ogromnej wyobraźni, niesamowicie pracowitym i szczegółowym człowiekiem – zresztą stworzony w Hobbicie, Władcy pierścieni i Silmarillionie świat to coś bez wątpienia wyjątkowego. Z biografii wyłania się jednak też Tolkien, który nie potrafił dotrzymywać wyznaczonych mu terminów, swój perfekcjonizm rozwinął aż do bólu i przesady, a żona stanowiła dla niego tylko dodatek do życia (skupił się na niej tylko, kiedy o nią zabiegał w młodości i kiedy czuł, że zbliża się koniec jej życia, jednak całe wspólne lata… no, szkoda było kobiety). Podobało mi się, że Carpenter nie rozwijał tu nadmiernie wątków rodzinnych, poza historią rodziców Tolkiena, która akurat też bardzo mnie wciągnęła – jednak inni członkowie rodziny pojawiają się tu tylko o tyle, o ile wpłynęli na jego rozwój (osobisty bądź naukowy) lub twórczość. Mi to odpowiadało, bo chciałam poznać jego życie i historię powstania słynnych książek, wszystko inne stanowiło dla mnie wątki poboczne – potrzebne, ale niekoniecznie rozwinięte. W efekcie dostałam solidną biografię, nieprzegadaną, ale ciekawie rozwijającą najważniejsze wydarzenia z życia Tolkiena. Lekturę wręcz pochłonęłam w kilka wieczorów, czytało mi się ją bardzo dobrze, a przy okazji naszło mnie na ponowne przeczytanie tolkienowskiej mitologii, bo była to twórczość naprawdę jedyna w swoim rodzaju :).

10. Delia Owens – Gdzie śpiewają raki
Czasem wystarczy kilka pierwszych minut lektury, by zdać sobie sprawę, dlaczego bestseller stał się bestsellerem :). Gdzie śpiewają raki wciągnęło mnie od pierwszych stron – choć spotkałam się z opiniami, że początek trzeba przemęczyć, mi już od początku się bardzo dobrze czytało. Trochę mniej mi podeszły ostatnie rozdziały dotyczące procesu sądowego, bo dla mnie najmocniejszą stroną Gdzie śpiewają raki są właśnie opisy życia na bagnach, trudnej współegzystencji z innymi ludźmi, próby budowania bliższych relacji przez Kyę, która przecież miała wszelkie powody, by ludziom nie ufać. Owens pokazuje czytelnikom życie dziewczyny, którą po kolei opuszczali wszyscy członkowie rodziny i która musiała nauczyć się żyć na własną rękę, mając jednak szczęście do kilku przychylnych jej osób. Rozdziały te przeplatają się z wątkiem popełnionego na bagnach morderstwa, by w końcowej części książki połączyć oba wątki – tak poprowadzona fabuła sprawia, że cała historia nabiera większego tempa (bo, bądźmy szczerzy, zwykłe życie na bagnach nie toczy się w zabójczo szybkim tempie ;) ). Bardzo podszedł mi styl pisania Owens, książkę wręcz pochłaniałam, kompletnie nie czując zmęczenia lekturą. Spodobał mi się sposób tworzenia postaci, ich nieoczywistość, czasem nieprzewidywalność zachowań – nawet jeśli niekiedy nie potrafiłam wszystkiego połączyć w logiczną / wiarygodną całość. Potraktowałam Gdzie śpiewają raki jako lżejszy przerywnik od cięższych lektur i tutaj książka sprawdziła się wyśmienicie :).

9. Frank Herbert – Diuna
W końcu zabrałam się za tytuł, który od dawna miałam na swojej liście, i mogę teraz tylko zapytać czemu tak późno? ;) Diuna wciągnęła mnie i zachwyciła, co w sumie nie dziwi, bo uwielbiam taką fantastykę. Nieco wymęczył mnie tylko początek, bo Herbert bez żadnego wprowadzenia ruszył z akcją, ale gdy połapałam się, kto jest kim i o co tu chodzi, czytało mi się świetnie. Pierwsza połowa Diuny to budowanie napięcia, kreowanie świata, ukazywanie charakterów bohaterów – dla mnie to prawdziwy majstersztyk. Niestety, w pewnym momencie akcja przyspieszyła aż za bardzo, autor przeskakiwał całe lata, w których wydarzyło się wiele ciekawych wydarzeń, ale doczekały się jedynie krótkich wzmianek, późniejszych nawiązań. Gdyby całość Diuny utrzymać w stylu pierwszej połowy książki, byłoby to prawdziwe arcydzieło fantastyki, choć pewnie dłuższe o dobre 200-300 stron (co w niczym by mi nie przeszkadzało ;) ). I można by nieco bardziej rozwinąć postacie poboczne, niektórzy bohaterowie zaciekawili mnie, ale zginęli, zanim czytelnik wciągnął się mocniej w ich losy – nie będę spojlerować, ale liczyłam na większy udział w historii niektórych postaci. W Diunie liczą się jednak głównie Paul i Jessika, Vladimir Harkonnen z następcą, no i sama planeta. Nie psuło mi to jednak odbioru lektury, wręcz przeciwnie, z przyjemnością sięgnę po kontynuację, a może nawet zbiorę się do obejrzenia filmu ;). Bo sam pomysł na ten świat pustynnej planety dostarczającej uzależniającą przyprawę i zapewniającej posiadaczowi ogromne dochody, zamieszkałej przez świetnie przystosowane do życia niemal bez wody wojownicze plemiona… Bardzo mi się to spodobało i nie dziwię się, że Diuna stała się klasyką fantastyki :).

8. Cixin Liu – Koniec śmierci
Ostatni tom chińskiej trylogii zdecydowanie najbardziej przypadł mi do gustu. W przeciwieństwie do dwóch pierwszych tomów, tutaj akcja rozkręciła się niemal od początku i przez kilkaset stron ciągle coś się dzieje, katastrofa goni katastrofę… Chyba dla równowagi Liu dał na główną bohaterkę Cheng Xin, która wydaje się strasznie nijaka w porównaniu z czołowymi postaciami poprzednich dwóch tomów. Nieco humoru wnosi postać jej asystentki, AA, ale gdzie jej do Da Shi, który wywoływał uśmiech we wcześniejszych książkach. Jednak uważam to za dość ciekawe, że – mimo braku sympatii do głównych bohaterów – naprawdę wciągnęłam się w lekturę. Wpływ na to miała ogromna wyobraźnia autora i opis wydarzeń w formie rozbudowanej kroniki. Nie ma tu za dużo miejsca na nic nie wnoszące do lektury dialogi czy opisy, szczegółów jest tylko tyle, ile wymaga zrozumienie akcji. A sama akcja wciąga niesamowicie. No i – jak zwykle – trochę tu terminologii związanej z astrofizyką, ale nie utrudnia ona odbioru, wręcz przeciwnie, świetnie wkomponowuje się w treść książki.
Co mi się podoba u Liu, to jego katastroficzne podejście do świata – nie ma co tu liczyć na szczęśliwe rozwiązania trudnych sytuacji. Choć Ziemi udaje się raz i drugi wyjść z kłopotów, to związane jest to jednak z poświęceniami i cierpieniem wielu ludzi. Aż irytuje, że główną bohaterkę te tragedie tak nie dotykają, czytelnik odnosi wrażenie, że Cheng Xin żyje niejako w swoim własnym świecie. Ale, choć wydawało mi się, że książka zmierza ku przewidywalnemu zakończeniu, znów nastąpiły zwroty akcji i końcówka mnie zaskoczyła, choć niezbyt przypadła do gustu. Całościowego odbioru Końca śmierci jednak nie zmieniła – to świetne zakończenie trylogii :).

7. Michał Lubina – Chiński obwarzanek
Chiński obwarzanek to jeden z najlepszych reportaży, jaki przeczytałam w tym roku, a czytam ich przecież całkiem sporo. Autor już we wstępie zaznaczył, że będzie pisał dość luźnym stylem, który został dobrze przyjęty w jego poprzedniej książce – tamtej jeszcze nie miałam okazji przeczytać, ale i tak muszę się zgodzić: nową książkę się wręcz pochłania. Nie dość, że została napisana naprawdę przystępnym (ale wciąż dobrze dopasowanym do literatury faktu) językiem, to pełna jest historii i ciekawostek, o których przeciętny Polak raczej nie ma pojęcia. Lubina w siedmiu rozdziałach opowiada o obszarach, które dla Chin stanowią (albo stanowić powinny) część państwa, a których mieszkańcy mniej lub bardziej woleliby się od Chin trzymać z daleka. Zatem są tu historie bardziej znane: Hongkong, Tajwan, Tybet; są też takie, które stanowiły dla mnie ogromną i nieraz kompletnie nową lekcję azjatyckiej historii: Makau, Ujguria, Mandżuria i Mongolia. Ten ostatni rozdział opowiada nie tylko o należącej do Chin Mongolii Wewnętrznej, ale też o niepodległym państwie, pechowo położonym między dwoma mocarstwami. Jednak nawet kiedy czytałam o Hongkongu czy Tybecie, wciąż poznawałam wiele nowych elementów tej układanki – każdy rozdział wciągał mnie równie mocno. Lubina serwuje w swojej książce historię poszczególnych regionów, ich relacji z Chinami, jak wyglądała i wygląda chińska polityka asymilacji; wszystko przeplatane wspomnieniami autora z podróży po tych rejonach oraz ciekawymi wypowiedziami jego rozmówców. Chiński obwarzanek to świetna lektura dla każdego, kto chce poznać i zrozumieć podejście Chin do innych narodów, a także (może i przede wszystkim) do własnego państwa, obserwując jednak to państwo nie z punktu widzenia stolicy, ale obrzeży. Naprawdę warto! :)

6. Madeline Miller – Pieśń o Achillesie
Miałam przeczucie, że Pieśń o Achillesie przypadnie mi do gustu – uwielbiam mitologię, a książka Miller zbierała bardzo dobre recenzje. Wybrałam ją do słuchania podczas długiej podróży do Polski i jak raczej nie przepadam za audiobookami, to tutaj mi się zaskakująco dobrze słuchało. Dobry lektor, lekki język i styl, opowieść się toczyła bardzo szybko i niesamowicie wciągała. Cała historia została opowiedziana z punktu widzenia Patroklosa, najlepszego przyjaciela i towarzysza Achillesa – u Miller bohaterów łączy też więź romantyczna. Poznajemy ich jako młodych chłopców, towarzyszymy w szkoleniu u centaura Chirona, a następnie wyruszamy pod Troję. Przyznam, że z niecierpliwością czekałam na tę część trojańską, bo ciekawiło mnie, z jakiej perspektywy autorka opisze ostatnie wydarzenia – w końcu Achillesa do walki z Hektorem skłoniła dopiero śmierć Patroklosa, a przecież ten ostatni jest narratorem… Zmieni się tu narrator? Czy może pozostanie nim Patroklos – ale jak, w jakiej formie? Bo przecież chyba nie przeżyje, trzymamy się tu raczej mitologii oraz homerowskiej Iliady? Miller faktycznie ciekawie tu rozwiązała kwestię narracji, ale chyba trochę inaczej wyobrażałam tu sobie zakończenie ;). I choć to Pieśń o Achillesie, mam wrażenie, że Achilles nie jest tu najbardziej dominującą postacią – może ze względu na narrację czytelnikowi łatwiej utożsamiać się jednak z Patroklosem? Do tego niesamowicie przypadła mi do gustu kreacja Odyseusza (poproszę jeszcze przeróbkę Odysei w tej formie! ;) ), w irytujący sposób odbierałam też wyraziste i niejednoznaczne postacie Tetydy oraz pojawiającego się już pod koniec Pyrrusa, syna Achillesa. Ale przecież o to chodzi, bohaterowie powinni poruszać odbiorcę lektury, a wiele postaci wywoływało tu we mnie większe emocje niż sam Achilles ;). Mimo wszystko, dla fanów mitologii i powieści w takim klimacie Pieśń o Achillesie powinna być trafioną lekturą – czyta (lub też słucha) się jej świetnie, akcja toczy się wartko i nawet znając mitologię natrafiałam tu na zaskakujące momenty.

5. Reza Aslan – Bóg. Ludzka historia religii
Spodziewałam się, że ten reportaż będzie dobry, ale nie myślałam, że aż tak! Aslan – pisarz i religioznawca – przedstawił tu świetną analizę tego, jak ludzie stworzyli bogów na swoje podobieństwo. Od najdawniejszych czasów, gdy ludzie pierwotni czcili siły natury i duchy przodków, przez potężne panteony bóstw odpowiedzialnych za swoje dziedziny, aż po coraz szybszy rozwój i dominację religii monoteistycznych. Autor po kolei opisuje, jak powstawały poszczególne systemy wierzeń, co je ze sobą łączyło, jaki wpływ miały zmiany w systemach politycznych na religię, no i jak z jednego lub więcej wierzeń lokalnych powoli wyrastały wielkie, zorganizowane religie. Raczej dla nikogo dzisiaj nie jest tajemnicą, że chrześcijaństwo i islam wyrosły z pnia judaizmu, który z kolei czerpał z wielu lokalnych religii i tradycji. Aslan pokazuje jednak krok po kroku, jak do tego doszło, i jest to fascynująca wędrówka przez tysiąclecia. Do tego lekturze towarzyszą dziesiątki stron przypisów i choć takie skakanie pomiędzy głównym tekstem a przypisami może trochę męczyć, to jednak warto zajrzeć i na koniec książki i uzupełnić wiedzę mnóstwem dodatkowych ciekawostek. Autor pisze świetnym stylem, więc nadmiar faktów nie ma szans przytłoczyć czytelnika – wręcz przeciwnie, Bóg wydaje się książką zdecydowanie za krótką, chciałoby się dalej zgłębiać te historie, mity, wierzenia… I – jak Aslan sam podkreśla – nie jest to lektura mająca na celu udowodnić lub zaprzeczyć istnieniu Boga czy bogów. Zresztą autor sam jest osobą wierzącą. To książka o tym, dlaczego w ludziach pojawiła się potrzeba wiary w siły wyższe, jak w oparciu o tę wiarę stworzono pierwsze religie i czemu człowiek wyobraża sobie bogów tak, a nie inaczej. Warto, warto, po trzykroć warto ;).

4. Jane Austen – Duma i uprzedzenie
Choć Duma i uprzedzenie to klasyka światowej literatury, nigdy nie miałam tej książki na swojej liście. Tłumaczyłam to sobie faktem, że romanse to mnie akurat nie interesują i nieważne, czy to klasyka czy też nie. Ale powieść Austen została wybrana w ramach styczniowego wyzwania, a ja postanowiłam się przełamać i dać jej szansę. A zaczynałam od zera, bo nie oglądałam nawet filmów, więc nie miałam w głowie ani zarysu fabuły, ani postaci bohaterów. Zaczęłam czytać… i wciągnęło mnie! ;) Losy rodziny Bennetów (naiwna Jane, uprzedzona Elizabeth, irytujące do granic możliwości młodsze siostry oraz matka), mrukliwy pan Darcy, podatny na wpływy przyjaciela pan Bingley, zadufany pan Collins... Bohaterowie są wyraziści, ich rozmowy prowadzone z humorem i niebanalne, a to wszystko w zupełności wynagradza dość przewidywalną i nieskomplikowaną fabułę. Bo faktycznie pod kątem fabuły Duma i uprzedzenie nie powala, ot, romanse, spotkania, bale, rozmowy – nic szczególnego się tu nie dzieje. Ale uwielbiam, gdy autor(ka) pozwala czytelnikowi zgłębić myśli i zachowania bohaterów, pozwala obserwować i analizować zachodzące w nich zmiany. A tego, na szczęście, w najsłynniejszym dziele Austen nie brakowało – w końcu od początku całość dążyła do tego, by on przełamał swą dumę, a ona – uprzedzenia ;). No i ten styl, język – mimo że czytałam powieść w tłumaczeniu uznanym za jedno z najsłabszych, to i tak dialogi mnie wciągały i bawiły. Zdecydowanie nie żałuję, że i ja przełamałam swoje uprzedzenia do romansów, sięgając po tę lekturę – warto było.

3. Joanna Kuciel-Frydryszak – Chłopki. Opowieść o naszych babkach
Wysokie oceny na portalach książkowych nie dziwią, bo Chłopki to naprawdę świetny reportaż. Kuciel-Frydryszak w swoich opowieściach skupia się głównie na XIX i pierwszej połowie XX wieku, ukazuje, jak bardzo zmieniła się polska wieś w tak krótkim czasie, jaki minął od tej porty. Bo Chłopki opowiadają nie tylko o wieśniaczkach, ale czasem i bardziej ogólnie o życiu na wsi – w niektórych rozdziałach nieco brakowało mi tego kobiecego aspektu, który sugerowałby tytuł, większość jednak faktycznie skupia się na kobiecej pracy i życiu na wsi tych parę dekad temu. A to życie było, delikatnie to ujmując, bardzo trudne. Bieda, głód, pełen patriarchat i przemoc w rodzinie, brak edukacji i analfabetyzm – życie, od którego wiele chciałoby uciec, ale naprawdę niewielu się udało. Uciekać można było do miasta lub za granicę, jednak dla niewykształconych chłopek często była to zamiana jednej ciężkiej pracy na inną – wciąż jednak bez chęci powrotu na wieś. Wiele przytoczonych w reportażu opowieści może przerazić współczesnego czytelnika, mnie poruszyły te o ukrywanym kazirodztwie czy podejście, że utrata dziecka boli mniej niż strata zwierzęcia, bo zwierzę to żywiciel rodziny, a dziecko… no umierają, trudno się mówi, będą kolejne. Kuciel-Frydryszak sięgała zarówno po historyczne źródła, jak chociażby listy sprzed kilkudziesięciu lat czy pisane na konkursy w gazetach pamiętniki; ale też rozmawiała z osobami, które pamiętają opowieści swoich babek i prababek, są w stanie przytoczyć część ich wspomnień. Własne badania autorki przeplatane z wypowiedziami i cytatami z materiałów źródłowych tworzą spójną i bardzo ciekawą całość – bardzo dobrze napisaną, zdecydowanie nieprzegadaną, ale ukazującą problematykę z różnych perspektyw. Bardzo polecam!

2. Anna Goc – Głusza
Miałam wysokie oczekiwania co do Głuszy, a reportaż Goc je jeszcze przerósł – książka wciągnęła mnie od pierwszej strony. A przecież nie był mi to całkowicie obcy temat, miałam niedosłyszącą przyjaciółkę, która sporo mi opowiadała o tym świecie, jednak głównie z perspektywy osoby dorosłej, tzw. wyrehabilitowanej, czyli mówiącej i w miarę normalnie funkcjonującej w słyszącym społeczeństwie. Anna Goc zgłębia jednak zupełnie inny świat, dużo uwagi poświęcając dzieciom i ich wychowaniu. Autorka opowiada zarówno o słyszących dzieciach głuchych rodziców, które właściwie całe swoje dzieciństwo robiły za tłumaczy, jak i o dzieciach urodzonych jako głuche. Słyszący rodzice często w myśl nietrafnie rozumianego dobra dziecka skupiają się na nauczeniu go mowy, rezygnując z języka migowego, nie rozumiejąc, że dla osoby niesłyszącej język polski zawsze będzie językiem obcym. Wielu z dorosłych nie chciało się uczyć migania i głuche dzieci w ogóle zaczynały komunikować się dopiero, kiedy trafiały do specjalistycznych placówek – niektóre wkraczają w wiek nastoletni, nie znając żadnego języka… Najbardziej poruszyło mnie wyznanie głuchego, że rodzice to go chyba nigdy nie kochali, skoro nie uznali, że warto się dla niego nauczyć migać, że warto się z własnym dzieckiem porozumiewać… To jest trudny reportaż, świetnie ukazujący, jak ciężka jest sytuacja osób głuchych w Polsce, jak nie sprzyja im państwo i społeczeństwo i, przede wszystkim, jak niewielka jest wiedza o problemach osób głuchych wśród słyszących. Głusza jest bardzo potrzebną książką, która powinna wielu czytelnikom uświadomić problemy, o których dotąd nie mieli pojęcia – w tym reportażu nie ma dla mnie ani jednego zbędnego słowa, za to wiele tematów można by jeszcze mocno rozbudować. Mnie też przeraziła świadomość, że w Polsce żyje sporo osób, dla których jedynym językiem jest język migowy i te osoby nie są w stanie bez pomocy funkcjonować we własnym kraju. Że w tym kraju są traktowani jak osoby z niepełnosprawnością, mimo że są w pełni sprawne, nie mają tylko wspólnego języka z resztą społeczeństwa, bo nie słyszą, nie znają polskiego, a okazuje się, że nawet w ośrodkach dla głuchych nie każdy z pracowników zna język migowy… Gorąco polecam ten reportaż – jest krótki, czyta się go bardzo szybko, a myślę, że zostanie w pamięci na długo.

1. Christina Lamb – Nasze ciała, ich pole bitwy. Co wojna robi kobietom
Książka z tych, które przeczytać po prostu trzeba, choć zostawia czytelnika z mieszanką tylu strasznych emocji, że ciężko je potem ująć w słowa. Lamb jeździła po świecie, rozmawiała z ofiarami przemocy seksualnej podczas konfliktów zbrojnych i po nich, a także z ludźmi, którzy tym ofiarom próbowali pomagać na różne sposoby. Sięgając do historii i gwałtów czerwonoarmistów na Niemkach i kobietach innych narodowości, przez wojnę w byłej Jugosławii, ludobójstwo w Rwandzie, eksterminację jezydów w Iraku, po brutalne ataki w Demokratycznej Republice Konga, porwania Boko Haram i tragedię ludu Rohinja… A to tylko przykłady, wyrywki tego, co dzieje się, gdy dochodzi do działań wojennych. Autorka udowadnia, że na wojnie zdecydowanie gorzej być cywilną kobietą niż walczącym żołnierzem, bo wróg uderzając w kobiety, niszczy całe społeczeństwo. Gwałcąc i torturując je, sprawia, że często tracą nie tylko własną godność, ale i zdolność do rodzenia dzieci, odchodzą od nich mężowie, nieraz odwraca się też i społeczność, z której trzeba uciekać jak najdalej… A kiedy gwałty stają się zjawiskiem masowym, gdy rozpada się cała społeczność, wojsku może zostać co najwyżej zemsta, a nie obrona.
Lamb rozmawia z bohaterkami reportażu i pokazuje, że dzisiejszy świat wciąż nie potrafi rozmawiać z tymi, które doświadczyły takiej tragedii. Nie ma dla nich sprawiedliwości, bo za sprawiedliwość wciąż często odpowiadają mężczyźni uważający, że gwałt to naturalna część wojny, a zbrodniarzy łatwiej sądzić za ludobójstwo czy inne, gorsze przestępstwa. I tak kobiety stają się ofiarami po raz drugi, gdy żadne prawo nie staje po ich stronie. Lamb rozmawia jednak też z ludźmi, którzy starają się to zmienić i choć ich wysiłki często trafiają w próżnię, małymi krokami odnosi się niewielkie sukcesy. Największe wrażenie wywarły tu na mnie wyznania Denisa Mukwege, kongijskiego laureata Pokojowej Nagrody Nobla – ginekologa, który pomógł już ponad 50.000 ofiarom gwałtów, z których najmłodsze miały ledwo kilka miesięcy… Nie da się przejść obojętnie obok tej lektury, przeraża, wciąga, pozostaje w głowie na bardzo, bardzo długo. Wszystko jest tu świetnie dopracowane, od języka i stylu, przez niewielką, ale zauważalną obecność autorki w reportażu, po wybór tematów i pełne empatii podejście do rozmówczyń. Lektura obowiązkowa.


I, jak zwykle, pełną listę moich lektur z 2023 - wraz z recenzjami - znajdziecie tutaj :)

Prześlij komentarz

0 Komentarze